Pasta o szachach cz. II
Posłuchajcie anony, dlaczego lepiej nie grajcie w szachy...
tymbarkman z- #
- #
- #
- #
- #
- #
- 0
- Odpowiedz
Posłuchajcie anony, dlaczego lepiej nie grajcie w szachy...
tymbarkman zPasta o szachach cz. II
Link do cz. I: //www.wykop.pl/ramka/4901...
Błażej zaczynał. Śmiałym posunięciem piona o dwa pola do przodu dał początek formacji „klin”, którą chciał zapewnić sobie dominację pośrodku planszy. Nie zamierzałem mu na to łatwo pozwolić, postanowiłem, że każde pole okupione będzie krwią. Wysłałem swoje piony, aby tworzyły zasieki i jednocześnie szarpałem jego wojska zaczepnymi atakami lekkiej kawalerii. Błażej odpowiedział, włączając do walki jednostki partyzanckie i szybkim ruchem gońca przeniknął przez moje formacje obronne, zagrażając na moment królowi, jednakże hetman, czerpiąc z dziedzictwa Chodkiewicza i Żółkiewskiego zareagował przytomnie i po krótkiej potyczce zmusił gońca do odwrotu. Figura schroniła się gdzieś za murem ze swoich pionów i to był błąd, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Dostrzegłem lukę w szeregach wroga, posłałem tam swojego hetmana i niczym Bin Laden wjebałem się w jego wieżę na pełnej petardzie. Nie było czego zbierać. Moja chwila triumfu nie trwała jednak długo, gdyż Błażej, nie zawahawszy się ani na moment, przesunął ukrytego przed chwilą partyzanta, odcinając mojemu Chodkiewiczowi drogę ucieczki. Rozejrzałem się gorączkowo po szachownicy, szukając wyjścia z sytuacji, jednak diagnoza była tylko jedna. Dałem się zapędzić w pułapkę, Błażej bezbłędnie przewidział piętnaście moich ruchów do przodu. Spojrzałem na niego spode łba, jednakże on nawet nie zwrócił na to uwagi, wlepiając nabiegłe krwią oczy w ekranik telefonu, na którym monitorował ruchy naszych wojsk. Wiedziałem, że nie oddam skóry za darmo. Hetman bronił się mężnie jak Podbipięta w „Ogniem i Mieczem”, wywijał buławą na prawo i lewo, nie mógł jednak nic wskórać, gdy okrążyła go krwiożercza chmara białych figur. Posłał do piachu rzeczonego gońca skurwysyna i kilka pionów, gdy w końcu dosięgnęło go ostrze przeciwnika i bohaterski Chodkiewicz zbroczony krwią osunął się na kraciastą posadzkę. Błażej triumfował.
Nie miałem zamiaru jednak tak łatwo dawać za wygraną. Może i morale moich wojsk spadły, lecz dzięki dramatycznemu poświęceniu hetmana miałem chwilowo przewagę liczebną. Musiałem działać szybko i nie pozwolić, aby Błażej przegrupował swoich wojowników. Zwołałem wokół siebie wszystkie jednostki kawalerii i dosiadłszy wierzchowca osobiście poprowadziłem szarżę flanką, kierując się w wyłom w szeregach wroga utworzony przez bohaterskiego Winkelrieda. Błażej nie zdążył zareagować. Jego piony na środku pola zostały wzięte w dwa ognie i rzuciły się do panicznej ucieczki. Ciąłem szablą jednego z nich. Poczułem na policzku ciepłą krew, lecz nie obróciłem się nawet, pozwalając jadącym za mną skoczkom stratować wszystkie figury nie dość szybkie, aby uciec przed moim kontratakiem. Potem dopadłem jeszcze drugiego gońca chuja, niech mu ziemia lekką będzie. Król przeciwnika musiał salwować się roszadą i dopiero kryjące się wzajemnie wieża i hetman zmusiły moich husarzy do zatrzymania się oraz przegrupowania.
Nowy duch wstąpił w moich wojowników. Piony dzielnie parły do przodu, zdobywając pole za polem. Oczyma wyobraźni już widziałem mata w jedenastu ruchach, gdy nagle włosy zjeżyły mi się na rękach. To było niemożliwe! Figury Błażeja, jedna po drugiej, podnosiły się z pola bitwy i z jeszcze większą zażartością rzucały się do walki. Skurwysyn miał na swoich usługach nekromantę! Nie wiem, ile szachopunktów trzeba było wydać na taki bonus, ale to na pewno nie było rycerskie zagranie. Ale co z tego, wygrana to wygrana. Pozostało mi okopać się i odpierać jak najdłużej ataki niestrudzonych zombie-pionów, szukając wyjścia z sytuacji. Zminimalizowałem na chwilę widok pola bitwy i zacząłem przeglądać dostępne mikropłatności. Magia ognia, skórki z Potopu, machiny oblężnicze, nie, nie, to wciąż nie to! Moje zgrzytanie zębami było słychać chyba po drugiej stronie sali. Błażej bezwstydnie szczerzył się to do mnie, to do Afrodytki, najwyraźniej pewien zwycięstwa. Nie pamiętam cięższych chwil w swoim życiu niż pięć minut, które właśnie nastąpiło.
