Wpis z mikrobloga

40 717 - 4 = 40 713

Cztery bardzo dobre filmy. Zdecydowanie polecam "Wyrok w Norymberdze". "Prawdę" Cluzota również warto obejrzeć (dobrze sprawdza się podczas seansów z dziewczyną).

La vérité (1960) – 8/10

Dramat obyczajowo-sądowy, w którym część obyczajowa odgrywa bardzo ważną rolę. Młoda i niezwykle piękna Dominique Marceau (Brigitte Bardot) jest główną oskarżoną w procesie o zabójstwo swego byłego narzeczonego, Gilberta Telliera (Sami Frey). Relacje świadków oraz zeznania głównej bohaterki pozwalają nam poznać tragiczną i skomplikowaną historię o miłości i zdradzie.

Rozprawa sądowa jest sprawnie uzupełniona retrospekcjami z przeszłości Dominique. Batalia między obrońcą i prokuratorem schodzi jakby na dalszy plan, ale ich starcie i tak stało na wysokim poziomie. Całość ma ten przyjemny klimat kina francuskiego z lat 50. i 60. Świetnie spisała się Brigitte Bardot. Idealnie pasowała do swojej roli (jej kreacja tutaj trochę przypomina tę z „I Bóg stworzył kobietę” Rogera Vadima). Nieprzypadkowo „Prawda” jest przez wielu uznawana za najlepszy film w jej dorobku. Partnerujący jej Sami Frey również dobrze się spisał. Świetnie wypada dramatyczne zakończenie.

Film Henri-Georgesa Clouzota otrzymał w 1961 r. nagrodę Złotego Globu oraz nominację do Oskara w kategorii najlepszy film zagraniczny. Moim zdaniem warto obejrzeć.

Judgment at Nuremberg (1961) – 9/10

Długi, trzygodzinny film, którego bezpośrednią kanwą był trzeci z dwunastu procesów norymberskich - proces prawników. Miał on na celu osądzić za zbrodnie przeciwko ludzkości członków hitlerowskiego wymiaru sprawiedliwości, którzy współpracowali z władzami III Rzeszy. W filmie tło historyczne jest prawdziwe, postaci z kolei są fikcyjne. Takie rozwiązanie pozwoliło reżyserowi uniknąć sytuacji, w której fabuła sprowadzała by się do czystej formalności, polegająej na udowodnieniu zarzutów. Z czwórki oskarżonych na pierwszy plan wybija się dr Ernst Janning (Burt Lancaster), będący twórcą konstytucji Republiki Weimarskiej i niezwykle poważanym autorytetem w środowisku prawniczym.

Fantastycznie spisali się aktorzy. Maximilian Schell, grający obrońcę w tym procesie, za swoją rolę dostał Oskara. Całkowicie zasłużonego, bo każdą jego przemowę oglądało się z niesamowitą przyjemnością (czekałem na sceny z jego udziałem). Grał jakby był w transie. Montgomery Clift, pojawiający się w filmie na nieco ponad kwadrans, perfekcyjnie wcielił się w postać opóźnionego w rozwoju Petersena, skazanego przez nazistów na sterylizację. Burt Lancaster (dr Janning) przykuwał wzrok za każdym razem, gdy pojawił się na ekranie. Do tego jeszcze znany z „Inherit the wind” Spencer Tracy (przewodniczący sądu) i Marlene Dietrich (madame Bertholt). Warto jeszcze dodać, że jej rola była całkiem ważna, ponieważ symbolizowała nastawienie niemieckiego społeczeństwa do procesów norymberskich.

Na uznanie zasługuje też muzyka i scenariusz, za który Abby Mann dostał Oscara. Dzięki temu, że film konfrontuje racje zarówno jednej jak i drugiej strony (głównie za sprawą doskonałych przemów obrońcy - Hansa Rolfe) seans rzeczywiście skłania do refleksji i głębszych przemyśleń na temat odpowiedzialności narodu niemieckiego za zbrodnie popełnione w okresie II wojny światowej. "Wyrok w Norymberdze" to też pierwszy film komercyjny, w którym wykorzystano archiwalne materiały z wyzwolenia obozów nazistowskich (krótki film pokazany przez prokuratora Lawsona).

Dramat sądowy równie znakomity jak „Kto sieje wiatr” i zarazem film, który widziało stanowczo zbyt mało osób.

