Wpis z mikrobloga

Troche długie ale warto przeczytać,bo zapewne większość z was myśli,że same porno i fapanie jest problemem a tak naprawde jest tylko ucieczką od problemów.

Problem wiecznego dążenia do "dobrego samo+poczucia" jest na świecie zupełnie niedostrzegalny. Bowiem nierozumiane są emocje. A czy głównym dążeniem uzależnionego nie jest "poprawa samego+poczucia"? Pytanie - dlaczego nie wystarczy zrobić tego raz?

Mało ludzi pojmuje właściwie czym jest to samo+poczucie, z czego wynika i jak z nim postępować. Wielu mówi tylko "czuję SIĘ dobrze/źle". Jak dobrze, to kontynuują to, co robią. A jak źle, to np. zapijają, oglądają porno czy palą papierosy. Nieraz zupełnie zmieniają kierunek swojego życia.

Większość dosłownie uważa samopoczucie za (po)czucie siebie. Ile razy powiedzieliśmy "czuję SIĘ" - w rozumieniu - "czuję SIEBIE"? Mówimy - "czuję SIĘ (SIEBIE) jak kawałek g*a". Tak uczucia widzi i rozumie większość ludzkości. To rozumienie wynika z poziomu rozwoju, a poziom rozwoju dosłownie to ukazuje. Tylko że nie ma uczuć "jak", nie ma uczuć "że" cokolwiek. Uczucia to m.in. konsekwencje tego, co następuje po tym "jak" i "że".

Dlatego też reagujemy na bazie emocji. Reagujemy
I oraz BO uważamy, że - "JESTEŚMY zdenerwowani". Nie mówimy "czuję gniew". Uważamy się za to co czujemy. Co samo w sobie stanowi usprawiedliwienie, by tym się kierować. I także tak reagujemy, bo inaczej na razie nie jesteśmy w stanie. A skoro reagujemy na bazie tego, co czujemy, no to twierdzenia "czuję siebie" i "jestem tym, co czuję" wydają się nam po prostu faktem.

A skoro siebie uważamy za uczucia, które demonizujemy (np. wstyd), no to logicznym wydaje się, że jeśli zmienimy uczucie, to zmienimy siebie. I rozsądnym wydaje się nam, że trzeba pozbywać się złych uczuć - to w naszych oczach jest wtedy najważniejsze. Np. jeśli pozbędziemy się wstydu, staniemy się szczęśliwi. Albo gdy osiągniemy coś - to da nam zadowolenie. Gdy znika strach, to JESTEŚMY bezpieczni... itd. Czyż to nie szaleństwo?

To nigdy nie następuje. Bo to nie jest możliwe. To są urojenia, w które mniej lub bardziej świadomie i chętnie wierzymy.

I oczywiście uważamy, że gdy np. włączyliśmy porno i przestaliśmy czuć wstyd czy doświadczać stresu, to zniknęły, zostały "rozładowane", itd.! Wierzymy, że się ich pozbyliśmy. A skoro nasz stan zmienił się w jakiś sposób, no to przestaliśmy tacy BYĆ i już wszystko jest dobrze. Dlaczego jest więc coraz gorzej, a nie lepiej?

Pomijamy fakt, że
problem w życiu zdrowego człowieka pojawia się, gdy zaczyna oglądać pornografię czy pić. Zaś problem w życiu uzależnionego człowieka pojawia się, gdy PRZESTAJE oglądać/pić. Np. boi się coraz więcej, coraz częściej obwinia siebie i innych, etc.

I zupełnie się nad tym nie zastanawia, bo skoro to działa za każdym razem, to rozwiązanie jest oczywiste - uruchomić się i po problemie. Tylko świat jest coraz gorszy! Kiedyś było lepiej! To świat "zszedł na psy"...

Zdrowiu najczęściej towarzyszą przyjemne uczucia. Ale (bardziej) przyjemne uczucia wcale nie muszą oznaczać zdrowia. Z czego powinien zdawać sobie sprawę każdy uzależniony. Włączamy porno i natychmiast czujemy "się" lepiej. Ale "lepiej" nie oznacza "dobrze", ani nie nastąpiła żadna trwała zmiana. Co więcej - zapłacimy za to wielką cenę.
Oglądając porno czy pijąc nie zmieniliśmy się na lepsze, tylko na gorsze.