Pochłonięty bez reszty walką z hordami nieumarłych, nie dostrzegłem kolejnego poważnego zagrożenia, nie czując nawet coraz silniejszego szturchania w ramię przez kolegę z ławki. Wróciłem do rzeczywistości dopiero gdy przeraźliwy, skrzeczący głos zabrzmiał mi nad uchem:
– Anon! Co robisz na mojej lekcji?!
Zanim zdążyłem zareagować, harpia szybkim ruchem szponów wyrwała mi z ręki telefon. Rzuciłem się do przodu przez ławkę i zdążyłem przynajmniej zablokować ekran, żeby polonistka nie poprzestawiała mi szyków.
- Do dyrektora! - wrzasnęła, a ja wiedziałem, że nie żartuje. Dalszy opór byłby bezcelowy, musiałem w jakiś sposób odzyskać kontrolę nad swoimi wojskami i dokończyć bitwę. Posłusznie podążyłem za nauczycielką, odprowadzany do drzwi przerażonymi spojrzeniami kolegów. Nie zwracałem na to uwagi, próbując obmyślić plan ucieczki. Zacząłem przekopywać w myślach wszystkie lektury dotykające tematyki więziennej, jednak nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Mickiewiczu! - pomyślałem, spoglądając na portret wieszcza tuż przed wyjściem z klasy – czemu do chuja wafla Konrad w więzieniu recytował tylko wiersze? Spuściłem głowę i pomaszerowałem dalej.
Gdy polonistka doprowadziła mnie przed oblicze cara, wstąpiła we mnie nowa nadzieja. Spojrzałem na posadzkę. Składała się z czarnych i białych kwadratowych kafelków. Dyrektor coś pierdolił o zachowaniu ucznia i szacunku wobec nauczycieli, a ja w tym czasie wybrałem kwadrat osiem na osiem i wznosząc się na wyżyny umysłowej mocy obliczeniowej przywołałem w myślach sytuację na planszy, z którą zastała mnie polonistka. Przywoływałem i odrzucałem kolejne strategie, wszystkie moje mózgowe obwody płonęły z bólu, domagając się więcej pamięci RAM, jednak nie dawałem za wygraną. Nagle ujrzałem lukę. Mat w dwóch ruchach. Jeżeli tylko Błażej da się nabrać... ale przecież jest już pewien wygranej... Nie miałem innej szansy.
Rzuciłem się do drzwi, nie myśląc o telefonie. Ani car, ani jego harpia nie zdążyli zareagować. Po drodze na schodach wywróciłem nauczyciela z niemca, który niósł bawarkę w kubku z logiem Bayernu, jednak nie zatrzymałem się nawet i ostatnim tchem, oblany herbatą z mlekiem wpadłem do klasy z polskiego, gdzie koledzy odliczali czas do dzwonka oznaczającego zwycięstwo mojego arcywroga.
- Błażej! - krzyknąłem, nawet nie zdając sobie sprawy, jak piorunujące wrażenie musiałem zrobić – Goniec z f6 na h4!
To było klasyczne zagranie. Goniec przesuwał się i atakował hetmana, jednocześnie odsłaniając stojącą za nim wieżę, która też miała teraz tego samego hetmana na linii strzału. Jednym słowem, hetmanowi pozostawało jedno wyjście – spierdalać. Błażej spojrzał na ekran i zwizualizował sobie sytuację. Spojrzał na mnie jak na wariata, zakładając zapewne, że pod wpływem emocji nie przemyślałem ruchu i wtedy już widziałem, że wygrałem.
Faktycznie, goniec był niczym niechroniony i perspektywa jego zbicia za darmo okazała się dla mojego wroga tak kusząca, że nie przemyślawszy wszystkich scenariuszy, ogłosił:
– Hetman na h4.
Jednak zanim krwawiące ciało poświęconego przeze mnie gońca zdążyło osunąć się na ziemię, Błażej już widział, jak bardzo się pomylił. Hetman odsłonił niedostępny do tej pory dla mojej wieży ostatni szereg pól, gdzie w rogu krył się jego osamotniony król. Nie musiałem nawet zawołać „wieża na f1”, by Błażej zrozumiał, że przegrał. Z jego gardła wydał się przeciągły jęk rozpaczy.
Z tego, co działo się potem, pamiętam tylko pojedyncze obrazy. Do klasy wpadła harpia razem z carem i kaiserem wciąż trzymającym uszko z rozbitego kubka. Wywlekli mnie gdzieś na zewnątrz. Była jakaś pogadanka w gabinecie dyrektora, przyjechali rodzice, ja jechałem do szpitala z oparzeniami po herbacie z mlekiem, niekoniecznie w tej kolejności. Wtedy, na skraju życia i śmierci, spoglądając na gasnący wykres mojej akcji serca postanowiłem sobie, że jeżeli wyzdrowieję, już nigdy nie zagram w szachy.
