Wpis z mikrobloga

Litwo>

Ojczyzno

moja>

ty

jesteś

jak

zdrowie:

Ile

cię

trzeba

cenić,

ten

tylko

się

dowie,

Kto

cię

stracił.

Dziś

piękność

twą

w

całej

ozdobie

Widzę

i

opisuję,

bo

tęsknię

po

tobie.


Panno

święta,

co

Jasnej

bronisz

Częstochowy

I

w

Ostrej

świecisz

Bramie>

Ty,

co

gród

zamkowy

Nowogródzki

ochraniasz

z

jego

wiernym

ludem>

Jak

mnie

dziecko

do

zdrowia

powróciłaś

cudem

(Gdy

od

płaczącej

matki,

pod

Twoją

opiekę

Ofiarowany,

martwą

podniosłem

powiekę;

I

zaraz

mogłem

pieszo,

do

Twych

świątyń

progu

Iść

za

wrócone

życie

podziękować

Bogu),

Tak

nas

powrócisz

cudem

na

Ojczyzny

łono.


Tymczasem

przenoś

moją

duszę

utęsknioną

Do

tych

pagórków

leśnych,

do

tych

łąk

zielonych,

Szeroko

nad

błękitnym

Niemnem

rozciągnionych;

Do

tych

pól

malowanych

zbożem

rozmaitem,

Wyzłacanych

pszenicą,

posrebrzanych

żytem;

Gdzie

bursztynowy

świerzop,

gryka

jak

śnieg

biała,

Gdzie

panieńskim

rumieńcem

dzięcielina

pała,

A

wszystko

przepasane

jakby

wstęgą,

miedzą

Zieloną,

na

niej

z

rzadka

ciche

grusze

siedzą.


Śród

takich

pól

przed

laty,

nad

brzegiem

ruczaju,

Na

pagórku

niewielkim,

we

brzozowym

gaju,

Stał

dwór

szlachecki,

z

drzewa,

lecz

podmurowany;

Świeciły

się

z

daleka

pobielane

ściany,

Tym

bielsze,

że

odbite

od

ciemnej

zieleni

Topoli,

co

go

bronią

od

wiatrów

jesieni.


Dom

mieszkalny

niewielki,

lecz

zewsząd

chędogi,

I

stodołę

miał

wielką,

i

przy

niej

trzy

stogi

Użątku,

co

pod

strzechą

zmieścić

się

nie

może.

Widać,

że

okolica

obfita

we

zboże,

I

widać

z

liczby

kopic,

co

wzdłuż

i

wszerz

smugów


Świecą

gęsto

jak

gwiazdy,

widać

z

liczby

pługów

Orzących

wcześnie

łany

ogromne

ugoru,

Czarnoziemne,

zapewne

należne

do

dworu,

Uprawne

dobrze

na

kształt

ogrodowych

grządek:

Że

w

tym

domu

dostatek

mieszka

i

porządek.

Brama

na

wciąż

otwarta

przechodniom

ogłasza,

Że

gościnna,

i

wszystkich

w

gościnę

zaprasza.


Właśnie

dwukonną

bryką

wjechał

młody

panek

I

obiegłszy

dziedziniec

zawrócił

przed

ganek.

Wysiadł

z

powozu;

konie

porzucone

same,

Szczypiąc

trawę

ciągnęły

powoli

pod

bramę.

We

dworze

pusto:

bo

drzwi

od

ganku

zamknięto

Zaszczepkami

i

kołkiem

zaszczepki

przetknięto.

Podróżny

do

folwarku

nie

biegł

sług

zapytać,

Odemknął,

wbiegł

do

domu,

pragnął

go

powitać.

Dawno

domu

nie

widział,

bo

w

dalekim

mieście

Kończył

nauki,

końca

doczekał

nareszcie.

Wbiega

i

okiem

chciwie

ściany

starodawne

Ogląda

czule,

jako

swe

znajome

dawne.

Też

same

widzi

sprzęty,

też

same

obicia,

Z

którymi

się

zabawiać

lubił

od

powicia,

Lecz

mniej

wielkie,

mniej

piękne

niż

się

dawniej

zdały.

I

też

same

portrety

na

ścianach

wisiały:

Tu

Kościuszko

w

czamarce

krakowskiej,

z

oczyma

Podniesionymi

w

niebo,

miecz

oburącz

trzyma;

Takim

był,

gdy

przysięgał

na

stopniach

ołtarzów,

Że

tym

mieczem

wypędzi

z

Polski

trzech

mocarzów,

Albo

sam

na

nim

padnie.

Dalej

w

polskiej

szacie

Siedzi

Rejtan,

żałośny

po

wolności

stracie;

W

ręku

trzyma

nóż

ostrzem

zwrócony

do

łona,

A

przed

nim

leży

Fedon

i

żywot

Katona.

Dalej

Jasiński,

młodzian

piękny

i

posępny;

Obok

Korsak,

towarzysz

jego

nieodstępny:

Stoją

na

szańcach

Pragi,

na

stosach

Moskali,

Siekąc

wrogów,

a

Praga

już

się

wkoło

pali.

Nawet

stary

stojący

zegar

kurantowy


W

drewnianej

szafie

poznał,

u

wniścia

alkowy;

I

z

dziecinną

radością

pociągnął

za

sznurek,

By

stary

Dąbrowskiego

usłyszeć

mazurek.