Ciągle próbujemy zmienić to, co czujemy, bo się za to uważamy. I praktycznie tylko na tym nam zależy. Możemy przyjrzeć się swoim motywacjom sprzed np. pół roku lub dłużej - czy przyświecał nam jakiś inny cel, niż uczucia? Po co pracujesz? Czy ma to inną rolę, niż dobrze "się" czuć po wypłacie i w trakcie wydawania pieniędzy? Np. chcemy czuć dumę, bo "nas stać".

Co więcej - niemalże wszystkie nasze decyzje podporządkowujemy samemu+(po)czuciu. Dlatego np. zmieniamy swoje decyzje, przestajemy realizować plany, sabotujemy, odkładamy, przekładamy, porzucamy, etc. Bo zmieniło się samo+poczucie, a więc wraz z tym - nasz życiowy kierunek. Gdy czujemy gniew i uważamy, że ktoś nas zdenerwował - żyjemy jako człowiek zdenerwowany, np. obwiniamy, żywimy urazę, kłócimy się, próbujemy się mścić, etc. Żyjemy jak niewolnik tego uczucia oraz czynnika, który uważamy, że w nas to uczucie wzbudził - np. zawsze się denerwujemy, gdy ta osoba jest blisko nas.

Nie zliczę ile razy czytałem i słyszałem twierdzenia - "poczułem się lepiej, nie uruchamiałem się od 2 tygodni, to uznałem, że jestem na dobrej drodze". Jeszcze tego samego dnia nastąpił ciąg. A potem wielkie zdziwienie - "Dlaczego!? Przecież tak dobrze mi szło!" Tylko, że to nie jest prawda.
To tylko uczucia. One same z siebie nic nie znaczą w kontekście zdrowienia.

Właśnie odpisałem na maila, w którym mężczyzna powiedział - "Najgorszy temat , przez który jestem (...) zblokowany to niesmak do mojej osoby , i niby jak sie tego puścić jak ja to cały czas czuję."

Ale w rzeczywistości nie ma uczucia "niesmaku do swojej osoby". To co czuje ten mężczyzna, to wstyd, wina, żal, gniew, duma. Zaś "niesmak do swojej osoby" to tylko "elegancka" etykietka dla osądów i potępiania siebie oraz potępiania samych uczuć. Uczucia są tego konsekwencją, nie przyczyną. Gdy je czuje, ciągle robi to samo. A czuje to, bo zaczął to robić - np. ktoś inny kiedyś go potępił, a on potem "przejął pałeczkę".

I ponownie - problemu nie stanowi tu nieznajomość metody - "jak?" się tego puścić. Tylko NIECHĘĆ, by przestać się potępiać. Mężczyzna ten uwielbia się potępiać, nienawidzić, oceniać, dowalać sobie. Robi to od wielu lat. Uczuć używa jako pretekstu i usprawiedliwienia.

Robi to nieświadomie za każdym razem gdy czuje wstyd. Oraz wstyd trwa i rośnie, bo to sobie robi. Robi to, bo ma z tego skrywaną przyjemność. Robi to, bo uwielbia to robić. Granie ofiary jest tylko jednym elementem.

Przede wszystkim nie zdaje on sobie sprawy z rozróżnienia między myślami, emocjami, a samym sobą.

Nie dziwne, że mężczyzna ten od lat pali marihuanę, jest też alkoholikiem i seksoholikiem/pornoholikiem. Wszystko, bo ciągle chce "poczuć 'się" lepiej". Czego nie osiąga. Jedyna pozorna "poprawa" następuje w trakcie np. palenia czy oglądania porno, bo przestaje się na ten czas potępiać. Odcina świadomość emocji, więc na moment usuwa sobie sprzed oczu swoje usprawiedliwienia do ciągłego kontynuowania kierunku destrukcyjnego.

Już prawie zniszczył sobie zdrowie i życie. Takim pozornie pozytywnym dążeniem jak "poczuć 'się' lepiej".

Emocje mają tylko 2 źródła:
1. Już zostały przez nas stłumione.
2. Stanowią konsekwencję percepcji, postaw, intencji, nastawienia - tzw. pozycjonalności.

