Wpis z mikrobloga

Jeszcze jedno kulsotry wam dziś opowiem. Najpierw tagi: #coolstory #truestory #poznan #oszukujo #ocieplaniewizerunkusklotow

Zawołam jeszcze #narkotykizawszespoko, bo się ten wpis wiąże z moimi poprzednimi, oraz @malytrol: @Eremites: @Sepang: - ale mnie nie zheretyzuj:) @GdzieJestBanan: @srgs:, @paffnucy: @h28mD83f03bMf0vd42Xzc3Aa2t2xs4cdRe0: @cielo: @chilling: @dzemo: @AnsuzSowilo: @michael_: @Dawidinho8: @typowymirekakrobata: @GdzieJestBanan: @norbert108: @typowymirekakrobata: @Rafaello12: @Dandsi: @malytrol:

Coolstory będzie o oszustach, może się wam kiedyś przydarzy podobna sytuacja, to będziecie mądrzejsi. Jeśli ktoś, kto to czyta, rozpozna osoby z opowieści, to niech łaskawie zamilknie i pozostawi to jako zwykłą pastę, a nie prawdziwą historię.

Miałem kiedyś takiego kolegę, nazwijmy go Gniewko. Gniewko był skinheadem - łysa glaca, kaszkiet, koszulka polo, flek albo harringtonka, glany. Na lewym łokciu miał wydziaraną pajęczynę, kiedyś wśród git-ludzi był to symbol złodziei, dziś to po prostu modny oldskulowy tatuaż.

Wszyscy wiedzieli, że Gniewko kradnie. Ale też nikt się za bardzo tym nie przejmował, bo nie kradł nam, zresztą i tak nie miałby co. Poza tym chłopak był dowcipny, błyskotliwy, piekielnie inteligentny, oczytany, zafascynowany historią i militariami. Trudno było go nie lubić. Ja tam nigdy nic nie chciałem, ale chłopakom przynosił z Empiku książki i gry jakie tylko sobie zażyczyli. I to nie jakieś liche powieści i gry na CD, ale dużo formatowe albumy i gry planszowe w wielkich pudłach. Moją współlokatorkę, która studiowała farmację, wyposażył w literaturę na całe studia - atlasy anatomiczne, albumy leków, zagraniczne podręczniki.

Mnie łączyło z nim zamiłowanie do gier. Moje dzisiejsze kilkugodzinne pojedynki z Kacprem to nic w porównaniu do tamtych kilkudniowych maratonów. Gniewko wpadał, przynosił jakąś trawkę, ja gotowałem kilka litrów herbaty w garnku. Zamykał się na chwilę w łazience, żeby się pokłuć - w sumie nie interesowałem się, co tam sobie wstrzykuje, chyba amfetaminę, bo normalnie w nos czy dziąsła już go nie brało. No i potem graliśmy w jakieś strategie (HOMM 3) 2-3 noce, ja zjarany i opity herbatą, on zjarany i naspidowany. Odrywaliśmy się czasem na kilka godzin snu, zjedzenie czegoś, albo wyjście z psem. Był arcytrudnym i przebiegłym przeciwnikiem, nieraz pomimo wypracowanej przewagi przegrywałem, bo zwiódł mnie jakimś podstępem i niecną sztuczką.

Na początku Gniewko miał na ulicach Poznania sielankę. Wypracował ją sobie tak: w tamtych czasach klub "u Bazyla" ochraniała bojówka Lecha, kibice, którzy jeździli na ustawki itp. Gniewko przyjechał tu ze wschodu i miał na piersi wytatuowaną "L"-kę, symbol Legii Warszawa. Ktoś go sprzedał tym ochroniarzom, no i przyszli do niego w klubie w siedmiu, zacierając pięści. Gniewko się nie przestraszył, chwycił metalowe krzesło i powiedział, że jak chcą, to mogą mu tę "L"-kę zeskrobać z jego zwłok. Tamci się ukłonili i powiedzieli, że taką postawę szanują, i że będzie miał w mieście spokój.

Ze skłotów z innych miast przychodziły wiadomości, że Gniewko okrada znajomych i że nie można mu ufać. Różnie to traktowano. Co szlachetniejsze panki, te co nie jedzą mięsa, odwracali się od niego. Nam, żulom, było wszystko jedno - albo po prostu chcieliśmy oceniać ludzi po tym, jacy są dla nas, a nie po tym, co ktoś o nich opowiada. Ja traktowałem to jako unikalną szansę zagłębienia się w psychikę prawdziwie czarnego charakteru, co przydaje mi się do dziś w wymyślaniu złych postaci.

