Wpis z mikrobloga

40 872 - 4 = 40 868

Cztery filmy Béli Tarra, który wg krytyków jest jednym z najlepszych twórców współczesnego kina awangardowego. W swoich dziełach najczęściej meandruje wśród metafizyki, psychologii i kwestii społecznych (przypomina trochę taki reżyserów jak Tarkowski, Antonini czy Angelopoulus). Początkowo tematami jego filmów były problemy społeczne, z jakimi borykały się Węgry w latach 80-tych, a głównymi bohaterami – ludzie z marginesu społecznego. Z czasem jednak Béla Tarr zaczął skupiać się zazwyczaj na problemach natury ludzkiej, samotności i deformacji psychiki.

Tarr operuje własnym, niepowtarzalnym językiem: pół-dokumentalną narracją, alinearną formą opowiadania historii, zamiłowaniem do długich, mrocznych, hipnotycznych, czarno-białych, naturalistycznych ujęć oraz ogromną wrażliwością wizualną. Najchętniej współpracuje z aktorami-amatorami, często też stosuje improwizację. Tarr jest mało znany poza granicami Węgier (niestety). Tutaj jest ciekawy artykuł o jego twórczości.

Nie wiem czy jestem w stanie te filmy z czystym sercem polecić (głównie ze względu na dłużyzny). Jak ktoś lubi eksperymentować z kinem to sugeruję zapoznać się w pierwszej kolejności z „Harmoniami Werckmeistera” lub „Koniem turyńskim”.

Werckmeister harmóniák (2000) – 9/10

Pierwszy film Tarra, który obejrzałem. Dzieło bardzo poetyckie, niesamowite wizualnie. Zachwyca praca kamery, jej długie wędrówki (większość z ujęć trwa ponad jedenaście minut) skrupulatnie ukazujące rzeczywistość i emocje. Zastosowanie czarno-białego koloru wzmaga ponury, tajemniczy klimat filmu. Ścieżka muzyczna autorstwa Mihalyego Viga jest absolutnie magiczna i wspaniale akcentuje najbardziej przejmujące sceny filmu, co widać chociażby na przykładzie pięknej sceny otwierającej (grupka pijaczków imitująca w tańcu ruch układu słonecznego).

Nie widziałem słabych punktów jeśli chodzi o grę aktorów, wypada ona bardzo naturalnie. Są oni jakby integralną częścią tej węgierskiej miejscowości. Na tyle integralną, że momentami film przypomina dokument. Fabuła na dobrą sprawę opowiada prostą historię, ale jest bardzo rozwleczona. Zdaje się być mocno symboliczna i może sprawić pewne problemy w interpretacji (być może łatwiej będzie ją zinterpretować po przeczytaniu książki, w oparciu o którą został nakręcony).

Pomimo, że film jest ładny to jego forma może okazać się problemem dla mniej cierpliwych widzów. Zdarzają się dwu- czy trzyminutowe ujęcia na których praktycznie NIC się nie dzieje. Dość oszczędne jest też podejście Tarra do dialogów, których w „Harmoniach” jest niewiele jak na współczesne standardy. Jest to kino bardzo nietypowe, ale ciekawe. Takie magiczne i hipnotyzujące.

Kárhozat (1988) – 6/10

Dramat o zdradzie i nieszczęśliwej miłości, portretujący ludzką kondycję w mrocznych barwach. Głównym bohaterem filmu jest Karrer – samotny mężczyzna, który z powodu beznadziejnego uczucia do piosenkarki z okolicznego baru postanawia pozbyć się jej męża.

Ten film mnie rozczarował, więcej się po nim spodziewałem, szczególnie po obejrzeniu „Harmonii”. Fabuła jest taka przyziemna, nie dorównuje formie i momentami wydawała mi się też pretensjonalna. „Potępienie” emanuje estetyką, ale nie tą, którą najbardziej sobie cenię (nie przepadam za przygnębiającymi, szarymi sceneriami). Nie mogę za to nic złego powiedzieć o ruchu kamery, ładnych ujęciach, muzyce czy grze aktorskiej.

Mocnym akcentem było zakończenie, będące jakby oceną czynów głównego bohatera. Film wymaga skupienia, jak każde dzieło Tarra.

A Torinói ló (2011) – 9/10

Ostatni film Beli Tarra (nie planuje już kręcić kolejnych), bardzo pesymistyczny i egzystencjalny. Składa się zaledwie z 30 długich ujęć, które zostały podzielone na sześć sekwencji, przedstawiających sześć kolejnych dni. Punktem wyjścia dla "Konia turyńskiego" jest anegdotka o Fryderyku Nietzschem, który miał pewnego dnia stanąć na turyńskiej ulicy w obronie chłostanego przez woźnicę konia. Miesiąc po tym incydencie lekarze zdiagnozowali u Nietzschego poważną chorobę psychiczną. Pozostałe 11 lat życia filozof spędził przykuty do łóżka. W swoim filmie Tarr próbuje odtworzyć dalsze losy woźnicy i jego konia.