W pierwszym przypadku oznacza, że to jest nasz bagaż. I nie dotyczy niczego w realnym świecie. Tak jak gazeta w programem telewizyjnym sprzed 20 lat, którą czytamy nie oznacza, że patrzymy na rozpiskę tego, co akurat leci. To że coś czujemy jest realne - samo uczucie. Ale nie treść myśli, którą wraz z tym widzimy. Tym całym problemem trzeba się ODPOWIEDNIO zająć - tego nie można zmienić własnymi życzeniami, ani tym większą siłą. Ani tym bardziej - pornografią czy próbami, by "poczuć 'się' lepiej".

Natomiast drugi punkt mówi nam, że
to co czujemy nie bierze się z niczego w świecie, tylko stanowi konsekwencję tego jak my to widzimy - jacy MY JESTEŚMY wobec tego. Tu zmiana samego+poczucia może nastąpić natychmiastowo po zmianie percepcji - np. przekroczeniu pozycjonalności. Wtedy to będzie zmiana trwała. Nie ma innych możliwości, które byłyby zdrowe i nie miały negatywnych konsekwencji.

Wspomniany mężczyzna mówi "Jarałem 10+ lat Marihuane , uciekałem od siebie . Bo nienawidziłem siebie na trzeźwo."

Innymi słowy - non stop się nienawidził i przestawał to robić tylko na czas palenia, picia i oglądania porno. Z czego nie zdawał sobie sprawy.

To trwało, bo
nienawiść to nie jest uczucie. To jest nasza postawa wobec, w tym przypadku, samego siebie. Nie wywołują jej uczucia, ani uczucia nie są tego źródłem. Uczucia mogą być tylko kolejnym z wielu pretekstów, by dalej tak żyć.

To jest to jacy JESTEŚMY wobec siebie. A temu naturalnie towarzyszą nieprzyjemne uczucia (w tym gorzka przyjemnosć, którą z tego czerpiemy). Uczuciami się tylko usprawiedliwiamy i dalej nakręcamy.
Uczucia nic nam nie robią. Dlatego ciągła tylko ich zmiana też nas nie zmieni.

Widzimy, że ten mężczyzna tak naprawdę uciekał nie tylko od tego jaki BYŁ i co ROBIŁ wobec siebie ale też od tego, co czuł. Czyli uciekał od konsekwencji. I na bazie tego podejmował swoje decyzje - taki m.in. BYŁ. A że żył jak ofiara, nie chciał odpowiedzialności, no to nie pozostawiał sobie wielu opcji w życiu.

Dlatego taki pozostawał od lat. I ratunek widział tylko w nietrzeźwości - np. ciągłym "zapominaniu o życiu". A to co czuł miało źródło zarówno w podświadomości (stłumione emocje) jak i wynikało na bieżąco z jego postaw.

Przez to nigdy nie był w stanie tego zmienić. I tylko uciekał cierpiąc coraz bardziej.

Większość naszych starań, by "poczuć 'się' dobrze" to tak naprawdę nieskuteczne i bardzo szkodliwe próby usunięcia negatywnych uczuć - gorszych od tego, co chcielibyśmy poczuć. Tylko że nie rozumiemy z tego ani trochę. A konsekwencje tych popularnych "metod" na emocje są szalenie szkodliwe. I nieprzypadkowo.

Nie dostrzegamy w tym wszystkim tego, że nie przestajemy się opierać, grać ofiary, potępiać tego, co czujemy. To tylko kilka z powodów dlaczego to trwa i rośnie nawet od dziesiątek lat. A skoro non stop to czujemy, no to w końcu niemal każdy uzna, że musi to być prawda i że uczuciami jest - np. gorszy, niezasługujący, bezwartościowy, tak jak i całe nasze życie. No bo takie myśli widzimy cały czas. A skoro tak, no to taki musi być świat! Taka musi być prawda!

Większość ludzkości nie zdaje sobie zupełnie sprawy, że 4 poziomy istnienia ludzkiego (o których już szeroko opowiadałem), to - zaczynając od najniższego:
1. Fizyczny.
2. Mentalny.
3. Emocjonalny.
4. Duchowy - świadomość.

