Wpis z mikrobloga

Wiem, że pewnie nikogo to nie zainteresuje, ale i tak se nabazgram, niech zniknie w czeluściach mirko. Zapewne każdy ma jakąś listę rzeczy, o których nie dopuszczał myśli, że się wydarzą/nie wydarzą w jego życiu - a okazało się jednak na odwrót. Zarówno pozytywnych jak i negatywnych. Ja se wymienię swoje "osiągnięcia" tak na szybko. Oczywiście jak ktoś ma ochotę zapraszam do podzielenia swoimi :)

NEGATYWNE:
- przez bardzo długi czas byłem święcie przekonany, że założę rodzinę lub przynajmniej znajdę drugą połówkę, jak nie teraz to później, widziałem jak praktycznie każdy znajduje, to było oczywiste, więc czemu nie ja? Nic z tego (bliżej do 40 niż 30 hir). I wiem że nie znajdę. Nigdy bym nie pomyślał, będąc młodszym, że w tym wieku będzie mi się zdarzało ryczeć wieczorami, mówiąc do siebie: "czego ty znowu oczekiwałeś tym razem, debilu?"
- że nie będę prawikiem do końca życia
- że nie będę kompletnie samotny w sensie znajomości przez większość życia. W liceum marzyłem, że kiedyś będę miał paczkę znajomych, z którymi będę dzielił zainteresowania, poczucie humoru, wspólne podróże - wiadomo o co kaman. Już wtedy zdarzało mi się doświadczać momentów, że widziałem jak inni chodzą wspólnie na imprezy czy gdzieś wyjeżdżają, a ja muszę się zająć sam sobą - było to dla mnie traumą. Nie to, żeby to wtedy u mnie kompletnie leżało - bo bywały okresy gdzie było na prawdę fajnie, ale mimo wszystko często czułem się totalnym outsiderem, marzyłem o paczce prawdziwych przyjaciół na lata albo i całe życie. Nic z tego. Jestem sam, poza jakimiś znajomościami z neta. Tylko w przeciwieństwie do pkt. 1 w sumie nie boli mnie to jakoś, jest spoko jak jest, może gdybym miał teraz możliwość to nie wiem czy bym miał ochotę xd ba, sam się pozbyłem nawet jakiś czas temu ostatnich znajomości bo mi się nie chciało z nimi spotykać.
- że nie będę alkusem walącym średnio pół litra wódy dziennie. Wprawdzie jestem wysokofunkcjonującym alkusem, ale był moment, kiedy miałem totalnie #!$%@? co dalej będzie i chlałem do odcięcia, budziłem się i szedłem do monopolowego o randomowych porach, czasem o 6:00 stałem na światłach z ludźmi co szli do pracy, a ja po wódę bo akurat się obudziłem. Bez żadnego wstydu. Nigdy wcześniej bym nie pomyślał, że zjadę na takie dno.
- że w tym wieku nadal będzie mnie męczyła nerwica natręctw. Jedyny plus, że w lżejszej formie. Kiedyś było to pomieszane z jakimiś dylematami egzystencjalnymi, moralnymi i religijnymi - koszmar. Dzisiaj tyczy się to przyziemnych i codziennych spraw, poza tym wiem że to tylko choroba i tyle. Potrafi nadal dopiec tak, że całkowicie opadam z sił i tracę wiarę w siebie, ale i tak bywa znośniej.

