Wpis z mikrobloga

Co ten Szamotulski z Ledwoniem to ja nawet nie.

a na serio to o ile historia prawdziwa to kawał #!$%@? z Ledwonia był

"...Po meczu, wiadomo, trzeba się odstresować. Mnie dodatkowo urodziła się wtedy

córka, Laura, więc tym bardziej była okazja do świętowania. Wsiadamy do mercedesa,

za kółkiem Adam, po prawej jego kolega, „Pipa”, z tyłu ja i „Czyżyk”. Na stacji

benzynowej – na której trzeba było zatankować nie tylko auto – „Ledziu” wdał się

w sprzeczkę z jakimś ponurym gościem. Odjeżdżamy w kierunku Mödling, ale widzę, że

nasz bulterier nerwowy, on się zawsze wtedy tak uroczo pocił na czole (z tego względu,

mówiłem na nie go „Janek”, od Jan ka Tomaszewskie go, też wiecznie spoconego).

Po pięciuset metrach mijamy właśnie faceta ze stacji, który spokojnym krokiem

wraca do domu. Adam ciągle na niego wyklina pod nosem, cały się wewnątrz gotuje.

I nagle niestety – zaświtała mu w głowie myśl.

– #!$%@?, zawracam! – wypalił, a następnie, jak powiedział, tak zrobił. Sęk w tym, że

wjechaliśmy chwilę wcześniej na autostradę, więc jak zapewne wiecie, manewr

za wracania nie był w tym miejscu najrozsądniejszy.

Ale za wrócił i tak.

– Miałeś kiedyś czołówkę? – pyta i jedzie pod prąd.

Ja w oczywisty sposób przerażony, Andrzej kurczowo trzyma fotel, „Pipie” oczy

wychodzą z orbit. Pierwszy samochód z naprzeciwka odbił w prawo, drugi odbił

w prawo. Żyjemy.

– Hamuj!!!

Trzeci… Trzeci nie odbił. Nagle huk i potem milisekunda głuchej ciszy, a następnie

jęki. Otwieram oczy, przed nami płonie samochód, w który uderzyliśmy.

Andrzej leży między siedzeniami, jeszcze w tym momencie nie wiem, że złamał nogę,

tak jak nie wiem, że „Pipa” ma złamany obojczyk, a ja sam rozwaloną głowę.

W zasadzie bez szwanku wyszedł tylko Adam, może tylko nos pogruchotał, ale on nos

łamał raz na miesiąc, to dla nie go normalka, jak dla innych katar.

– Wszyscy cali? – krzyknął Ledwoń. Rozejrzał się po samochodzie i uznał, że tak. – No

to #!$%@?!

I – no cóż – #!$%@?śmy. Nikt się nawet przez sekundę nie zastanawiał, tylko jak

Adam rozkazał – w nogi. Wydostaliśmy się z samochodu, ten drugi ciągle w ogniu, a my

– w las!

Pierw szybie gnie Adam i popędza:

– Szybko, szybko, za nim policja przyjedzie!

Za nim ja i „Pipa”, a na końcu „Czyżyk”, na tym swoim złamanym kikucie. I krzyczy

do mnie:

– „Szamo”, #!$%@?ę te twoje staże! #!$%@?ę je! Rozumiesz? Mam złamaną nogę!

#!$%@?ę te staże, jutro wyjeżdżam!

– Za mknij się i biegnij!

– #!$%@?ę te staże! #!$%@?ę!

Po kilkuset metrach wyłoniły się przed nami bloki i zorientowaliśmy się, że to

okolica, w której mieszka jeden z naszych znajomych. Prosta decyzja – do niego, dalej

w tak sów kę i do moje go mieszkania.

Kilka godzin później siedzimy już u mnie w Mödling. Trwa nerwowa dyskusja, pełna

krzyków. Czy ktoś zginął w tym drugim samochodzie? Czy uciekliśmy z miejsca

śmiertelnego wypadku? Czy Adam zabił jedną osobę, czy może cztery? A jeśli cała

rodzi na spłonęła żywcem? Było to bardzo praw do po dobne.

Nagle odzywa się dzwonek do drzwi. Wyglądam przez wizjer:

– Policja!

Cisza jak makiem za siał.

