PRAWDZIWA BALLADA O SZLACHETNYM CZORCIE
PIĄTEK 10 stycznia 2014, ok. godz. 22.30
Wracałem do domu przez centrum miasta drogą którą dobrze znam bo chodzę nią codziennie, ale tego wieczora wracając od wizyty u siostry postanowiłem przejść na drugą stronę ulicy(dla odmiany).
Słuchawki w uszach, wiatr wieje w twarz więc głowa oczywiście skierowana w stronę chodnika.
Kiedy podniosłem wzrok, zauważyłem upadającą kobietę obok której stał mężczyzna i uciekającego człowieka w kapturze oddalającego się od pary.
Wyciągam słuchawkę z ucha i słyszę jak kobieta krzyczy coś typu "pomocy, pomocy, złodziej, złodziej, ukradł mi torebkę, pomocy, złodziej" (nie pamiętam dokładnie).
Więc biegnę za złodziejem.
W ręku miałem jednorazówkę w której była sukienka więc owinąłem ją sobie, już biegnąc, wokół ręki.
Mijam parę, w tym kobietę leżącą na chodniku.
Mijam drugą parę.
Kiedy już minąłem drugą parę, słyszę jak jakiś męski głos za mną krzyczy "policja, policja, policja... łapać złodzieja".
Chociaż już teraz mam myśli że ten ktoś za mną goni... "no ale przecież ja jestem ten dobry" więc biegnę dalej goniąc złodzieja torebki.
Po paru wirażach i ok.300 metrów gonitwy złodziej pobiegł za najbliższy budynek i zniknął mi na chwilę z pola widzenia.
Kiedy dobiegłem do miejsca(róg budynku) w którym zniknął mi on z oczu, stanąłem rozglądając się za ściganym.
Widziałem jego wystającego zza skrzynki(czy czegoś w tym rodzaju-wystającego) przy ścianie budynku.
Widząc to chcę mu odciąć drogę ucieczki odbiegając od ściany, kierując się w stronę żywopłotu który oddzielał koniec 15 metrowego trawnika który otaczał ten budynek.
Złodziej też zaczął biec, ale w kierunku końca żywopłotu któremu przecinał drogę w końcu stalowy płot.
Kiedy już dobiegł do tego miejsca(koniec żywopłotu, luka między nim a płotem stalowym) i usłyszał jak krzyczę żeby stał, stanął.
Pytam o torebkę.
Podnosząc ręce do góry pokazuje że jej nie ma i mówi że leży na trawniku.
Krzyczę "S--------J STĄD I NIE KRADNIJ WIĘCEJ".
Złodziej uciekł, ja odpoczywam.
Za długo nie odpocząłem, bo zaraz dogania mnie ten dziad co za mną biegł krzycząc "policja, policja".
Chwyta mnie i szarpie.
J---e od niego alkoholem.
Tłumaczę mu że złodziej uciekł i że porzucił torebkę na trawniku koło nas.
On dalej szarpie.
Próbuję się mu wyrwać ale ponieważ jedną rękę mam niepełnosprawną to nie daję rady.
Wyzywam, klnę, próbuję przemówić do rozsądku, grożę że zaraz mu W--------Ę ale dalej mnie trzyma.
W końcu wydusił ze swojego zaśmierdziałego ryja: "słyszałem co do niego(złodzieja) mówiłeś".
Próbuję tłumaczyć.
Mówi że "zaraz zadzwonimy na policję".
Wyciągam telefon i wykręcam numer.
Nie udało się dodzwonić :)
Przybiega reszta ferajny ("poszkodowana" kobieta z mężem, i żona tego co się ze mną szarpie).
Próbuję mówić do nich ale te też nie lepsze.
A i szarpiący przekazuje im swoją teorię spiskową(dla niego jedyną prawdę).
Kobiety wyrywają mi telefon i dzwonią z niego na policję.
Debil nr.2 zniknął gdzieś wtedy.
Mówię że chcę podnieść jednorazówkę która przez szarpaninę wylądowała na chodniku.
Żona trzymającego mnie podniosła ją i pyta co w niej mam.
Mówię że sukienkę siostry która jutro idzie w niej na bal.
-Dobra.
Oddano mi jednorazówkę i telefon ale nie puszczono mnie.
Przybiega debil nr.2 i mówi że nigdzie nie ma tej torebki.
NO PRZECIEŻ K---A MÓWIŁEM ŻE LEŻY NA TRAWNIKU.
"Poszkodowana" mówi coś w stylu "jestem oburzona Pańskim językiem, proszę się uspokoić".
P---------e.
Kobieta nr.2 mówi coś w podobie "poszkodowanej".
P---------e, wymiany zdań.
Mówię im że są pijani i nie ogarniają (co przecież fakt), na co oni żebym im takich rzeczy nie wmawiał, przecież "byli tylko na kolacji".
(JA P------Ę)
Mówię do tego trzymającego mnie żeby mi spojrzał w oczy bo ten ciągle biega tym wzrokiem gdzieś na bok oskarżając mnie o współpracę ze złodziejem.
