Wpis z mikrobloga

Z cyklu #historieroberta - "Czasopismo naukowe"

Kiedy byłem na studiach miałem w grupie kolegę o imieniu Ananiasz. Był z niego straszny kujon, miał okulary ze szkłami grubymi jak denka od słoików i ciągle siedział w książkach. Mimo to całkiem sympatyczny był z niego gość i kiedy akurat nie ekscytował się jakimiś minerałami czy procesami glebotwórczymi albo innym dziadostwem można było z nim sobie fajnie porozmawiać. Ceniłem w nim to, że chociaż byłem strasznym idiotą (kiedyś jak ściągałem od niego na kolokwium tak się zapędziłem, że spisałem jego nazwisko) to nigdy nie dawał mi tego odczuć, a czasem nawet tłumaczył trudniejsze słowa jak np. "sedymentologia" albo "ekscytować". Jednym słowem fajny był z niego gość i na początku mojej kariery naukowej był moim najlepszym kumplem.

Tym bardziej byłem zdruzgotany gdy okazał się Brutusem i nie mam tu na myśli włochatego psa sąsiadki.

Na jednych zajęciach prowadzący kazał nam znaleźć sobie jakiś artykuł z dziedziny geologii i go zrecenzować. Nie wiedziałem, że o takich rzeczach w ogóle się pisze artykuły, nigdy takich nie widziałem ani w Fakcie ani w Super Expressie. Jak zwykle w takich przypadkach poprosiłem o radę Ananiasza, a ten #!$%@? polecił mi ciekawe czasopismo geologiczne "Gejzer".

W tym miejscu przyznać muszę, że fakt, że jako pierwszy w rodzinie zdobyć miałem wyższe wykształcenie napełniał mnie wielką dumą. Chodziłem napuszony jak paw, przekonany, że oto ja stałem się wybitnym intelektualistą i niewątpliwie czeka mnie świetlana przyszłość. Najwyższą wartością jest rozum, rozum odróżnia ludzi od wierząt i inteligencję od klasy robotniczej. I oto ja jestem dumnym przedstawicielem tejże inteligencji. Osoby niezainteresowane nauką są podludźmi, za to studenci, tacy jak ja, to prawdziwi Übermensche i to do nich świat należy, to oni toczą go naprzód, to oni dbają by cywilizacja człowieka dumnie trwała i rozwijała się, a nie upadła z hukiem jak wieża z klocków Jenga po ciosie Wardęgi.

Dlatego też przed wyruszeniem do saloniku prasowego napisałem na wszystkich serwisach społecznościowych, na których miałem konta, że oto ja jestem takim właśnie intelektualistą i wybieram się po zakup interesującego czasopisma. Kiedy dotarłem na miejsce była akurat spora kolejka, bo chyba akurat do Gazety Prawnej dodawali program do rozliczania PITów. Zanim dotarłem do kasy zebrała się więc za mną kolejna spora grupka chętnych. Kiedy podszedłem do kasy z dumą intelektualisty głośno, żeby wszyscy słyszeli, powiedziałem do sprzedawcy:

DZIEŃ DOBRY, POPROSZĘ CZASOPISMO "GEJZER"


i żeby upewnić postronne osoby, że nie kupuję jakiejś szmiry jak Fakt czy Super Express, tylko naukowe czasopismo, odwóciłem się do nich i dodałem:

PODKREŚLAM, "GEJZER"


Sprzedawca spojrzał się na mnie jakoś dziwnie. No tak, zwykły prostaczek, nie słyszał pewnie o takim wydawnictwie. Już otworzyłem buzię by wziąć głęboki wdech i jeszcze raz podkreślić, że chodzi mi o czasopismo naukowe "Gejzer", gdy sprzedawca powiedział szeptem

No wie pan, mamy to czasopismo, ale nie musi pan tak krzyczeć, nie krępuję się pan?


