Wpis z mikrobloga

Gdyby zapytać dzieciaki, kim chciałby być, to spora część, jeśli nie większość odpowiedziałaby, że youtuberami. Smutne to nieco, bo pomijając garstkę twórców z wartościowym kontentem, większość to osobniki znane jedynie z tego, że są znane. Swoiste sprzedajne dziwki internetowe, które dla subskrybentów (i płynących za tymi pieniędzmi) zapraszają ludzi do swojego bardziej odgrywanego niż prawdziwego życia, sprzedając najbardziej intymne szczegóły z niego (np. tzw. influencerzy parentigowi). I choć oczywiście smutnym jest już to, że jest tak wielu ludzi, którzy takie ścieki chcą w ogóle oglądać (nie potrafię sobie wyobrazić jak nudne i smutne życie muszą mieć), tak jak smutnym jest to, że nasze dzieci takimi prostytutkami internetowymi chcą zostać, to jednak dziś skupię się na innym aspekcie tego zjawiska. I wcale nie na tym, że te internetowe lafiryndy to ludzie z dość silnymi narcystycznymi zaburzeniami osobowości.

Jako ludzie, z natury rzeczy, kiepsko radzimy sobie z jedną emocją. Znaczy się kilka procent społeczeństwa radzi sobie z nią średnio, a reszta źle, bardzo źle lub wcale. Nie lubimy czuć się gorsi. Tu mała dygresja. Z tego powodu lubimy oglądać patostreamerów czy programy typu Warsaw Shore, bo oglądając takie treści, zwyczajnie – co sprawia nam przyjemność – czujemy się lepsi. Wracając do tematu. Gdy już poczujemy się gorsi, potrafimy zrobić naprawdę podłe rzeczy, do których na co dzień — jak się nam wydaje — nie jesteśmy zdolni. Doświadczyłem tego na własnej skórze przy okazji „paragonu”, przez który — na szczęście — na chwilę stałem się bardzo popularną osobą (100000 lajków pod wpisem w jedną dobę i wspomnienie o historii z nim związanej, we wszystkich liczących się mediach w tym kraju). W efekcie grożono mi i moim bliskim masowo śmiercią, zabito mi psa, kilkukrotnie zdewastowano mi auto, aby na koniec je spalić, a to jeszcze nie wszystko. Tak, tak jak przy każdym aucie i wtedy miałem GAP. Nieważne, nie o mnie ten wpis. Ci tzw. influencerzy nie dość, że sprzedają siebie, to często sprzedają swoje dzieci. Nie myślą o tym, że wszystko co wrzucą do internetu, pozostanie w nim już na zawsze. Nie myślą o tym, że dzieci w szkole nie dlatego, że są z natury rzeczy złe, a jedynie dlatego, że nie są w pełni jeszcze zsocjalizowane, są bezwzględne. W końcu nie myślą o tym, że nie radzimy sobie z poczuciem bycia gorszym i prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto dość szybko pokaże im, jak łatwo np. porwać im dziecko, czy w inny sposób ich życie zamienić chociaż na jakiś czas w piekło. W końcu nie myśląc także o tym, że gdy już za pośrednictwem internetu wpuszczą tych wszystkich smutnych ludzi z nudnym życiem do swojego, prośby o uszanowanie ich prywatności w trudnej sytuacji będą z jednej strony śmieszne, a z drugiej kompletnie nieskuteczne.
  • 3
@Anacron ja tam jestem za. Jeżeli większość zostanie próżnymi, internetowymi, bezużytecznymi pokemonami, to specjaliści, inżynierowie i artyści będą konkurencyjni dłuższy czas i będą lepiej opłacani. Jeżeli oczywiście będzie popyt na ich usługi, bo wiem, że niektórym firmom nie zależy na jakości usług i biorą hindusów.