To Kill a Mockingbird (1962) – 7/10

Mocno obyczajowy film, poruszający problem rasizmu i ludzkich uprzedzeń wynikających z niewiedzy. Przesłanie tej historii zapewne prędko się nie zestarzeje – do dziś wielu ludziom stereotypy potrafią zaćmić umysł. Co ciekawe „Zabić drozda” zrealizowano w 1962, na rok przed słynnym przemówieniem Martina Luthera Kinga i sporo przed podpisaniem ustawy o prawach obywatelskich (CRA) i o prawie od głosowania (VRA)

Film pokazuje dwie historie rozgrywające się w małym miasteczku w Stanach Zjednoczonych. Pierwsza opowiada o trójce dzieci (Jemie, Dillu i Smyku) zaintrygowanych osobą swego sąsiada, Arthura "Boo" Radleya, który praktycznie nie wychodzi z domu i o którym krążą różne nieciekawe pogłoski. Druga mówi o Atticusie - obrońcy sądowym, a prywatnie ojcu Jema i Smyka. Ma on - pomimo sprzeciwów i nacisków społeczności miasteczka - bronić czarnoskórego Toma Robinsona, niesłusznie oskarżonego o gwałt na białej kobiecie. Reżyser sprawnie łączy obie historie, akcentując podobieństwa między nimi, by finalnie złożyć je w całość. Warto jeszcze dodać, że świat dorosłych jest ukazany przez Mulligana w dużej mierze z perspektywy dzieci, przez co jest dość sugestywny (Scout i Jem reagują bardzo emocjonalnie na wszystko, co dzieje się wokół nich).

Gregory Peck jest za swoją rolę został w 1963 roku nagrodzony Oskarem. Moim zdaniem wypadł dość przeciętnie (w odniesieniu do podobnych ról w innych wielkich dramatach sądowych) i mógłby jednak zagrać bardziej porywająco. Jako obrońca jest mało spontaniczny i nie wnosi większych emocji na salę sądową (wypada blado przy obrońcach z „Wyroku w Norymberdze”, „Anatomii morderstwa” czy „Kto sieje wiatr”). Słowa pochwały należą się za to małej Mary Badham, grającej Smyka/ Scout.

Ogólnie film jest bardzo fajny i porusza ważny temat. Do tego ma nastrojową ścieżkę dźwiękową. Mimo wszystko nie skłamię jeśli napiszę, że oczekiwałem jednak nieco więcej.

The Verdict (1982) - 7,5/10

Film Sidneya Lumeta, twórcy ponadczasowego „Dwunastu gniewnych ludzi”. Muszę przyznać, że ma on dobrą rękę do tworzenia dramatów sądowych. Fabuła przedstawia sprawę przeciwko Szpitalowi św. Katarzyny, podlegającemu Archidecezji Bostońskiej, którego pacjentka w wyniku błędu lekarskiego (źle podane znieczulenie) zapadła w śpiączkę. Władze szpitala wystosowały prośbę o ugodę, oferując stosunkowo niewielkie odszkodowanie. Miałoby im to pozwolić zatuszować całą sprawę (niekompetencję lekarzy) i pozwolić utrzymać dobre imię. Adwokat Frank Galvin odrzuca jednak tę ofertę i postanawia walczyć przed sądem o wyższe odszkodowanie.

Galvin nie wie jednak z jak dobrze zorganizowanym i wyrachowanym środowiskiem przyjdzie mu walczyć. Obrońcy szpitala zaprzęgają do walki także media (zlecając korzystne PR-owo artykuły w poczytnych gazetach i programy w TV). Sytuacja przed procesem i na sali rozpraw zmienia się jak w kalejdoskopie, zawsze na niekorzyść prawnika. Nawet sędzia jest wyraźnie stronniczy i prawie otwarcie sympatyzuje ze obroną.

Bardzo dobrze spisał się Paul Newman, grający podupadłego adwokata, szarganego emocjami, które tłumił alkoholem. Widać było jak grana przez niego postać przechodzi przemianę, koncentrując się na wygraniu sprawy. Od dobrej strony pokazała się też Charlotte Rampling. Plusem jest dobrze poprowadzona akcja, w której napięcie stopniowo rośnie. Pozytywnie wypadają też zdjęcia, za które odpowiadał Polak - Andrzej Bartkowiak (ładne, długie ujęcia i zbliżenia).

Mimo wszystko w scenariuszu są sytuacje, które wydają mi się nieco naiwne (odnalezienie kontaktu do pielęgniarki Costello, moment odkrycia powiązań Laury, motyw z kopią Karty Pacjenta). Przyznam też, że nie do końca porwała mnie mowa końcowa Galvina, ale może taka miała być - pełna pokory, trafiająca do sumienia ławników? Finalnie film zasłużył na bardzo mocne 7/10.

#maratonfilmowy #kinoespo #dramatysadowe #starefilmy #kino
Espo - 40 717 - 4 = 40 713



Cztery bardzo dobre filmy. Zdecydowanie polecam "Wyrok ...

źródło: comment_WO4REB9047AbUMW2dWZIyuA5n7cHuOwD.jpg

Pobierz
  • 5