Gniewko dużo podróżował. Raz wybrał się do Holandii, stopem, bez grosza przy duszy. Wrócił stamtąd obwieszony (dosłownie) pękami skuna, z kieszeniami pełnymi haszyszu. Pytam się go, jak to zdobył. Gniewko opowiada, że chodził, szukał, pytał, w końcu spotkał jakiegoś Polaka, który zajmował się handlem. Gniewko powiedział mu, że chce kupić większą ilość dla rodaków, no i poszli do domu tego Polaka ubić interes. Tamten pokazał mu co ma, wypili piwko, doagadali cenę, i tak dalej. Zniecierpliwiony przerywam mu historię i mówię:

- No ale przecież nie miałeś nic siana, to jak to się stało, że to masz?

Gniewko wzruszył ramionami i powiedział z rozbrajającą szczerością:

- Po prostu w pewnym momencie tabletki nasenne zaczęły działać.

Panki chodziły wtedy zjarane za darmo chyba przez dwa tygodnie. Gniewko wszystkie te dziesiątki gramów, jakie przywiózł, rozdał. Było w nim coś takiego, że kradł i oszukiwał nie po to, żeby gromadzić pieniądze, ale po prostu żeby żyć z dnia na dzień i robić to, na co miał ochotę. Szukała go policja (za kradzieże i nie stawienie się do odbycia kary), szukała rodzina (za posługiwanie się danymi brata), szukali wrogowie. Znaleźć nie mógł nikt.

Od wstrzykiwania tych narkotyków Gniewko nabawił się HCV (wirusowe zapalenie wątroby). Pewnego dnia dostał zapaści, trząsł się cały, zwijał z bólu na podłodze, pot lał się z niego strumieniami, skórę miał żółtą jak cytryna. Lekarz stwierdził, że to ostatnie stadium, i że zamiast na niego (lekarza) powinniśmy zbierać na trumnę. Gniewko mieszkał wtedy na takim skłocie, którego już dawno nie ma. Panki się nim zaopiekowały i po kilku dniach wyszedł z tej febry. Parę tygodni przypominał cień człowieka, ale powoli wracał do siebie . Lekarz powiedział, że jeśli nie będzi pił, palił, ani ćpał, to pożyje pół roku, może cały.

Z czasem, im więcej osób Gniewko okradł i oszukał, tym spokój na mieście miał coraz mniejszy. #!$%@? dostawali kolejno wszyscy jego koledzy, ci u których pomieszkiwał i sypiał. W końcu nie miał gdzie mieszkać w ogóle, jego najbliższy kolega, nazwijmy go Kostek, miał już niemal paranoję. Śledzono go, zastraszano, czatowano pod domem licząc, że pojawi się tam Gniewko. W końcu Kostek nie wytrzymał, i poprosił Gniewka, żeby ten już do niego nie przychodził. Goście, którzy go szukali to już nie byli dresiarze, ale karki w skórzanych kurtkach i łańcuchach na szyi.

Swego czasu był popularny na jutubie taki filmik "Gniewko wyjebuje". Gdzieś w Berlinie znajomi, którzy przenocowywali Gniewka, zostawili go samego w pokoju razem z włączoną kamerą. Chwilę po ich wyjściu uśmiech z twarzy Gniewka znika, i pocieszny, rozleniwiony skłoters zamienia się w precyzyjną machinę do przeszukiwania pomieszczeń. Błyskawicznie sprawdza wszystkie półki, skrzynki, szufladki, pojemniczki. Wszystko odkłada idealnie na swoje miejsce, dopiero pod pościelą znajduje szkatułkę z jakąś biżuterią, chowa ją do kieszeni i - pstryk - znów staje się uśmiechniętym, zblazowanym chłopakiem na kacu, znajomi wracają, uśmiechy, piwko, papierosik, wspólne wyjście na miasto.

Gniewkowi nie oberwało się ani razu. Czasem przychodził do mnie o dziwnej porze, zziajany, bo właśnie przed kimś uciekł, albo ubłocony, bo właśnie skądś się wymknął czołgając. Jak szliśmy do sklepu po piwo, to skradaliśmy się jak indianie i obczajaliśmy z różnych stron każde kolejne przejście między blokami. Myślicie może, że mogłem go zostawić w domu i pójść po piwo sam - przecież nie mogłem. Relacje z takimi kolegami wyglądają tak, że z uśmiechem mu mówiłem ,że z oczywistych powodów nie mogę go zostawić samego w domu nawet na minutę, a on z uśmiechem i zrozumieniem się godził i szedł ze mną.