POZYTYWNE:
- że zostanę ateistą który ma #!$%@? w religię i bogi. To jest silnie powiązane z poprzednim punktem. Przez większość życia miałem rozkminy będące efektem nerwicy natręctw, która na cel wzięła se tematy egzystencjalne i religijne. Ruminacje wielogodzinne że non-stop robię coś źle, myślę źle, jestem najgorszy. Próbowałem w tej samej wierze znaleźć odpowiedź na to wszystko co się ze mną dzieje. Serio, szczerze i autentycznie pragnąłem wierzyć i odnaleźć w tym prawdę i spokój, ukojenie od tego wariactwa w moim łbie... znalazłem jedynie pustkę, a wręcz jeszcze więcej pytań i zawodu, czemu nikt mi nie odpowiada - na pewno znowu robię coś źle. W głębi duszy podziwiałem ludzi, którzy krytykowali kościół - kurczę, że tak można. Tak mnie to kusiło, ale nie dopuszczałem myśli, że mógłbym tak samo, tak nie można. Wtedy było trochę inaczej niż dzisiaj w Polsce - pamiętam jak papiurek se umar i co się wtedy działo. Dobrze pamiętam jak Urban powiedział coś w stylu "terror medialny", za co go łajali wszyscy, nawet Lis - pamiętam. Z całej siły próbowałem się wyprzeć tego z głowy, ale w głębi się z nim zgadzałem. Minęło jeszcze dużo czasu, ale dzisiaj jestem całkowicie wolny od tego szajsu. Połączenie nerwicy natręctw z wiarą to przenikająca cały umysł tortura. Dzisiaj nie mam żadnych tematów tabu. Bóg istnieje albo nie istnieje - mam to w dupie. Jak poczuje, że istnieje to może zachce mi się wierzyć. Zdrowemu psychicznie człowiekowi może wydać się śmieszne co napisałem, ale niewyobrażalnie podniosło mi to komfort życia. Jestem serio dumny z tej zmiany.
- kiedyś nie wyobrażałem sobie momentu odejścia moich rodziców z tego padołu i jak to zniosę. Strasznie się bałem jak se poradzi psycha, jak się zachowam na pogrzebie, w sumie płakać to nie wstyd, ale nie chciałem publicznie tak się eksponować jakby co. A poza tym jeszcze wspomniane problemy psychiczno-metafizyczne - że będę miał spętany umysł że oni tam gdzieś som i paczom i czytajom moje myśli xd No i w końcu nadeszła ta chwila. I... jakoś dało radę to przeżyć, ba nawet szybko wrócić do porządku dziennego po wszystkim.
- że nabiorę dystansu do ludzi i świata - kiedyś miałem taki respekt to ludzi, byłem onieśmielony wszystkim do obcych. Czułem się taki maluczki. Każdy telefon czy spotkanie z kimś obcym to ćwiczenie dialogu żeby się nie skompromitować :p że muszę zawsze kompetentnie i szybko odpowiadać. dzisiaj kompletna wyjebka, ludzie są spoko w większości.
- że kiedykolwiek będę jeździł swoim samochodem. Pierwszy raz jak robiłem kurs szło mi tak źle, że nawet nie podszedłem do egzaminu. Totalnie pogodziłem się z tym, że nie i tyle. To było jak zostać pilotem wahadłowca. Że w ciągu minuty jest milion możliwości żebyś kogoś rozjechał/spowodował wypadek/wpadł do rowu/zabił się etc. Po kilku latach wróciłem do tematu i też mi szło źle... ale zdałem za pierwszym. Tylko nawet z prawkiem kilka kolejnych lat bo się bałem. Miałem kumpla z którym kupiłem jakiegoś złoma i jeździłem, ale za chiny samemu bym nie pojechał. Potem kupiłem drugiego i powiedziałem mu: teraz dam radę. No i się udało przełamać. Kumpel jest aniołem, bo bez jego cierpliwości lipa by była. Pamiętam tę euforię jaką czułem przy pierwszych samotnych wypadach swoim samochodem w jakieś wieczorne trasy: "kurde, jade swoją furą, nie wierzę, przecież to jakaś abstrakcja".
- że kiedykolwiek odważę się samotnie podróżować. Zawsze mnie to pociągało, ale w zasadzie do niedawna nigdy bym nie pomyślał, że się odważę samemu wsiąść w samolot i lecieć do innego kraju. Wielkie lotniska, gdzie skończę jak ten nieszczęsny Polak w Kanadzie co nie umiał wyjść i go potraktowali paralizatorem, komunikacja miejska, a co dopiero gadanie po angielsku z obcymi, SAMEMU w wielkim świecie. A jednak. Zacząłem od malutkich tripów, dzisiaj jestem w stanie na spontanie lecieć do Azji, zagadywać randomowo obcych ludzi na ulicy z pytaniem o byle co, nawet jak wiem że to babka co po angielsku nic nie powie, i spać w hostelach z obcymi bez krępacji.
- wiele potraw, których kiedyś bym nie zjat, a tera są moim przysmakiem

Dziękuję za uwagę kochani.

#przegryw
#zalesie
#gownowpis
  • 6
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@the_one_who_knows_the_only_Truth Nie chciało mi się czytać całego, ale się wciągnęłam i przeczytałam XD Fajne rzeczy Miras, u mnie też pewnie coś by się znalazło chociaż na ten moment do głowy wpada mi to że też myślałam że mając ten lvl który mam będę mieć już kochającego męża i dzieci. Kiedyś też byłam przekonana że w ciągu kilku lat osiągnę wymarzoną sylwetkę i będę się czuła idealnie w swoim ciele, ale zawsze
  • Odpowiedz
@the_one_who_knows_the_only_Truth Różne są tego powody :D Czasem nie chcę, czasem szybko się wypala, czasem w ogóle nie czuć chemii i od razu się znajomość kończy. To nie tak że nie mam nikogo całkowicie, bo co jakiś czas ktoś się trafia, ale raczej są to relacje które dosyć szybko owocują w „nic z tego nie będzie” xd
  • Odpowiedz