Kilka informacji o tym. Utożsamiamy się z ciałem - z fizycznością. A jednocześnie uważamy, że myślimy - stawiamy się w roli autora myśli. Więc treść myśli uznajemy za prawdę. Zaś ta treść to MENTALIZACJA - czyli mentalny bełkot racjonalizujący emocjonalność. Emocjami doświadczamy tego jak widzimy różne aspekty świata, więc wszystko co czujemy poprzez ciało też staje się dla nas wyznacznikiem rzeczywistości. Ile razy uważaliśmy, że np. coś jest straszne czy stresujące? Nie dostrzegamy tu w ogóle narcyzmu, dumy, ani pychy.

To się dzieje na podstawie tego wszystkiego, czego się nauczyliśmy. Ale to nie pochodzi ze świata.

Bez rozwoju świadomości - poziomu najwyższego, tkwimy w tej "zwierzęcej trójcy" i kontynuujemy te wszystkie "instynktowne zachowania". Używam słowa "zwierzęcy" bez negatywnych konotacji. Jednak może się w tym zawierać mnóstwo negatywności - m.in. drapieżności wymierzonej przeciwko sobie. Kiedy usłyszeliśmy od innych, że np. jakaś sytuacja ich stresuje, bez zastanowienia zaczynamy to uważać za prawdę. W końcu też doświadczymy stresu.

Bo czy ktoś nam powiedział, że stres to coś, co sami robimy - opieramy się uczuciom? Nie. Za to tysiące razy słyszeliśmy, że to dzień jest stresujący. A nie, że
stres to nasze zmaganie z uczuciami, które czujemy, bo tak sami postrzegamy dany dzień lub coś konkretnego w nim, co miało dla nas największe znaczenie. Zaś skoro doświadczymy tego za każdym razem w tej samej sytuacji, to uznamy ją za źródło stresu. Sami dowodzimy prawdy tych urojeń i grania ich ofiary.

Itd. Trwa to nawet całe życie. Tym bardziej dlatego umyka nam "pod radarem".

Nie dostrzegamy, że
aby uznać daną sytuację za stresującą, trzeba być czymś większym od tej sytuacji i od stresu.

Ewolucja odbywa się od dołu do góry.
To ważne, by pojąć, że bez akceptacji i uczciwej obserwacji tego na jakim poziomie obecnie jesteśmy, skażemy się na bezsensowne zmaganie i cierpienie. Które mogą trwać do naszej śmierci.

Niemniej istnienie "dzieje się" od góry do dołu.

Najpierw jest świadomość, która obserwuje emocje, myśli i fizyczność - m.in. ciało, z którym się utożsamia. I to w efekcie przynosi konsekwencje np. w życiu, relacjach, emocjach.

Najpierw jest świadomość, która obserwuje emocje, myśli i fizyczność - m.in. ciało, z którym się utożsamia. I to w efekcie przynosi konsekwencje np. w życiu, relacjach, emocjach.

Tu - w świadomości - odbywa się cała "akcja". Nie w ciele, nie w umyśle (wielu nawet sądzi, że myśli są w ich głowie, czyli w nich!), nie w emocjach. Czyli w tym, z czego ani nie zdajemy sobie sprawy. Bo my - świadomość - jest utożsamiona z myślami - zahipnotyzowana nimi.

Przypomnę - czy możesz przestać czuć zapachy? Czy masz nad tym kontrolę? Czy możesz zdecydować co poczujesz - np. zapach sałatki warzywnej lub oceanu atlantyckiego? Czy możesz przestać czuć to co czujesz teraz? Nie.
Bo odczuwanie zapachów dzieje się samoistnie. Nie możesz rozkazać ciału, by przestało czuć. Ty wyłącznie obserwujesz ten bezosobowy fenomen - stajesz się tego świadom. Możesz ew. użyć ciała - np. by ścisnąć nos dłonią. Ale gdy tylko przestaniesz zaciskać nos, znowu staniesz się świadomy zapachów. Nie można tego przerwać. Nie można tego kontrolować. Nie można powiedzieć nosowi (ani mózgowi), że chcemy poczuć coś innego - np. by nie czuć zapachu skoszonej trawy, a zapach szarlotki. Jednocześnie zapachy nic Ci nie robią - nie mają wobec Ciebie jakichś indywidualnych zamiarów.

Używamy takich samych słów - "czuję zapachy" i "czuję emocje". Różnica polega m.in. na tym, że źródło zapachów jest zewnętrzne, a źródło emocji jest wewnętrzne. Ale jedno i drugie odbywa się samoistnie i nie mamy nic do powiedzenia.

