Wpis z mikrobloga

Witam wszystkich na #wojnawkolorze następcy tagu #iiwojnaswiatowawkolorze.

ŻYDOWSKA KOLABORACJA Z GESTAPO

Są pewne aspekty II Wojny Światowej, w szczególności okupacyjne, które z rozmaitych przyczyn podnoszone są bardzo rzadko. Są to historie wstydliwe, haniebne, a jednocześnie fascynujące.

To historia w której rozpacz i nędza warszawskiego getta przeplatają się z pałacami i drogimi restauracjami, gestapowcy piją obok rabinów, partyzanci AK strzelają do żydowskich kolaborantów Gestapo, na tle wielkiej polityki sięgającej aż do egzotycznych państw Ameryki Południowej, a która zaczyna się wśród ruin, poprzez Wogezy, by zakończyć się w komorach Auschwitz...

* * *

Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty.

https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze

Zdjęcie Hotelu Polskiego kolorowane dla mnie przez: https://www.facebook.com/KolorFrontu

* * *

Od lat media przyzwyczajały nas, że ofiary Holocaustu były jedynie ofiarami, a jedynymi sprawcami byli Niemcy i - co ostatnio modne - rzekomo Polacy. W rzeczywistości codzienność warszawskiego getta była dużo bardziej skomplikowana. Obok umierających na ulicach z głodu ludzi, były też restauracje, kawiarnie, kluby nocne i kabarety, co wieczór zapraszające tańczącym repertuarem, a w sklepach znajdowały się najlepsze towary, zupełnie jak za czasów pokoju. Najlepsze trunki - w tym francuskie wina i koniaki - prawdziwa kawa, najlepsze słodycze i ciasta, wędliny i kiełbasy - królowały na stołach elity, podczas gdy biedota marła z głodu. Skąd to wszystko się brało wewnątrz getta, które przecież było odizolowane od reszty miasta? Z przemytu, łapówek, haraczy. Szmuglerzy byli jednymi z najbogatszych ludzi getta i gromadzili fortuny na dostarczaniu towarów na obie strony muru.

W ten sposób dochodzimy do (anty)bohaterów dzisiejszej historii. W grudniu 1940 r. przy ul. Leszno 13 powołany został Urząd do Walki z Lichwą i Spekulacją, zwany popularnie ''Trzynastką'' od numeru zajmowanej kamienicy. W teorii organ ten miał zwalczać nielegalny handel, przemyt i lichwę. W praktyce - była to ekspozytura... Gestapo.

Tak, tak, dobrze czytacie. Wewnątrz getta istniała żydowska organizacja podległa Gestapo.

Wiele osób słyszało już o Judenratach i Żydowskiej Policji Porządkowej wewnątrz gett - ja o tym napiszę niebawem - ale mało kto wie, że w gettach istniały organizacje wprost podporządkowane Gestapo.

''Trzynastka'' liczyła ok. 400 osób i nie podlegała Judenratowi, zarządzającemu gettem. Jej członkowie byli starannie selekcjonowani: znali bardzo dobrze Warszawę i j. polski (wbrew pozorom, nie było to takie oczywiste - wielu Żydów. porozumiewało się jedynie w jidysz, lub po hebrajsku), mieli kontakty po obu stronach muru, znali każdą melinę i spelunę, oraz każdego przemytnika. Byli oczami i uszami Gestapo w getcie. Ich zadaniem była obserwacja i śledzenie, oraz odnajdywanie składów przemyconych dóbr, czy kosztowności ukrytych przez Żydów. Organizacja posiadała własne mundury, a nawet własne więzienie. Szefem ''trzynastki'' został Abraham Gancwajch, przedwojenny działacz lewicowej Ha-szomer Ha-cair z uprawnieniami rabina, zaś jego najbliższymi współpracownikami - dwaj najbogatsi ludzie getta: Moryc Kohn i Zelig Heller. Wybiegnę w przyszłość i powiem, że obaj w swej bezczelności byli w stanie wyciągać ludzi wprost z wagonów na Umschlagplatz. Oczywiście, za słoną, bardzo słoną opłatą. A wyrok odwlekano tylko o jeden dzień...