Próbuję szukać w nim człowieka.
Patrzę mu w oczy i powtarzam "niech pan mi spojrzy w oczy i wysłucha".
KŁAMIESZ(i chu*...).
Przestaję się szarpać.
Chcę żeby dali mi tylko odetchnąć ale nie dają.
Przyjeżdża Policja.
Wersja fantastycznej czwórki:
-goniłem tych dwóch złodziei, jeden uciekł, słyszałem jak ten tu (ja) kazał drugiemu uciekać kiedy wiedział że nie dadzą już rady
-nigdy się tak nie bałam
-w jednorazówce nie ma żadnej sukni ślubnej, nie można mu wierzyć
-debil nr.2 chyba walczy z b---ą bo jakiś niemrawy.
NO I MOJA WERSJA.
Przyjeżdża kolejny radiowóz i kolejny- w sumie 6 policjantów i 3 radiowozy.
Oprócz tego że każdemu z osobna musiałem opowiadać co zaszło to oczywiście musieli znaleźć się tam jeszcze "dobry glina i zły glina".
"Dobry glina" był spokojny, patrzył mi w oczy i zadawał normalne pytania nie sądząc mnie.
"Zły"? "Przestań p-------ć, mów całą prawdę, gdzie twoi koledzy? wiem jak działacie, słyszę jak mlaskasz, może narko- testy? może test trzeźwości?".
Mówiłem już wszystko, róbcie co chcecie.
Jako że nie udało się temu złemu mnie "złamać" to "zły i dobry" się zwijają a my*, jedziemy na komisariat.
*MY- ja i ferajna w jednej "lodówie".
Z tym że ja zamknięty w osobnej bardzo opancerzonej, małej celi, na samym tyle auta.
Kiedy dojechaliśmy wszyscy wyszli, tylko oczywiście mnie nie wypuszczono z radiowozu.
Chciało mi się LAĆ i było mi ZIMNO ale miałem tam siedzieć jeszcze z pół godziny zanim ktoś tę tylną klapę otworzy.
Kiedy już otworzyli to kolejny raz musiałem kolejnemu FUNKCJONARIUSZOWI przedstawić swoją wersję.
Na pytanie: czy mogę załatwić "sprawę"?- nie odpowiedzieli.
Na pytanie: ile jeszcze tu będę siedział? - "nie mamy pojęcia" .
Zamknęli klapę.
Mija jeszcze z 10-15 min i otwiera młody policjant, który jak mówił cały czas stał przy tym radiowozie przed komisariatem pilnując go.
Mieliśmy się przenieść do środka bo zimno.
Pozwolił mi się wylać.
Zaprowadził do normalnego pomieszczenia.
Jeszcze "kilka" pytań.
Kiedy zapytałem o RESZTĘ, młody powiedział że już opuścili komisariat.
Dowiedziałem się jeszcze że ponoć RESZTA zeznała że widziała mnie idącego razem z tym złodziejem przed całym zajściem...
Jeszcze KILKA pytań od tego który mnie przepytywał już w radiowozie.
Ciągle mówili "jeszcze tylko"
Dostałem wezwanie.
JESZCZE TYLKO w poniedziałek na 10.00 w celu spisania CZEGOŚ stawi się pan w KG1.
wszystko trwało ok. 3 godziny.
Dlaczego puściłem złodzieja?
Może, dlatego że jak mi się wydawało (choć było ciemno i dobrze nie widziałem) to był jakiś dzieciak . Czułem że się boi, stojąc wtedy przy tym płocie. Uważam że powinniśmy wybaczać nie sądzić. Może to złe?
A może, dlatego że kobiecie odebrano torebkę, więc jak ją odzyska to chyba wystarczy, nie? Nie, trzeba się zemścić. Każdy ŚWIĘTY.
k---a. Czy to ja mam tak poprzewracane we łbie czy wszyscy wokół?
A może tak łatwo było mi opuścić złodziejowi, bo sam wynosiłem "batoniki" z marketów. Więc też kradłem.
Nic nie dzieje się z przypadku a ta sytuacja ma być nauczką?
Niech kamień rzuci pierwszy ten kto rzeczywiście święty jest.
pokaż spoiler przepraszam że przecinki i składnia i w ogóle. ale emocje, nie.
Komentarze (93)
najlepsze
Ale... Tu nie chodzi o to, że są niewdzięczni. Przecież oni mają rację. Stałeś koło gościa i kazałeś mu spieprzać, proste, że Janusz pomyślał, że z nim współpracujesz. Imo posprawdzaj monitoringi.
Na opinie się pracuje długo i wystarczyło by przejrzeć poprzednie komentarze, żeby mieć jako-taki pogląd na danego człowieka, a tak wchodzi pierwszy lepszy i opowiada historię, bo myśli że wykop uratuje mu tyłek?
Za kilka dni znowu się okaże, że wykop łyknął historyjkę jak młody pelikan.
@muslimhater: A może w ogóle by do kradzieży nie doszło?