Dlatego -
jeśli czujesz np. wstyd, nie możesz tego zmienić przez opór, pragnienia i próby kontroli. Jednak w przeciwieństwie do zapachów, które mają zewnętrzne źródło - emocje, mają źródło wewnętrzne, od którego uciec nie można, bo to jest nasza podświadomość oraz to są konsekwencje naszych percepcji - świadomości. Emocje to nasza energia. Tylko dlatego, że wobec zapachów i emocji używamy takiego samego słowa - "czuć", NIE oznacza, że to dokładnie takie same fenomeny. Od źródła zapachu możesz się fizycznie oddalić ale w przypadku emocji nie ma takiej możliwości.

Każda emocja ma ładunek. Dopuszczony do świadomości - która go ani nie potępia, ani nie nazywa, ani nie ocenia, nie projektuje i nie stawia mu opór - wyczerpie się. To się stanie samoistnie. Nie my to (u)czynimy.

Jako że emocje wynikają z NASZYCH postaw, nie zmieni ich jakakolwiek zmiana czegokolwiek i kogokolwiek w świecie.

A że nie jesteś emocjami, to możesz je czuć i pozostać spokojnym. BYĆ spokojnym. Możesz realizować swoje plany. Nie musisz rozpaczać, szarpać się, miotać, szamotać, ani cierpieć. Ani siebie, ani z nikim i niczym. Bo jesteś czymś większym od emocji. Każda emocja w końcu wyczerpie swój ładunek - czego zapachy nie posiadają. Jednak większość uważa, że jak pozwolą sobie czuć daną emocję, to już będą ją czuli całe życie - jakby sami podstawili sobie pod nos talerz ze śmierdzącymi resztkami ryby. Uważają, że oporem się przed tym chronią. Jest zupełnie odwrotnie.

Jeśli rzeczywistość ograniczmy tylko do fizyczności, myśli i emocji, to skazujemy się na cały bagaż programowania jaki otrzymaliśmy od innych i jaki zyskaliśmy w trakcie naszego życia. A nie jest to w większości nic pozytywnego. Np. zupełnie nieuświadomiona wartość pieniędzy i seksu - w tym wyprojektowane na to źródło szczęścia, znaczenia i sensu własnego życia, własnej wartości, ważności, itd. Dlatego jeśli tego nie MAMY, to uważamy siebie za gorszych, potępiamy się, porównujemy z innymi, którzy to mają lub mają więcej, etc. Konsekwencjami tego będą wstyd, wina, żal, widzenie życia jako niesprawiedliwego, złego, bezsensownego, bo wynikającego tylko z tego, co kto dostał na stracie, etc.

Dlatego też będziemy żyć niesatysfakcjonującym życiem - zapewne we wstydzie i winie, samopotępieniu, bo nie mamy tego, na co wyprojektowaliśmy wszystko co dobre. Jednocześnie będziemy się bali podejmować działania, by to osiągnąć, bo co, gdy nam się nie uda? Co gdy będziemy już blisko i popełnimy błąd? Co jak uda się nam to zdobyć, a potem to stracimy? Lęk nie zniknie nawet, gdy to osiągniemy, bo od razu zaczniemy się bać utraty tego. Itd.

Jeśli na seks będziemy patrzeć z poziomu myśli i emocji oraz jako coś co ROBIMY na poziomie ciała i ew. to co czujemy w trakcie, no to oczywiście, że będziemy widzieć seks jako zwierzęcy, a przeto - upodlający - poniżający nas. No bo jesteśmy LUDŹMI - czymś większym, niż zwierzęta... Stawiając się na wyżynach tej wątpliwej moralności, też rzucamy sobie pod nogi wiele kłód.

Ale znowu - to szalenie błędne pojmowanie.
Jesteśmy czymś większym nie od zwierząt, a od zwierzęcości. Czyli - jesteśmy czymś większym od przejawu fizycznego, mentalnego i emocjonalnego. Oczywiście dysponujemy ciałem, jesteśmy świadomi myśli i emocji - bo to też elementy istnienia. Ale nimi także nie jesteśmy. Zwierzęta także są świadome - mają aspekt duchowy. I każdy lud pierwotny to rozumiał. To bardzo przykre, że jest to tak straszliwie ignorowane i wypierane, nawet wyśmiewane.