To jednak pokazuje charakter ludzi skupionych w ''Trzynastce''. Ci bowiem podlegali wyłącznie Niemcom - i nikomu innemu. Uważali się więc za wszechwładnych. Byli zdemoralizowani i pewni siebie. Wymuszali na mieszkańcach getta haracze i łapówki za przymykanie oczu na nielegalny handel i przemyt, ściągali także haracze od właścicieli sklepów i restauracji, szczególnie na ul. Leszno, gdzie gromadziła się cała śmietanka getta. Co więcej, sami trudnili się przemytem, a także rekwizycją towarów od tych, którzy nie płacili im haraczy. Gancwajch założył także szereg organizacji, tworząc cały koncern pod swoim zarządem: Żydowskie Pogotowie Ratunkowe (którego jedyna, stuletnia zresztą karetka służyła do szmuglu towarów, a jego działalność sprowadzała się do... wymuszania haraczy), Biuro Kontroli Plakatów, Liga Antyradziecka (!), Zarząd Zabezpieczonych Nieruchomości... Gancwajch miał bowiem ambicję wyrzucenia prezesa Judenratu, Adama Czerniakowa (skądinąd polskiego patriotę, który wcale za Żyda się nie uważał) i przejęcia całkowitej władzy nad gettem.

Abraham Gancwajch uchodził za jednego z najlepiej sytuowanych ludzi w getcie. Mógł wychodzić na ''aryjską'' stronę Warszawy kiedy tylko chciał. Nie musiał nosić opaski z gwiazdą Dawida. Jego poczucie wyższości wzmagała osobista znajomość z dyrektorem propagandy dystryktu warszawskiego, Wilhelmem Ohlenbuschem. Bar micwa jego syna uchodziła za jedną z najbardziej wystawnych imprez w historii całego getta. W jej trakcie Gancwajch rozdawał chleb i kawę najbiedniejszym Żydom. Oczywiście nie ze swoich zasobów, tylko wcześniej odebraną...

W sierpniu 1941 roku ''Trzynastka'' została podporządkowana Judenratowi. Na Gancwajcha co prawda wydano wyrok śmierci, ale nigdy go nie wykonała żadna organizacja podziemna. Wybiegając w przyszłość, warto dodać, że nikt nie wie, co się z nim stało. Kohn i Heller zostali zastrzeleni przez Niemców w 1942 roku, gdy przestali być potrzebni, ale losu samego Gancwajcha nikt nie zna na pewno.

* * *

W takich okolicznościach z ''Trzynastki'' wydzielona została elitarna ''ŻaGieW'', czyli ''Żydowska Gwardia Wolności''. W skład organizacji weszli tylko najbardziej bezwzględni i pozbawieni skrupułów funkcjonariusze. Nie wiadomo ilu ich było, szacuje się, że kilkuset. Ich główną misją było polowanie na ukrywających się po ''aryjskiej'' stronie Żydów, oraz wyszukiwanie Polaków, którzy im pomagali. W odróżnieniu od Niemców, z łatwością mogli odkryć ukrywających się Żydów. Wywabiali ich z ukrycia pod pretekstem pomocy. Często sami podszywali się pod uciekinierów z getta. Wzbudzali wśród swoich ofiar zaufanie jako mówiący w jidysz Żydzi. Zajmowali się także szantażem osób podejrzanych o pomoc Żydom, czy działalność podziemną. Agenci ''ŻGW'' nie musieli nosić gwiazdy Dawida, za to od Niemców otrzymali pozwolenie na broń służbową, którą mogli nosić nawet po aryjskiej stronie. Żaden polski policjant, czy Niemiec nie mógł ich aresztować.

Jednym z agentów ''ŻGW'' zostało dwóch najmroczniejszych kolaborantów Gestapo: Leon (Lajb) Skosowski, nazywany pieszczotliwie ''Lonkiem'' i jego kamrat, Adam Żurawin ''Inżynier''.

