Wpis z mikrobloga

#motogp #moto3 #pseudodziennikarstwo
Dobry wieczór. Za oknem zrobiło się cholernie zimno, ale w naszej serii robi się coraz goręcej, bo dziś na warsztat bierzemy nie jeden, a dwa wyścigi. Mają one bowiem wiele wspólnego i winne być omówione w grupie. A co wspólnego? Tego dowiemy się za chwilę.

3/10 - Kosmiczny (dosłownie) dublet

Jeśli był jakiś zawodnik, który początek sezonu mógł wyrzucić do śmietnika, to był to zdecydowanie Ivan Ortola. Dwukrotnie dobre tempo, dwukrotnie wywrotka i na koncie po dwóch rundach okrągłe zero punktów. Na tor z najdłuższą prostą w kalendarzu, Cota, tyczkowaty Hiszpan udawał się więc naładowany sportową złością.

I było to widać. Ortola zakwalifikował się w pierwszej linii, za Jaime Masią i Ayumu Sasakim i to ta dwójka prezentowała najlepsze tempo w treningach, Moto 3 ma jednak to do siebie, że treningi treningami, a wyścig to zupełnie co innego. Start wyszedł młodemu Hiszpanowi bardzo dobrze, choć nie aż tak rewelacyjnie, jak czwartemu na polach Diogo Moreirze. Ivan spróbował więc kontry i....

Niemal wystrzeliło go za granicę z Meksykiem. Do dziś nie jest jasne, jak właściwie udało mu się to uratować, ale ta akcja kosztowała Ortolę spadek w okolice 20 miejsca, a centymetry i kilogramy na tak długiej prostej bynajmniej nie były jego sprzymierzeńcami. Mimo tego, jego tempo było po prostu rewelacyjne. Mijał kolejnych zawodników i w ekspresowym tempie zbliżał się do liderów.

Ci, w składzie Sasaki, Masią, Moreira, lider generalki Holgado oraz Xavi Artigas (w ogóle był to dość dobry początek sezonu Hiszpana) zaczęli się odrywać od reszty. Nasz bohater spóźnił się na ten pociąg, ale okazało się, że jego koń.... Porusza się szybciej od wagoników. Nie tylko ich dogonił, ale i zaczął wyprzedzać. Robotę jeszcze ulatwił mu drugi z rzędu high side Saskiego, który kosztował drugiego Masię sporo czasu, Ortola wyszedł więc na prowadzenie.

Na wjeździe w ostatnie okrążenie popełnił mały błąd, przez co pozycje lidera odebrał mu Artigas, a chwilę potem potężnie zakotłowało się w jedenastce za sprawą szarży Diogo Moreira, który jednak również popełnił błąd i oddał prowadzenie (a potem także podium). Ortola skorzystał z tego i nie dał się zrzucić z 1 lokaty aż do mety. Remontada wykonana i to w stylu, w jakim niewielu dawało radę zwyciężać.

A to dopiero pierwsza połowa naszej opowieści. Na Jerez Ortola długo nie mógł się wstrzelić, będąc daleko za plecami najszybszego w treningach Deniza Oncu i goniących go debiutantów - Alonso i Ruedy. W kwalifikacjach coś jednak nawet nie drgneło, a uderzyło młotem - Hiszpan niemal zgarnął pole position, ustępując w.w. Turkowi o niespełna jedną dziesiątą. Trzeci był Munoz, który jednak pod koniec kwalifikacji groźnie upadł. Badania wykazały złamaną piętę i siedemnastolatek musiał wycofać się z wyścigu na jednym ze swoich ulubionych torów.

Nazajutrz start wygrał Oncu. Coś było jednak nie tak. Tureckiemu zawodnikowi ewidentnie nie szło, jechał bardzo chaotycznie i wciąż wypadał na krawężniki. W tej sytuacji Holgado i Ortola podjęli próbę ucieczki peletonowi. Na to nie pozwolił jednak Ryusei Yamanaka, który dociągnął kilku innych zawodników, między innymi Ruedę, Masię i Alonso, do prowadzącej dwójki. Japończyk jechał (chyba na pewno) najlepszy wyścig w swoim życiu, ale los postanowił z niego zadrwić. Niespełna w połowie dystansu silnik odmówił mu posłuszeństwa.

Dramat jednego jest szansą dla innych, ale na tym etapie wyścigu Holgado już zdecydowanie słabł, zaś jego partner w ucieczce postanowił dać się wyszumieć najbardziej narwanym rywalom. Z jednej strony taktyka ta okazała się słuszna, bo dała mu lepszy ogląd sytuacji, ale z drugiej, szalejący na przedzie Masia i Alonso spowalniali grupę na tyle, że dali radę do niej dojechać nie najszybsi tego dnia Sasaki, Oncu i Suzuki, zrobiła się więc dziewiątka.

Kiedy jednak doszło do walki na finiszu, Ivan ponownie okazał się najsprytniejszy. Najpierw w zakręcie Sito Ponsa wykorzystał ostry atak Davida Alonso na Masię i wcisnął się przed rodaka, po czym w Curva Ferrari ograł też Kolumbijczyka. Obrona do trzynastki się udała i Ortola mógł cieszyć się z dubletu. Było zero, jest pięćdziesiąt.

To były bez wątpienia najlepsze dwa tygodnie w karierze zawodnika z Calicanto. Niestety, były to też jego ostatnie poda. W kolejnych europejskich wyścigach głównie kolekcjonował czwarte i piąte lokaty, a ostatnio złapał pewną zadyszkę i wciąż czeka na powrót do TOP3. Być może to już w nowym sezonie i nowej ekipie - Hiszpan zamieni MTA na MSi. Jedno jest pewne. Wygrywać potrafi, co zademonstrował w kwietniu tego roku. Dziękuję za przeczytanie, zachęcam do plusowania i komentowania.
  • 4
  • Odpowiedz