Plebs jak widać nie szanuje pociągu porządnych ludzi do wiedzy. Spojrzałem na niego z pogardą, prychnąłem cicho, po czym odwróciłem się w stronę innych klientów i powiedziałem głośno

NIE PROSZĘ PANA, NIE KRĘPUJĘ SIĘ. TAKIE MAM ZAINTERESOWANIA I TEGO SIĘ WCALE NIE WSTYDZĘ. PAN MA, WIDAĆ, WĄSKIE HORYZONTY, JAK TEN KOŃ Z KLAPKAMI NA OCZACH I BYNAJMNIEJ NIE MÓWIĘ TU O KLAPKACH KUBOTA, O KTÓRYCH ZAPEWNE PAN MYŚLI, CO JE PAN Z BASENU ZNA. POPROSZĘ CZASOPISMO "GEJZER", KOCHAM "GEJZER" I JEŚLI KOMUŚ SIĘ O NIE PODOBA TO POWINIEN SIĘ WSTYDZIĆ.


Ludzie zaczęli chichotać, odebrałem to jako dobry znak. Ewidentnie stali po mojej stronie i zabawny wydawał im się sprzedawca-imbecyl, któremu obce są takie inteligentne lektury jak ta wybrana przeze mnie.

Sprzedawca-imbecyl spojrzał na mnie z pogardą i podał mi czasopismo. Spojrzałem na okładkę i moim oczom ukazał się niespodziewany widok. Przedstawiała ona nie planetę Ziemię, nie przekrój litosfery, nie jakieś gorące źródła czy inne pierdoły, ale trzech, półnagich, umięśnionych mężczyzn obściskujących się wzajemnie. Przy tytule czasopisma zamiast dopisku "czasopismo geologiczne" ukazał się napis "tylko dla dorosłych". Poczułem nagłe duszności i suchość w ustach.

Ananiasz mnie oszukał.

Ananiasz bezczelnie mnie oszukał, wystawił mnie na pośmiewisko, poniżył, zmieszał z błotem, zrobił ze mnie idiotę.

Klienci zaczęli rechotać jak żaby, ktoś zakrzyknął głośno, błysnął flesz. Sprzedawca widząc moją minę patrzył na mnie już nie z zażenowaniem, ale autentycznym zdziwieniem i spytał tylko:

Chce pan reklamówkę?


Wybąkałem tylko "tak, poproszę", rzuciłem na ladę banknot pięćdziesięciozłotowy i nie czekając na resztę naciągnąłem torbę na twarz, sam nie wiem po co chwyciłem czasopismo i wybiegłem ze sklepu.

Momentalnie stałem się gwiazdą internetu. Na lokalnym profilu typu "Spotted" na facebooku pojawił się wpis:

Pozdro dla kolesia który o 14.10 kupował gejowskie świerszczyki na Jana Pawła II xD dobrze że się nie wstydzisz swoich zainteresowań xD PS fajna torba xD


Jako że chwilę wcześniej zrobiłem wielką aferę w internecie chwaląc się, że idę tam kupić czasopismo, wszyscy od razu wiedzieli, że to ja jestem kolesiem, który o 14.10 kupował gejowskie świerszyczki na Jana Pawła II. Od tej pory nie miałem życia na uczelni, wszyscy się ze mnie śmiali. A najbardziej Ananiasz.

Co ciekawe, nikomu nie przeszkadzało, że rzekomo jestem gejem. Jako młodzi, wykształceni ludzie z wielkich miast byli bardzo postępowi i ta część historii w ogóle ich nie bawiła. Kpili za to ze mnie, że nadal czytam papierową prasę. Machali mi przed nosem swoimi iPadami, popijając kawę ze Starbucksa, dając mi odczuć, że jestem obywatelem drugiej kategorii. Od czasu do czasu rzucali docinki typu "papier jest do wycierania dupy, a nie czytania". Ktoś nawet złośliwie wykupił mi prenumeratę w systemie Piano.

Skazany na ostracyzm wpadłem w alkoholizm, ale pić chcieli ze mną tylko studenci z Erasmusa, więc chociaż poznałem trochę nowych znajomych i nauczyłem języków. Np. dowiedziałem się, że "eu sunt tâmpit" to po rumuńsku "dzień dobry". Wstydziłem się jednak chodzić na zajęcia i w efekcie nie dotrwałem na uczelni nawet do pierwszej sesji egzaminacyjnej. I tak skończyło się moje inteligentowanie.

#heheszki #humor #coolstory

PS Nadal nie wiem czy do tego typu wpisów pasuje tag #pasta, skoro nie przeklejam tego znikąd. Co sądzicie?
  • 5
  • Odpowiedz