Tak właśnie zaczęła się tzw. ''afera Hotelu Polskiego'', którą przez wiele lat przedstawiano jako chytrą, przemyślaną pułapkę Gestapo, a która w rzeczywistości była dziełem... kilku żydowskich kolaborantów i ich niesłychanej chciwości.

Tu trzeba wyjaśnić pewną kwestię. Niemcy w czasie okupacji bezlitośnie mordowali Żydów ''bezpaństwowców'', czyli tych z krajów okupowanych przez III Rzeszę, których państwowości Niemcy nie uznawali. Żydów z krajów neutralnych jednak byli dla Niemców nietykalni, nawet jeśli mieszkali w tych samych państwach, co prześladowani i mordowani. Posiadający paszporty, na przykład, amerykańskie, mogli wyjeżdżać bez przeszkód. W ten sposób polscy dyplomaci ze Szwajcarii wpadli na genialny pomysł skupowania i fałszowania paszportów z krajów neutralnych, głównie Ameryki Południowej. Do Polski trafiło ok. 4 tys. paszportów z tych państw, wystawianych na konkretne nazwiska. Urząd pocztowy getta przy ul. Zamenhofa był wręcz zalewany ogromną liczbą paszportów i promes, poświadczających obywatelstwo.

Problem w tym, że większość ludzi, na których nazwiska wystawiono owe paszporty, już dawno zginęła w komorach gazowych Treblinki. I wtedy na scenę wkraczają dwaj ww osobnicy. Po pacyfikacji getta w 1943 roku, Skosowski i Żurawin jakimś sposobem przejęli paszporty, po czym zaczęli je odsprzedawać po kosmicznych cenach ukrywającym się po ''aryjskiej'' stronie Żydom. Średnia cena za paszport wynosiła 20 złotych dolarów, albo 300 000 złotych. Nie było ustalonego cennika - Skosowski oceniał ''na oko'', ile ktoś może zapłacić. Czasami nawet, w przypływie dobrego humoru, rozdawał dokumenty za darmo. Najdroższe były paszporty krajów Ameryki Południowej. Najtańsze - certyfikaty umożliwiające wyjazd do Palestyny. Wszak wystawiły je władze brytyjskie, które toczyły wojnę z Niemcami i nie było gwarancji, że Niemcy je uszanują. Te trafiły głównie do żydowskiej biedoty, która nie miała żadnych pieniędzy.

Warto tu dodać, że Żydzi ukrywający się w tym czasie po ''aryjskiej'' stronie byli przeważnie jednymi z najzamożniejszych w getcie i stać ich było na takie wydatki. Otrzymawszy taki paszport, Żydzi natychmiast szli do Niemców i żądali umożliwienia im wyjazdu. Nagle, w środku okupacji, na ulicach Warszawy zaroiło się od Żydów ze wstążkami w barwach Ekwadoru, Urugwaju, Wenezueli, Paragwaju w klapach...

Niemcy byli zaskoczeni nagłym pojawieniem się tylu ''obywateli latynoamerykańskich'' w Warszawie, ale nie kręcili nosami. Liczyli, że uda im się wymienić internowanych zagranicznych Żydów na niemieckich jeńców i obywateli z niewoli alianckiej. Zgłaszających się do wyjazdu Niemcy kierowali do obozu w Vittel we Francji, gdzie mieli oczekiwać na transport do Lizbony. Chętnych było jednak tak wielu, że Niemcy musieli znaleźć dla nich osobne miejsce. Wybór padł na ''Hotel Polski'' przy ul. Długiej 29. Hotel był położony w centrum, miał dużą liczbę pokoi i mógł pomieścić sporo gości. W hotelu była restauracja, kawiarnia, fryzjer, biblioteka. Mogli poruszać się swobodnie nie tylko po hotelu i jego okolicy, ale i całej Warszawie. Niemcy traktowali ich uprzejmie i taktownie. Jedna z ocalałych wspominała, że wszyscy ''czuli się w hotelu jak na wytwornym okręcie''.