Wróciłem do szkoły parę tygodni później (matka w końcu zapisywała swoje dziecko na zajęcia sportowe, więc byłem prawdziwym bykiem i wyzdrowiałem szybko) i witany byłem jak bohater. Nawet Błażej szlachetnie pogratulował mi zwycięstwa. W tym wszystkim jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czegoś w tej klasie brakuje. Rozejrzałem się po korytarzu. Przeniosłem pytające spojrzenie na Błażeja. Gdzie jest...?
- Przeniosła się na biol-chem.
Z początku nogi się pode mną ugięły pod wpływem nagłego przypływu rozpaczy, później jednak obezwładniające to uczucie ustąpiło miejsca dzikiemu, niekontrolowanemu śmiechowi. Śmiałem się tak całą przerwę, aż niektórzy zaczęli się zastanawiać czy aby na pewno słusznie wypisano mnie już ze szpitala. Gdy wreszcie zadzwonił dzwonek na naszą ukochaną matmę, podałem Błażejowi rękę na zgodę. Błażej uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń (nie, nie jesteśmy gejami). Siedliśmy w ostatniej ławce jak za starych, dobrych lat i zabraliśmy się za zadanka.
Różnie potoczyły się losy moje, moich kolegów i innych uczestników tej opowieści. Ostatecznie tata przekonał dyrektora, żeby nie wywalali mnie ze szkoły za inbę, którą odwaliłem. Nie powiem, fakt, że wygrywałem zawsze wszystkie ogólnopolskie konkursy z matmy mógł się do tego przyczynić na równi z zasobnym portfelem mojego fatra. Rodzice musieli tylko pokryć koszty delegacji do Monachium, na którą dyrektor wysłał herr Kaisera, żeby odkupił sobie ukochany kubek z Bayernu. Facetka z polskiego po tej akcji powiedziała, że odchodzi na zasłużoną emeryturę, czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po niej na polski przychodził jakiś taki gość jeszcze bardziej śnięty niż my i generalnie to niczym śpiący rycerze tak sobie wspólnie przekimaliśmy do matur. Mickiewicz nad tablicą jako jedyny wyrażał jakiś zapał, ale nie znalazł chyba w naszej klasie żadnego człowieka, który by z jego pieśni całą myśl wysłuchał. Twórcy aplikacji zbankrutowali jakiś czas po tym, jak nasza klasa straciła zainteresowanie ich produktem, bo zbyt wielkie pieniądze zainwestowali w gości od wymyślania tych kretyńskich skórek.
Szachy odcisnęły różne piętno na moich kolegach. Wiem, że jeden jeździ na jakieś zawody do Stanów Zjednoczonych, jeden napisał jakiś podręcznik o szachach dla dzieci, a inny przegrał wszystko co miał i powiesił się po latach. Błażej dzięki szachom odkrył w sobie żyłkę dowódcy i został dyrygentem orkiestry symfonicznej i ja tylko zostałem informatykiem, ale to akurat było wiadomo, odkąd się urodziłem. Nie tknąłem szachów już nigdy, choć przyznam, że pierwsze lata odwyku były bardzo trudne. Do dzisiaj zresztą, jak słyszę, że na polsacie leci „Władca Pierścieni: Dwie Wieże” to tak mi się ręce trzęsą, że muszę sobie na uspokojenie jakieś zadanka z fizy porozwiązywać.
Afrodyta pojawiła się na studniówce w towarzystwie jakiegoś fagasa, gładziutkiego na mordzie jak ten pan Tadeusz z filmu, co go razem tańczyli. Spotkałem go zresztą po paru latach, kiedy szedłem sobie ulicą, jak stał i gapił się na wystawę sklepu z zabawkami. Analityczny mój umysł wciąż działał sprawnie i prędko połączył wszystkie te fakty w jedną logiczną całość. W duchu skłoniłem głowę z uznaniem dla chyżości z jaką mimo dziecięcej aparycji zabrał się do rzeczy, jednak wciąż nie szanowałem go na tyle, żeby chcieć z nim rozmawiać. Było już za późno aby przejść jak gdyby nigdy nic na drugą stronę ulicy, toteż naciągnąłem mocniej kołnierz płaszcza
i spróbowałem wyminąć go niepostrzeżenie. Pan Tadeusz jednak poznał mnie i zagadał, zdawało się, że serdecznie:
– Dzień dobry, panie Anon!
– Dobry, dobry – odburknąłem, niechętny do prowadzenia tej rozmowy.
– Widzi pan, żona mi poleciła kupić coś na piąte urodziny synka – rzekł, a ja porachowałem szybko w głowie parę dat i zacisnąłem usta z jeszcze większym uznaniem. – Może pan ma jakiś pomysł?
Już miałem odpowiedzieć, że nie i odwrócić się, ale coś mnie podkusiło.
– Szachy niech pan mu kupi – odparłem, tłumiąc uśmiech – Taka rozwijająca gra.
– Myśli pan? Może i racja... pewnie, niech się chłopak uczy. Co złego może się stać? Dziękuję, miłego dnia życzę!
Po tych słowach zniknął w ciemnym wnętrzu sklepu z zabawkami, ja zaś odszedłem powolnym, dostojnym krokiem. A to się suka zdziwi.