Wpis z mikrobloga

Trip z grzybami psylocybinowymi

Siema, niedawno wziąłem 4g grzybów psylocybinowych. Więc zacznijmy od tego, że grzybów nie brałem w miejscowości gdzie mieszkam tylko pojechałem do znajomych na 3 dni podczas majówki. Jeden dzień mieliśmy w pełni przeznaczyć na wzięcie grzybów. Wybraliśmy sobotę, bo pogoda była wtedy idealna. Umówiłem się ze znajomymi na godzinę 15 i poszliśmy na łąkę. Dodam, że byliśmy w 4 osoby i zalecamy na takie tripy iść ze znajomym lub znajomymi i najlepiej w miejsca, które są pełne natury.

Podczas ważenia grzybów okazało się, że dostaliśmy 0.5g więcej niż zakładano, więc moja dawka to było coś koło 4.15g (Ważę 66kg i mam 20 lat), bo to też jest ważne. Z perspektywy tego tripa mogę powiedzieć, że to jest bardzo dużo, ale byłem wcześniej na 2 tripach z grzybami i parę z LSD, więc stwierdziłem, że czemu nie.

Dobra zaczynami tripa, od razu na ścieżce zjedliśmy grzyby, bo wiedzieliśmy, że minię jakieś 30 minut odkąd zaczniemy je czuć, na początku było wszystko spoko mijaliśmy łąki, lasy, generalnie byliśmy już w tamtym miejscu, ale poszliśmy trochę dalej tym razem i w końcu skończyła nam się droga więc weszliśmy do lasu i miejscówka wydawała się idealna, zostawiliśmy plecaki i sprawdzaliśmy czy już coś czujemy. Ja zacząłem powoli czuć efekty tak jak reszta, ale miałem ścisk w żołądku, bo grzyby nie należą do najbardziej strawnych, więc usiadłem na pieńku i nie za bardzo chciałem stamtąd wstawać. Minęło 5 minut i dalej tam siedzę, podchodzi do mnie ziomek pyta czy wszystko u mnie w porządku, a ja odpowiedziałem, że nie doceniłem tych grzybów i już w tamtym momencie przewijały mi się myśli po głowie jak w karetce mnie zabierają do szpitalu, ale powiedziałem sobie, że jestem od tego silniejszy i jak zawsze na tripach chodziłem blisko ziomków i gadaliśmy razem to na tym tripie miałem dwie rzeczy w głowię: Chcę wyjść na słońce i położyć się na polanie. Wstałem i zacząłem wychodzić z lasu tam skąd przyszliśmy, od tamtego momentu przez długi czas nikogo nie widziałem z moich ziomków.

Po wyjściu z lasu była piękna polana i słońce bardzo ładnie świeciło, cieszyłem się, że wyszedłem z tego lasu, bo trochę mnie przytłaczał. Szedłem dalej dróżką po polanach i efekty były takie jak zawsze, czyli bardzo się cieszyłem, coś sobie nuciłem pod nosem, podziwiałem widoki i to przechodzimy do momentu gdy zaczęły pojawiać się efekty, których jeszcze wcześniej nie miałem. Przede wszystkim mój wzrok działał w bardzo dziwny sposób to znaczy gdy chciałem się spojrzeć na rękę dostawałem jakiegoś magicznego zooma i najpierw widziałem dłoń, potem drugą część dłoni i jeszcze z 6 innych klatek obrazu zanim mój wzrok dotarł do pełnej na dłoni. Gdy patrzyłem na nogę tez to było dziwne, bo wydawało mi się jakby moje nogi trzymały mnie do góry nogami będąc przyklejonym do ziemi, oczywiście wiedziałem, że to nieprawda i po tripie mi to minię.

Dotarłem w końcu do swojego miejsca "spoczynku", który totalnie zmienił moją głowę w tamtej chwili. Przed tym próbowałem sobie puścić muzykę na słuchawkach, ale nie byłem wstanie się tak skupić, że odpalić coś na spotify zamiast tego po prostu nuciłem coś pod nosem w stylu na na na albo du du du i machałem rękami, było to mega śmieszne i czułem, ze trip przebiega tak jak zawszę dopóki nie położyłem się na tej ścieżce (w miejscu w którym byliśmy raczej nikt normalny nie chodzi więc wiedziałem, że jestem sam), jeszcze przez chwilę popatrzyłem się w trawę, która była centralnie z lewej strony przy mojej głowie, na grzybach zawsze ostrość lepiej widać, więc podziwiałem widoki i na chwilę zasnąłem, jeśli tak to można ująć, bo od tego momentu nic już nie kontrolowałem. W pewnym momencie gdy leżałem zacząłem widzieć przeróżne wizję, chciałem się obudzić, bo się trochę bałem, ale nie potrafiłem, poczułem, że właśnie umarłem, a wizję co parę sekund zmieniały się w mojej głowie, które mówiły mi, że świat jest nieskończony. Serio bałem się, że to tak wygląda, bo w pewnym momencie chciałem po prostu odpocząć, a nie żyć w nieskończoność, ale dalej miałem wizję nieskończoności, że nawet jak umrzemy to nasze życie się nie kończy, że to była tylko gra. Wizje, które miałem to wspomnienia jak byłem mały, osoby, które kochałem, znajomi. Wizję były i z przyszłości i z przeszłości, więc ciężko było mi ocenić co się w ogóle ze mną dzieje.