W lipcu 1943 r. w Hotelu Polskim znajdowało się ok. 2200 osób. Niemcy zaczęli wówczas ich ewakuację do Francji. Gości uprzejmie poproszono (!) o stawienie się na dziedzińcu hotelu z bagażami, a następnie ładowano ich do ciężarówek. Nie, nie pałkami, nie krzykiem, ujadaniem psów, kolbami, jak to Niemcy mieli w zwyczaju. Przyniesiono krzesło, by ludzie mogli wchodzić na paki, a usłużni esesmani podawali im dłonie...

Po ich ewakuacji w Hotelu zostało ok. 400 osób. Byli to głównie ''dzicy'' lokatorzy: Żydzi, którzy nie mieli pieniędzy na dokumenty, albo z innego powodu ich nie dostali. Dla nich Niemcy nie byli już uprzejmi. Kilka dni później zgarnęli ich na Pawiak, a potem rozstrzelali w gruzach getta...

Ewakuowani zaś dotarli do Vittel wagonami I klasy, z paczkami Czerwonego Krzyża. Na miejscu olśniło ich bogactwo: obóz bowiem mieścił się na terenie kompleksu wspaniałych hoteli. Były tam kasyno, kinoteatr, sklepy, korty tenisowe. Mogli wychodzić poza obóz po otrzymaniu specjalnej przepustki. Jedyną niedogodnością był drut kolczasty wokół kompleksu i wieże wartownicze. Otrzymali do dyspozycji nawet... radioodbiorniki, za posiadanie których w Polsce groziła śmierć. Nastroje były więc iście szampańskie.

Jednak historia ta nie ma happy endu.

Ogromna liczba Żydów posiadających paszporty latynoamerykańskie, którzy nagle pojawili się w Warszawie latem 1943 r. wzbudziła mimo wszystko podejrzenia Niemców. Ci zwrócili się do placówek państw latynoamerykańskich, czy ludzie przetrzymywani w obozie Vittel faktycznie są ich obywatelami. Dyplomaci południowoamerykańscy byli bardzo zdziwieni pytaniem i zdecydowanie zaprzeczyli. To przesądzało sprawę.

W kwietniu 1944 r. SS otoczyło obóz w Vittel i wygarnęło wszystkich przebywających. Podczas likwidacji obozu doszło do dantejskich scen: samobójstw, płaczu, błagalnych próśb. Jednak Niemcy jak zwykle nie wybaczali tym, którzy usiłowali ich oszukać. Wszystkich zapakowano do pociągów - nie pierwszej klasy, lecz bydlęcych wagonów - i wywieziono wprost do Auschwitz, gdzie z rampy od razu zapędzono ich do komór gazowych...

Horroru tego uniknęło tylko 272 Żydów. Byli to właśnie ci najbiedniejsi, nazywani pogardliwie w hotelu ''pasażerami czwartej klasy'', którzy dostali certyfikaty palestyńskie. Władze brytyjskie bowiem nie wyparły się prawdziwości certyfikatów i usankcjonowały je, przyjmując wszystkich z tymi dokumentami.

* * *

Lonek Skosowski już tego nie zobaczył. W II. połowie 1943 roku był prawdziwym królem życia warszawskiego półświatka. Na tragedii 2 tysięcy Żydów zarobił niemałą fortunę. Pieniądze wydawał na przyjemności: alkohol, narkotyki, kobiety. Zajmował się też grubymi interesami na czarnym rynku, a i od Gestapo otrzymał prezent: dwa mieszkania, odebrane Polakom, którzy wcześniej ukrywali Żydów. Im bowiem, na tamtym świecie, już były niepotrzebne...