Jeszcze nie wiedzieliśmy, że po „pały” zadzwonił sąsiad i że tylko poskarżył się na

hałas dochodzący z mojego mieszkania. Byliśmy przekonani, że już nas mają, że

pewnie jest ofiara, ktoś spłonął. Wszyscy zaczynamy panikować, a „Ledek” oznajmia:– Skaczę!

– Gdzie, Adam, to piąte piętro!

– #!$%@?, skaczę! Skoczę na to drzewo! – I pokazał rzeczywiście drzewo, ale takie, na

które nigdy by nie doskoczył.

„Pipa” jeszcze lepszy – biegnie do kibla i zaczyna ciąć na małe kawałeczki koszulkę,

w której był w samochodzie, całą we krwi, a na stęp nie spuszcza skraw ki w toalecie.

Jakimś cudem policjanci jednak dali za wygraną i ponieważ nie otworzyliśmy im

drzwi, po pro stu sobie poszli.

U, ze wszystkich schodzi powietrze. Czyżniewski wściekły, noga sina, powtarza, że

wraca do Polski pierwszym pociągiem, a ja się zastanawiam, czy raczej nie powinien

pierwszą taksówką pojechać do szpitala. „Pipa” jęczy, że go boli (dziwne, żeby złamany

obojczyk nie bolał), ale „Ledek” go przy wołu je do po rząd ku:

– „Pipa”, nie jęcz, twardym trze ba być!

– A pan, panie Andrzeju… – Adam zwraca się do „Czyżyka” zalotnie. – Jak

uderzyliśmy w ten samochód to pan poleciał między siedzeniami, prosto na moje

kolana… Panie Andrzeju, pan poleciał, jakby mi pan chciał laseczkę zrobić! Czy to była

pro po zycja?

Dzień później wyglądaliśmy wszyscy jak siedem nieszczęść. Ja z łbem rozwalonym,

Adam z tym swoim nochalem, który z tygodnia na tydzień, po każdej awanturze czy

wypadku, wyglądał coraz komiczniej. Trener Bernd Krauss – fantastyczny facet,

w przeszłości szkoleniowiec między innymi Borussii Dortmund i Realu Sociedad –

spojrzał na nas z typową dla siebie wyrozumiałością.

– Kto prowadził? – spytał.

– Ja nie – odparł nie pewnie Adam.

– Ja też nie – stwierdziłem, dla od miany zgodnie z prawdą.

– No to który?

Po patrzył na nas raz jesz cze, do dał dwa plus dwa:

– Adam, trzeba to załatwić. Przede wszystkim, ustalcie wspólne zeznania, zanim

pojedziecie na policję. U mnie ma cie wolne. – I wy gonił nas do do mów.

Jakim cudem po tym numerze „Ledkowi” się upiekło, jak to załatwił z policją, do

końca nie wiem, ale może i poszedłby siedzieć, gdyby nie pomoc Janusza Feinera,

menedżera z Wiednia, dobrze w tym mieście poustawianego. Trochę siana z pewnością

zniknęło z konta bankowego nasze go mistrza kierownicy.

Kilka dni później.

Do klubu przy chodzi Adam, z zabandażowaną głową, z ręką w gipsie i na temblaku.

– Co ci się stało?! – pytam.

– Nic. Idę odwiedzić tę babkę, co jechała samo chodem z na przeciwka.

– Ale…

– Przecież nie pójdę cały i zdrowy, bo ona się zdenerwuje! Muszę mieć jakieś

obrażenia!

No i stał tak „Ledek” przede mną, udając poważnie rannego, przystrojonego we

wszelkie medyczne atrybuty ofiary wypadku.

– Idziesz ze mną? – zagaduje.

– Nie.

Już zaczynałem wierzyć, że Adaś ma wyrzuty sumienia, co byłoby jakąś wielką

przemianą w jego życiu. O, ja naiwny. Kiedy odezwał się ponownie, rozwiał wszelkie

wątpliwości.

– A ja idę… Nigdy nie widziałem baby bez zębów! Ha, ha, ha!"

"Szamo"Stanowski Krzysztof

#truestory #szamotulski #stanowski #ksiazki #wypadek #debilnadrodze
  • Odpowiedz