Nie gustuję w chłopakach, więc trudno mi określić, czy był przystojny. Na pewno miał szelmowski uśmiech i bystre spojrzenie, to się mogło podobać. Laski do niego lgnęły, pomimo tego, że śmierdział ulicą, miał powypadane od narkotyków zęby i pożółkłe oczy. No i HCV, czego nie ukrywał i co było powszechnie wiadome. Zakochali się w sobie nawzajem z taką małolatą, nazwijmy ją Anetką, była z dobrego domu, chodziła do prestiżowego liceum i miała 17 czy 18 lat. Trudno w to uwierzyć, ale rodzice tej 17-latki zgodzili się, żeby Gniewko zamieszkał z nimi i z córką w ich eleganckim domu na Strzeszynie, czy Smochowicach, już nie pamiętam dokładnie. Odżył trochę, przytył, wypachniał.Ta dziewczyna miała starszego brata, który wyjechał do pracy do Niemiec, i nic o całej sytuacji nie wiedział. Kiedyś ten brat przyjechał na jakieś święto, czy niedzielę, i jak zobaczył Gniewka, 30-letniego, szczerbatego, wydziaranego i wyniszczonego ulicą skinheada, który pomaga się przygotowywać jego siostrze do matury, to mało nie zemdlał. Przemówił rodzicom do rozsądku, no i kazano Gniewkowi się wyprowadzić. Gniewko przyjął to z pokorą, powiedział, że mimo to on kocha Anetkę, zostanie w Poznaniu, będzie tu pracował i z czasem zamieszka z nią niezależnie od nich. Rodzice przyjęli to z ulgą, bo nadal go lubili, tylko nie chcieli tego swojego syna denerwować.

Za chwilę będzie punkt kulminacyjny tej opowieści.

Gniewko wyprowadził się nastepnego dnia. Razem z nim wyprowadziło się kino domowe, kolumny, telewizor, wieża, głośniki, telefony, komputery. #!$%@?ł im elektroniki za kilkadziesiąt tysięcy złotych, i zniknął.

Nie było go, ani żadnych wieści o nim, przez kilka miesięcy. Pewnego dnia zjawił się u moich drzwi. Zdawałem sobie sprawę, że jestem prawdopodobnie ostatnim jego znajomym, którego jeszcze nie #!$%@?ł. Ale nie miałem już sumienia się z nim kolegować. Poza tym do tej pory widywaliśmy się dość regularnie, i byłem na bieżąco ze stanem jego mózgu. Teraz, po kilkumiesięcznej przerwie nie miałem pewności, czy już nie zaczął mordować, albo czy właśnie nie robi sobie ostatniej przed śmiercią trasy koncertowej, zatytułowanej "Thieve'em All". Mimo to wpuściłem go do środka.

Ale się wtedy bałem. Właśnie oznajmiałem przestępcy bez skrupułów, zdegenerowanemu skinheadowi, który podpisał pakt z diabłem, że z pobudek moralnych zmuszony jestem zerwać nasze koleżeńskie stosunki. Ale to musiało groteskowo wyglądać. Przyjął to niespodziewanie dobrze, to znaczy nie zadźgał mnie. Trochę się zmieszał, posmutniał. Spaliliśmy kilka papierosów, wypiliśmy pożegnalne piwko. Powspominaliśmy stare, dobre czasy i stare, dobre gry. Przed zmrokiem odszedł. Nie widziałem go nigdy więcej.

Żyje, bawi się, kombinuje dalej, choć minęło już ze sześć lat, od kiedy lekarz dawał mu pół roku życia. Jakiś czas był na emigracji, gdzie był też inny mój kolega, pomagali sobie nawzajem. Co róż wieści o nim docierają z różnych miast w Polsce. Ci, których oszukał, burzą się i chcą organizować "wyprawy karne", w celu jego schwytania. Ci, którzy znali go trochę lepiej, wpadają w refleksję, że człowiek uczciwy non stop potyka się o własne nogi, a taki #!$%@? bezustanie wyślizguje się losowi, policji i śmierci. Dla mnie jest to niesamowite studium przypadku człowieka, który wchodzi w dorosłe życie pełen wiedzy i zdolności, i z zimnym wyrachowaniem postanawia podążyć ścieżką bycia złym. Takie tam normalne życie.
  • 59
dobra historia, tylko jeśli Gniewko był skinheadem to wg. ich zasad nie mógł palić buchów. Sprawa jarania dla nich jest rzeczą świętą.