Wpis z mikrobloga

Ostanio mam problemy z zasypianiem, ale nie chce się faszerować lekami. Przez ostanie dwa lata brałam tyle leków, że dziwię się jakim cudem moja wątroba i nerki jeszcze funkcjonują. Ostanio psychicznie bardzo źle się czuje, ciągle chce mi się płakać. Dostaję świra leżąc w łóżku, po prostu to jest dla mnie koszmar. Zawsze byłam osobą aktywną, ale w taki zrównoważony sposób. Ogólnie nie lubię nudy, robienia wkółko tego samego. Więc lubiłam i pograć, w sumie gram od dziecka, czy to na konsoli, czy na kompie a od kilku lat zaczęłam urządzać spotkania z planszówkami. Uwielbiam zwiedzać, ciekawe miejsca. Muzea, pałace, zamki, stare cmentarze (bardzo lubię cmentarną sztukę). W sumie wszystko to jest warte uwagi. Skanseny, fajne wystawy. Kocham przebywać w naturze, bardzo często uciekałam z miasta do lasu, na łąkę, albo arborerum. Mam takie ulubione, leśne. Przepiękne. Ruch jest dla mnie bardzo ważny, ponieważ daje mi siłę, pozwala wywietrzyć myśli, naładować energię. W mieście, a mieszkam w centrum Wrocławia, często czuję się przytłoczona. Więc taka ucieczka w naturę jest mi potrzebna. Chociaż klimat miast też lubię. Tęsknię za spotkaniami ze znajomymi w fajnych knajpach, za rytmem głośnej muzyki, za tańcem. Przykucie do łóżka jest dla mnie horrorem, czymś co codziennie podgryza mi duszę. Gdybym miała tak spędzić resztę życia, podejrzewam że odebrałabym sobie je. Moja walka trwa dwa lata, najgorsze chyba w tym wszystkim, że bardzo dużo energii wkładałam w rehabilitację w szpitalu. Robiłam postępy, miałam tak ogromny zapał, że nawet jak już mnie bardzo bolało, to zaciskałam zęby i ćwiczyłam dalej. Odpuściłam, jak moje ciało już całkiem odmówiło współpracy, z powodu rozrośniętych czterech guzów w kręgosłupie. Doprowadziłam się do stanu, oczywiście nieświadomie, że jak znowu trafiłam do hospicjum, to nie mogłam już za bardzo ruszać ani ręka, ani nogą. Ból był tak silny, że nie potrafili go opanować. Dostawałam największe dawki morfiny na całym oddziale. Oczywiście nie tylko morfiny. W przebiegu tej choroby, guzy są jak twarde kulki i takie duże cztery kulki uciskały rdzeń i nerwy, te które są na dole kręgosłupa. Największy guz był w miejscu uszkodzenia rdzenia i to było najbardziej niebezpieczne. Ponieważ nie było gwarancji, że po operacji ból nie będzie jeszcze gorszy. Przez cały pobyt w hospicjum, czyli ponad rok, walczyłam każdego dnia o powrót do sprawności. Później w szpitalu rehabilitacyjnym. W tym czasie nowe zmiany rosły w kręgosłupie. To, tak bardzo frustruję. Ponieważ na to nie ma leku i to może się ciągle powtarzać. Niestety stres generuje tych zmian więcej i powoduje ich szybki wzrost. Tylko jak człowiek w sytuacji ogromnego bólu ma się nie stresować? Jak może się nie stresować kiedy dochodzą tylko nowe problemy?
Medytowałam, słuchałam muzyki relaksacyjnej, wykonywałam ćwiczenia psychotroniczne, po prostu mentalnie stawałam na głowie, aby sobie pomóc. Nie mogę powiedzieć, że nie dawało to żadnych efektów, ale jednak były za małe. Medytuje tak naprawdę w sumie od dziecka, więc nie jest to dla mnie nic dziwnego. Chociaż przyznam, że nie zawsze była ciągłość. Dużo łatwiej mi medytować kiedy jestem wstanie równowagi, kiedy dobrze się czuje a nie kiedy rozpaczam. Czy w ogóle jest możliwe, żeby w takich ekstremalnych sytuacjach, tak panować nad sobą, żeby się nie denerwować? Chodzi mi o prawdziwe, nie stresowanie a nie maskowanie emocji. Chociaż pewnie buddyscy mnisi takie rzeczy potrafią, tylko ja nie jestem mnichem. Ciekawe czy chorują?
  • 5
@ignis84 wydaje mi się, że to niemożliwe. Każdy z nas odczuwa emocje, można je przez jakiś czas ukrywać, ale ostatecznie i tak trzeba będzie tę maske kiedyś ściągnąć. Jednakże nawet w tych ekstremalnych chwilach staraj sie nad nimi panować, tak żeby nie przejęły nad Tobą kontroli.

Chwytająca za serce historia, życzę Ci dużo siły i wytrwałości ()