Biegał

po

całym

domu

i

szukał

komnaty,

Gdzie

mieszkał

dzieckiem

będąc,

przed

dziesięciu

laty.

Wchodzi,

cofnął

się,

toczył

zdumione

źrenice

Po

ścianach:

w

tej

komnacie

mieszkanie

kobiéce>

Któż

by

tu

mieszkał?

Stary

stryj

nie

był

żonaty;

A

ciotka

w

Petersburgu

mieszkała

przed

laty.

To

nie

był

ochmistrzyni

pokój?

Fortepiano?

Na

nim

nuty

i

książki;

wszystko

porzucano

Niedbale

i

bezładnie:

nieporządek

miły>

Niestare

były

rączki,

co

je

tak

rzuciły.

Tuż

i

sukienka

biała,

świeżo

z

kołka

zdjęta

Do

ubrania,

na

krzesła

poręczu

rozpięta;

A

na

oknach

donice

z

pachnącymi

ziołki,

Geranium,

lewkonija,

astry

i

fijołki.

Podróżny

stanął

w

jednym

z

okien


nowe

dziwo:

W

sadzie,

na

brzegu

niegdyś

zarosłym

pokrzywą,

Był

maleńki

ogródek

ścieżkami

porznięty,

Pełen

bukietów

trawy

angielskiej

i

mięty.

Drewniany,

drobny,

w

cyfrę

powiązany

płotek


Połyskał

się

wstążkami

jaskrawych

stokrotek;

Grządki,

widać,

że

były

świeżo

polewane,

Tuż

stało

wody

pełne

naczynie

blaszane,

Ale

nigdzie

nie

widać

było

ogrodniczki;

Tylko

co

wyszła:

jeszcze

kołyszą

się

drzwiczki

Świeżo

trącone,

blisko

drzwi

ślad

widać

nóżki

Na

piasku,

bez

trzewika

była

i

pończoszki;

Na

piasku

drobnym,

suchym,

białym

na

kształt

śniegu,

Ślad

wyraźny,

lecz

lekki,

odgadniesz,

że

w

biegu

Chybkim

był

zostawiony

nóżkami

drobnemi

Od

kogoś,

co

zaledwie

dotykał

się

ziemi.

Podróżny

długo

w

oknie

stał

patrząc,

dumając,

Wonnymi

powiewami

kwiatów

oddychając.

Oblicze


na

krzaki

fijołkowe

skłonił,

Oczyma

ciekawymi

po

drożynach

gonił

I

znowu

je

na

drobnych

śladach

zatrzymywał,

Myślał

o

nich

i,

czyje

były,

odgadywał.

Przypadkiem

oczy

podniósł,

i

tuż

na

parkanie

Stała

młoda

dziewczyna…

Białe

jej

ubranie

Wysmukłą

postać

tylko


do

piersi

kryje,

Odsłaniając

ramiona

i

łabędzią

szyję.

W

takim

Litwinka

tylko

chodzić

zwykła

z

rana,

W

takim

nigdy

nie

bywa

od

mężczyzn

widziana:

Więc

choć

świadka

nie

miała,

założyła

ręce

Na

piersiach,

przydawając

zasłony

sukience.

Włos

w

pukle

nierozwity,

lecz

w

węzełki

małe

Pokręcony,

schowany

w

drobne

strączki

białe,

Dziwnie

ozdabiał

głowę:

bo

od

słońca

blasku

Świecił

się

jak

korona

na

świętych

obrazku.

Twarzy

nie

było

widać;

zwrócona

na

pole

Szukała

kogoś

okiem,

daleko,

na

dole;

Ujrzała,

zaśmiała

się

i

klasnęła

w

dłonie,

Jak

biały

ptak

zleciała

z

parkanu

na

błonie,

I

wionęła

ogrodem,

przez

płotki,

przez

kwiaty,

I

po

desce

opartej

o

ścianę

komnaty…

Nim

spostrzegł

się,

wleciała

przez

okno,

świecąca,

Nagła,

cicha

i

lekka,

jak

światłość

miesiąca.

Nucąc

chwyciła

suknie,

biegła

do

zwierciadła:

Wtem

ujrzała

młodzieńca

i

z

rąk

jej

wypadła

Suknia,

a

twarz

od

strachu

i

dziwu

pobladła.

Twarz

podróżnego

barwą

spłonęła

rumianą,

Jak

obłok,

gdy

z

jutrzenką

napotka

się

raną.

Skromny

młodzieniec

oczy

zmrużył

i

przysłonił,

Chciał

coś

mówić,

przepraszać;

tylko

się

ukłonił

I

cofnął

się.

Dziewica

krzyknęła

boleśnie,

Niewyraźnie,

jak

dziecko

przestraszone

we

śnie;

Podróżny

zląkł

się,

spojrzał;

lecz

już

jej

nie

było.


Wyszedł

zmieszany

i

czuł,

że

mu

serce

biło

Głośno,

i

sam

nie

wiedział,

czy

go

miało

śmieszyć

To

dziwaczne

spotkanie,

czy

wstydzić,

czy

cieszyć.


Tymczasem

na

folwarku

nie

uszło

baczności,

Że

przed

ganek

zajechał

któryś

z

nowych

gości.

Już

konie

w

stajnią

wzięto,

już

im

hojnie

dano,

Jako

w

porządnym

domu,

i

obrok,

i

siano:

Bo

Sędzia

nigdy

nie

chciał,

według

nowej


mody,
  • 2
  • Odpowiedz