Wpis z mikrobloga

Jestem przerażona... Wynajmowałam mieszkanie (aż dwa dni) musiałam z chłopem uciekać z niego o 3 w nocy... mieszkanie umeblowane, tanie w utrzymaniu, no wszystko pięknie. Właścicielka powiedziała nam, że jest to bezpieczna okolica, sąsiedzi mili i bezproblemowi. Pierwsza noc była cudna, zero stresu. Ale druga to tragedia i tak jak uciekliśmy to nie wróciliśmy. Zaczęło się od tego, że w sobotę 14 października około 20 gdy sprzątałam mieszkanie zapukała sąsiadka z góry, otworzyłam i zapytałam o co chodzi, zaprosiła mnie na papierosa, aby porozmawiać itd. Wyszłam, bo i tak miałam iść zapalić (nie można było palić w mieszkaniu) no i tutaj się zaczęło. Opowiadała mi o tym, że partnerka od właściciela (z którą wszystko załatwiałam i jest współwłaścicielem mieszkania), opowiadała że ona jest nienormalna, że będziemy mieli problemy z ludźmi gdy się nie wyprowadzimy, bo sąsiedzi rzucają jajami w okna itd, itd. Przejęłam się i wystraszyłam, bo to było pierwsze mieszkanie które wynajmowałam. Chłopak był w tym czasie w domu z przyjacielem, zmęczeni po pracy po prostu poszli spać a więc wytłumaczyłam jej, że jest strasznie zimno i czy możemy wejść do mieszkania, bo po pierwsze mam bardzo słabą odporność a po drugie mieszkam z narzeczonym i myślę, że też powinien o tym wiedzieć a ta się zgodziła. Zaczęła pokazywać mi filmiki z udziałem tej "właścicielki" gdzie zachowuje się ona agresywnie itd. Sceny jak z filmów o patologii. Narzeczony ciągle był przy tym, czułam że muszę go obudzić. Później ta sąsiadka co przyszła musiała już iść, siedziała u nas prawie 2,5 h a w domu miała męża z małym dzieckiem (na ok
1/2 lata) zaproponowała, że może byśmy do niej przyszli, powiedzieliśmy że to ogarniemy się i wpadniemy no i tak też zrobiliśmy, kilka piw, zeszliśmy wszyscy do mnie do mieszkania, cała sytuacja dotychczas wydaje się normalna. Otworzyliśmy okno w kuchni bo zapaliliśmy papierosa, było już naprawdę zimno więc nie wychodziliśmy i pojawili się jacyś dziwni ludzie, bardzo agresywni. Zaczęli próbować wejść do mieszkania przez okno i tamta sąsiadka się zaczęła z nimi kłócić, zaczęłam już panikować (często mam ataki paniki) sąsiadka do nich wyszła wraz z mężem i zaczęli się kłócić, a my pozamykaliśmy mieszkanie, bo ci dziwni ludzie zaczęli grozić też nam i mówić, że mieszkamy u konfidentki, że mamy wy*****ać itd.. zadzwoniłam do właścicielki i poprosiłam ją, aby jak najszybciej przyjechała (godzina okolo 22). Właścicielka przyjechała, wytłumaczyliśmy co i jak, usiedliśmy do pokoju o zaczęliśmy rozmawiać. Postawiliśmy sprawę jasno, że chcieliśmy czuć się bezpiecznie, bo nie wiadomo co Ci ludzie mogą robić, powiedziałam tej Pani, że co jeśli będę któregoś Dnia sama, oni wypiją i Bóg wie co mogą zrobić, nie daj Boże podpalą coś na klatce w nocy gdy będę spać i się spalą wszyscy. Zdecydowaliśmy, że albo ona to załatwia, albo się wyprowadzamy, bo się po prostu o siebie boimy, powiedziała że będzie dobrze, właściciel czyli jej partner też zapewniał, że będzie spokój, że będzie dobrze. Rozmawialiśmy naprawdę długo, Pani zapewniała nas, że jest już bezpiecznie (jestem panikarą) . Gdy partnerzy/właściciele wyszli, usiadłam wraz z narzeczonym i przyjacielem na łóżku i zaczęliśmy rozmawiać o tym co się wydarzyło (daliśmy szansę tym ludziom i mieszkaniu , bo nie mamy innego dachu nad głową...) Posiedzieliśmy może z 15/20 minut i ktoś zaczął pukać do drzwi, ale nie tak normalnie tylko uderzać pięścią w nie! Narzeczony wyleciał do Judasza, kukloka, jak zwał tak zwał i przez niego zobaczył tą naszą sąsiadkę, która nakręciła całą aferę... Po chwili gdy obserwowaliśmy ją przez drzwi, bo bałam się że nas zaatakuje gdy otworzymy, narzeczony poczuł smród na mieszkaniu czegoś palonego. Wpadłam w mocny atak paniki i zaczęłam płakać, chłopcy otworzyli drzwi i centralnie obok naszych drzwi znajdywała się stara drewniana szafka, którą ta Pani podpaliła i zaczęło się to tak palić, że w pewnym momencie, aż w mieszkaniu z dymu można było zawiesić tzw sikiere... Naprawdę miałam tak mocny atak, że aż nie umiałam oddychać, chłopcy zaczęli to gasić, a ja krzyczałam że się boje i dzwoniłam na 112 i do właścicieli. Właściciele przyjechali, właścicielka zapłakana, załamana, a ja ledwo co oddychałam. Co gdyby w tej klatce był gaz? Poszło by wszystko, albo gdybyśmy spali? Nie wiedzielibyśmy... zaczęliśmy się w pośpiechu pakować, zabierać rzeczy. To nie jest normalne, ja się bałam tam przebywać, wszystko działo się pod obserwacją policji, straży i karetki pogotowia. Cały ten dym, syf itd opadł na białe łóżko, które pochłania wręcz takie rzeczy. Dramat. W między czasie ta właścicielka poszła do tamtej sąsiadki i zaczęły się bić, z jednego patrolu policji zrobiło się 5. Mieliśmy problem z noclegiem, nie mieliśmy pieniądzy ale ostatecznie udało się pożyczyć na hotel. Ugadaliśmy się, że oddadzą nam pieniądze za mieszkanie itd (3 tysiące zł + 1000 zł czynsz). Kaucje oddali, ale mieli z tym bardzo, naprawdę bardzo duży problem i została kwestia czynszu. Pani stwierdziła, że to my ubrudziliśmy kanape i mamy pokryć koszta czyszczenia. Stwierdziła też, że to wszystko moja wina, bo gadałam z tą sąsiadką i interesowałam się życiem osobistym właścicieli mieszkania a to jest przecież nie pojęte...
Naprawdę jestem przerażona, nie umiem spać i może to i dziwne, ale boje się za każdym razem gdy ktoś puka w drzwi teraz itd. Naprawdę byłam w tragicznym stanie psychicznym, teraz jestem w nie lepszym. Mam natłok myśli, a co jeśli...? Dlaczego my..? Czym zwiniliśmy...? Dlaczego jestem winna.. miało być bezpiecznie... Jestem dorosłą osobą, a wieczorami musze mieć lampkę nocną zapaloną bo się boje. Oddaliśmy klucze, kaucje mamy a o sprawie z czynszem ma nas powiadomić. Nie wiem co dalej robić, zgłaszać dalej? Gdzie? To naprawdę moja wina? Co zrobiłam źle? Chciałam przecież dobrze. Boje się, po prostu się boje. Co jak kiedyś stanie się tam tragedia? Co o tym sądzicie?... To wszystko brzmi jak chory sen... #wynajem
  • 6