Fabuła jest szczątkowa, mógłbym nawet napisać, że jej nie ma. Samotna chata na pustkowiu, pojedynczy ludzie, samotność i powtarzane w nieskończoność proste czynności (to ostatnie może jest takim subtelnym odwołaniem do idei wiecznego powrotu Nietzchego?). Tarr twierdzi, że ukazał na ekranie odwrotność procesu stwarzania świata. I rzeczywiście film jest taką metaforą końca świata. Sześć przedstawionych dni jest odwrotnością procesu stworzenia świata - w ich trakcie wszystko stopniowo odmawia posłuszeństwa i ulega rozkładowi.

W całym filmie mamy do czynienia tylko z jednym dłuższym dialogiem, reszta to półsłówka. W oczy rzuca się skrajny wręcz minimalizm i ascetyzm tej produkcji – nawet scenografia jest ograniczona do niezbędnego minimum. Długie, podobne do siebie, mało dynamiczne sceny, czarno-białe zdjęcia i powtarzający się motyw muzyczny (znowu autorem jest Mihaly Vig) tworzą mroczną, przygnębiającą, apokaliptyczną wizję. Praca kamery sprawia, że można się poczuć jej częścią, takim niemym obserwatorem.

Wydaje mi się, że ten film jest świetnym zwieńczeniem kariery Tarra i obok „Harmonii” wypada najciekawiej.

Sátántangó (1994) – 7/10

Film trwa ponad siedem godzin (rozkręca się po trzech…). Pomimo to fabuła jest oczywiście szczątkowa. Przedstawia życie w odciętej od świata, postkomunistycznej wiosce na Nizinie Węgierskiej, w której wszelkie życiowe wartości stopniowo upadają. Jej mieszkańcy są pozbawieni pracy, marzą o wyrwaniu się stamtąd i oczekują nadejścia zbawiciela. W końcu pojawia się ktoś kto w ich oczach jawi się jako taki zbawiciel.

Historia jest podzielona na dwanaście epizodów, co znacznie ułatwia obejrzenie filmu – miałem wrażenie, że po prostu oglądam dwunastoodcinkowy serial za jednym zamachem. Dialogów jest jakby więcej niż w „Koniu turyńskim” czy „Potępieniu”. Na pewno są obfitsze w treść i łatwiejsze w odczytaniu. O dziwo, sam film się nie dłużył, ale wiele ujęć było zwyczajnie nudne (choćby pierwsze ujęcie, przedstawiające stado krów i trwające 10 minut). Skróciłbym ten film co najmniej o godzinę. Zdjęcia i muzyka po obejrzeniu poprzednich filmów już mnie nie zaskoczyły – ścieżkę muzyczną jak zwykle bardzo udanie stworzył Mihaly Vig, a zdjęcia znowu były perfekcyjnie dopracowane.

Aktorzy tak jak w innych filmach Tarra zagrali naturalnie, (można odnieść wrażenie, że to po prostu zarejestrowana codzienność). Samo śledzenie życia mieszkańców wioski potrafi wciągnąć. Kilka momentów robi naprawdę mocne wrażenie (śmierć małej Estike wyżywającej się wcześniej na kocie). Bardzo ciekawie wypadła postać Irimiasa, którego wzięto za Mesjasza. Podobały mi się jego przemowy w filmie. Trochę zagadkowa jest dla mnie postać Doktora.

To co mi się spodobało w tym filmie to dogłębne ukazanie marazmu, zniechęcenia i poczucia beznadziei.

- - - - - - - - - -

Ale się rozpisałem ;_;

#maratonfilmowy #kinoespo #belatarr
Espo - 40 872 - 4 = 40 868 



Cztery filmy Béli Tarra, który wg krytyków jest jednym...

źródło: comment_to8WYUtZvMCvvAhmoyjYOKQiw8qHfNQv.jpg

Pobierz
  • 6
@gram_w_mahjonga: A szkoda... chociaż jestem w stanie to zrozumieć, bo jego filmy są naprawdę wymagające. Muszę sobie jeszcze w przyszłości obejrzeć "Ludzi z prefabrykatów" i "Człowieka z Londynu".
@Espo: Probowalam ogladac ten pierwszy, ale przyznam szczerze, ze nie dalam rady. Nie przemawia do mnie taki typ kina kompletnie, chociaż nie naleze tez do osób, ktore oczekuja pedu akcji i wybuchow w co drugiej minucie. Może kiedys zmienie zdanie, ale poki co to niestety nie dla mnie.