Wpis z mikrobloga

Moja koleżanka wychowała się na wsi pod Łodzią. Gdy przenosiła się na studia do Warszawy, mówiła, że za niczym nie będzie tęsknić. #!$%@?ć wiejskie dyskoteki, #!$%@?ć kontrolujących rodziców i przygłupich kolegów- no, tylko psa szkoda było jej zostawiać. Więc gdy pomieszkała pół roku w Warszawie, postanowiła przywieźć psa (a zaznaczam- to był owczarek niemiecki) do siebie na chatę. #!$%@?, że to żaden apartament, tylko 45 metrów kwadratowych szczelnie wypełnione studentami i pustymi puszkami po piwie. Ale ta koleżanka i tak była szczęśliwa. Codziennie zabierała sukę na długie spacery, karmiła rarytaskami z biedronki i pozwała spać w swoim łóżku. Innymi słowy, bardzo swojego pieska kochała. A ten zdechł.

No i oczy popuchnięte od płaczu ma ta moja koleżanka i myśli co tu zrobić z truchłem.

W bloku mieszka, to przecież nie zakopie pod klatką. Do weterynarza na pogańskie kremowanie na pewno nie zawiezie. Postanowiła, że wrzuci zwłoki psa do walizki i pociągiem pojedzie do swojej rodzinnej miejscowości, by tam zakopać ciałko w ogródku.

No i pojechała tym pociągiem. Wysiadła już na stacji i taszczy wielką walizkę z trupem w środku. Zwróciła na siebie uwagę typa, który zapytał, czy jej pomóc. Ona nieco struchlała, mówi, że spoko, da radę sama i taszczy dalej. Po czym dochodzi do schodów i ledwo wciąga ją na schodek.

A typ naciska kulturalnie: "No co pani tak będzie się męczyć, przepukliny jeszcze dostanie. taka ładna dziewczyna" i zabiera jej walizkę.

"O, naprawdę ciężka"

"Komputer dla brata wiozę."

"To tym bardziej wniosę. Żeby się nie zniszczył"

Wnosi jej walizkę z psem w środku po schodach i


#coolstory #urbanlegend
  • 10
  • Odpowiedz