Świadomość to poziom najwyższy. Jeśli świadomość jest zabarwiona wstydem, to wszystko na co patrzymy "z góry" - czyli na to, co niższe - będziemy narzucać wstyd - czyli potępiać, uważać za gorsze, brudne, grzeszne, etc. Jeśli założysz okulary z niebieskimi szkłami, to wszystko będziesz widzieć jako niebieskie. Ale to my narzucamy te osądy. To co osądzamy wcale takim nie jest. Jednak ukazuje nam to poziom naszej pychy i narcyzmu.

Jednocześnie nie przestaniemy pragnąć seksu. A jeśli będziemy też widzieć seks jako grzeszny, to pozostają nam trzy opcje - znienawidzić seks i zrezygnować z religijnego punktu widzenia, zrezygnować z duchowego widzenia i oddać się seksowi w pełni jako czemuś co mamy i robimy lub stać się oziębłymi seksualnie, bo musimy tak silnie wyprzeć pożądanie, by się przestać go wstydzić i się za nie winić.

Wszystkie te 3 opcje są negatywne i szalenie niebezpieczne.

Wolność bez odpowiedzialności, bez żadnej mądrej moralności to negowanie całej rzeczywistości.

Czy kierowca samochodu, który niczym się nie przejmuje stanowi, czy nie stanowi zagrożenia dla siebie i innych? Czy "przejmowaniu się" musi towarzyszyć lęk, wina, żal? Nie możemy o swoje życie spokojnie i chętnie DBAĆ, tylko ciągle się nim przejmować, zamartwiać i bardzo niewiele realnie uczynić?

Podkreślę -
nie odczuwanie żadnych emocji to stan patologiczny. To nie jest zdrowie. To choroba. Niechęć do tego, co czujemy - to także stan patologiczny.

Dlatego ciągłe tylko próby zmiany tego co czujemy, ciągłe tylko dążenie, by "się" dobrze czuć jest błędem najwyższej wagi.

Bo to jakby dążyć, by ciągle mieć czysty samochód - ani plamki na nim. Więc nie ryzykujesz żadnych wypraw, w których istnieje ryzyko, że sobie pobrudzisz samochód (czyli wszystkich). Startujesz, przejeżdżasz 100 metrów, stajesz i oglądasz cały samochód, by zobaczyć czy przypadkiem się nie pobrudził. Jeśli tak - myjesz go. Czy takie życie byłoby przyjemne i swobodne? Czy jest możliwość, by nie pobrudzić samochodu podczas jazdy? Po jakim czasie dałbyś sobie spokój?

Weź pod uwagę, że nie jesteś samochodem, tak jak nie jesteś ciałem. Jesteś jego kierowcą; tymczasowo nim zarządzasz. Warto dbać o samochód, to dłużej będzie nam służył. Cennym może być też przyjrzeć się temu jakie znaczenie ma on dla nas.
Możemy samochód cenić, doceniać, być wdzięcznym za niego. Ale nie identyfikujmy z nim źródła naszej wartości, szczęścia, ani sensu. To samo z seksem. I ze wszystkim innym. To bardzo poważny i ważny proces, do którego trzeba podejść rzetelnie i uczciwie.

*Ostatnia część w komenatrzu***

#nofap #nofapchallange #psychologia #duchowosc #uzaleznienie
  • 7
  • Odpowiedz
  • 1
@Kodzirasek: Skoro człowiek to świadomość, to znaczy, że jeśli świadomość napiera na cokolwiek, co osądza jako złe, gorsze, niepotrzebne, wymagające zmiany - to cała energia płynąca z góry napiera na niższe formy. (to, co "na dole"/niżej nie jest źródłem energii, z wyjątkiem emocji) Przez to tak trudno jest nam żyć w fizyczności - np. podejmować działania. Zaś energia, to energia - więc jeśli napieramy na myśli - zasilamy je. Podobnie z
  • Odpowiedz
@Kodzirasek: a to witaj w klubie :) na razie przeczytałem 4 książki Haskinsa, ale pewnie do końca roku przeczytam wszystkie :) mapa poziomów stworzona przez hawkinsa zminiła moje postrzeganie świata... mega temat.
  • Odpowiedz