O Skosowskim krążyły liczne legendy i domysły. Postać ta jest tajemnicza po dziś dzień. Utrzymywał kontakty nie tylko z jednym z mózgów warszawskiego Gestapo, SS-Hauptsturmführerem Alfredem Spilkerem, ale i polskimi organizacjami podziemnymi. Są nawet domysły, że miał kontakty z NKWD i był znany oficerom sowieckim. Plecy Lonka musiały być mocne. Gdy mieszkający piętro pod nim Niemiec poszedł na skargę do Gestapo w sprawie głośnych seksualnych orgii u sąsiada, wyrzucono go za drzwi i kazano się do niczego nie wtrącać.

Był to człowiek tak niebezpieczny, że musiał zginąć. 1 listopada 1943 r. w ''Gospodzie Warszawskiej'' przy ul. Nowogrodzkiej Skosowski został zastrzelony przez kontrwywiad AK.

Była to jedna z wielu akcji wymierzonych w ''ŻGW''. Na ulicach Warszawy często dochodziło do krwawych strzelanin między ż. kolaborantami Gestapo, a członkami organizacji podziemnych. ''ŻaGieW'' była bowiem zaciekle zwalczana przez Żydowski Związek Wojskowy, AK i inne organizacje. Rozbijano ją w sumie aż trzy razy, a akcja z 1 listopada objęła także kochankę Skosowskiego, gospodarzy jego mieszkań i kierowcę. Ostatnich niedobitków ''ŻGW'' zlikwidowano w lutym 1944 roku.

Adam Żurawin przeżył. I on trafił do Vittel, i on został aresztowany. Uciekł z transportu do Auschwitz i ukrywał się. Po II WŚ wyemigrował do USA, gdzie, jako byłym agentem Gestapo, zainteresowało się nim FBI. Żurawin oddał się sam pod sąd rabinacki, który oczyścił go z zarzutów podług prawa talmudycznego. Zmarł w 1992 r.

Warto tu wspomnieć, że ''ŻaGieW'' nie była jedyną tego typu organizacją kolaborującą z Niemcami. Wiadomo o istnieniu podobnej grupy Maurycego Diamanta i Juliana Appela w Krakowie. Warto wspomnieć, że Diamant przed wojną został prawomocnie skazany za... oszustwa celne. Analogiczna istniała w Białymstoku (którą dowodził Grysza Zełkowicz) i Lublinie, gdzie przewodził Szama Grajer, jeden z najsłynniejszych kolaborantów Gestapo w getcie, oraz Bolesław Tenenbaum, szef Urzędu ds. Dezynfekcji i Odwszenia. Grajer, fryzjer o podobno wielkiej urodzie, był niekwestionowanym królem lubelskiego getta. Posiadał kilka restauracji. Podobno znał osobiście szefa SS i policji na dystrykt lubelski, SS-Brigadeführera Odilo Globocnika. W jego restauracji pili i jedli oficerowie Gestapo z prostytutkami na kolanach (które osobiście dobierał Grajer), oraz przedstawiciele elity ż.

Wszyscy oni liczyli na te same rzeczy: na władzę u boku Niemców. Na bogactwa i kosztowności. A nader wszystko - na życie. Jednak dla Niemców byli jedynie pionkami, niebezpiecznymi wprawdzie, ale pionkami. Wiedzieli dużo za dużo. I dlatego wielu z nich zostało zabitych przez samych mocodawców, gdy przestali być potrzebni. Tak skończyli m.in. Grajer i Tenenbaum. Innych - jak Skosowskiego - zlikwidowało polskie podziemie. Nieliczni ocalali rozpłynęli się w mroku historii i zatarli swoją przeszłość. Tak skutecznie, że do dzisiaj ich historia jest szerzej nieznana.

Dlatego warto mieć w pamięci tę historię, gdy ktoś będzie mówił, że jego tata się bardziej bał Polaków za okupacji. Bo może wcale nie Polaków ma na myśli...

#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #wojna #izrael #zydzi #kolaboracja #zdrada #warszawa
IIWSwKolorze1939-45 - Witam wszystkich na #wojnawkolorze następcy tagu #iiwojnaswiato...

źródło: IMG_9084

Pobierz
  • 2
  • Odpowiedz