Chciałbym trochę rozwinąć wątek tej nieskończoności, jak to wyglądało. Otóż co chwila w mojej głowie zmieniały się sceny, przez chwilę byłem jednym z artystów, którego lubię, przez chwilę byłem człowiekiem, który napisał książkę o nieskończoności i zrozumiałem, że podczas mojej śmierci wtedy moja postać dalej żyje i kontynuuje kolejne życie, wtedy dosłownie każde słowo takie jak ciepło / grzyby / śmierć czy nawet ulubiona gra to były inne światy o których jak tylko pomysłałem od razu się do nich przenosiłem. W momencie gdy pomysłałem o jakiejś osobie przez chwilę otwierałem oczy i patrzyłem co się dzieje, ale byłem taki bez siły jakbym był w innej rzeczywistości, nawet słyszałem jakieś dzwięki dzieci czy samochodów, które są blisko, a ja byłem pomiędzy łąkami, a lasami, więc to było niemożliwe. W pewnej chwili wstałem, miałem przy sobie plecak (w nim ubrania), słuchawki i jednorazówkę. Odkąd wstałem totalnie nie wiedziałem co się stalo z tymi rzeczami, plecak leżał gdzieś 20 metrów o miejsca w którym leżałem, słuchawki, które miałem wcześniej na głowie nagle leżały na ziemi i dosłownie rozwaliły mi się w ręcę (potem jak przyszliśmy okazało się, że serio się rozwaliły) i moja jednorazówka z której wziąłem tylko bucha i nie chciałem jej trzymać w kieszeni, więc puściłem ją i leżała gdzieś na ścieżce.

Zacząłem iść w stronę gdzie była reszta, ale ja co chwila miałem wizję, nawet jak już wstałem i szedłem, pamiętam, że jeszcze wziąłem swoją galaktyczną bluzę, żeby nie było mi zimno i szedłem powoli przed siebie. Wizja za wizją, że życie to było tylko miejsce w którym nieświadomie grałem w tą grę, potem mogłem wybierać świat jaki chciałem, wymyślałem sobie postacie i słuchałem co mówią. Przypominałem sobie znaki nieskończoności z jakichś filmów i zacząłem łączyć kropki o co im chodzi. Czułem, że jestem tą osobą, która rozumie jak działa nieskończoność, ponieważ z tego co mi się wydawało dopiero po śmierci to zrozumiemy, ale ja już wtedy umarłem, to znaczy moje ego, więc myślałem, że wiem coś więcej niż reszta. Chodziłem po łące i myślałem jak przenieść do kolejnego świata, a nawet liczyłem, że postacie, które przyjdą mi do głowy zaraz do mnie przyjdą i nagle w pewnym momencie usłyszałem swoje imię, to byli ziomkowie, którzy mnie szukali, ja coś odpowiedziałem jak głupi i byłem wtedy w 100% przekonany, że znajdujemy się w innej rzeczywistości, więc powoli zacząłem do nich iść.

Przy wejściu do tego lasu była też wieżyczka myśliwska, która miała napisany numer 7, to generalnie ważna dla mnie cyfra związana z numerologią, nawet tatuaże mam z tą cyfrą i tak się na to spojrzałem, czułem, że gdy tam wejdę zakończę ten świat i przeniosę się do kolejnego, z tego co pamiętam to udało mi się trochę wejść po drabinie ale do końca chyba już nie dałem rady, zachowywałem się jak w jakimś transie, potem zszedłem do swoich ziomków. Zaczęli pytać mnie gdzie byłem, a ja się ich pytałem, który mamy rok, czy wiedzą co to jest czas. Myślałem, ze o to też rozumieją to co ja zobaczyłem, ale tylko mnie wywaliło w kosmos. Potem ich chyba jeszcze z 5 razy zapytałem o rok, oni chcieli się dowiedzieć gdzie mam plecak, ja totalnie byłem odklejony wtedy. W kieszeni miałem chusteczkę i cały czas gdy ją tarłem czułem jakby mi się ręka cofała w czasie. W drodze po plecak znaleźliśmy moje rozwalone słuchawki itd. Pierwszy raz w życiu miałem sytuację w której totalnie nie ogarniałem co się dzieje, nawet po rozmowie z nimi dalej im nie wierzyłem, że to normalny świat, a ja byłem jakieś 400 km od domu wtedy i jutro miałem wracać pociągiem. Gdy usłyszałem, że zaraz pewien ziomek po nas przyjedzie i zawiezie do domu to powoli zacząłem wracać do rzeczywistości.

#psychodeliki #grzyby
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach