Aktywne Wpisy
Van-der-Ledre +75
Jest sobotni letni wieczór, my samotni gromadzimy się tutaj niezmiennie znów, jak co sobotę... Tak, to lista obecności tagu świętego, przyzwoitego i nieskażonego. Jesteś, zapisz się...
#przegryw
#przegryw
Zawiera treści 18+
Ta treść została oznaczona jako materiał kontrowersyjny lub dla dorosłych.
Odwrót z Krushevatza - listopad 1915 roku
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #wielkawojna
W miarę upływu dnia widać było, że nerwowość mieszkańców Krushevatza wzrasta. Chociaż ci, którzy pozostali, dobrowolnie postanowili czekać na przybycie Niemców, było oczywiste, że w miarę zbliżania się tego momentu zaczynali się niepokoić, jak zostaną potraktowani przez wroga. Tuż po południu goniec przeszedł się po mieście wzywając najstarszych męskich mieszkańców do Ratusza.
Wszyscy wiedzieli, co to oznacza. Ci starcy mieli utworzyć delegację, która miała iść z białą flagą główną drogą w kierunku Stalatz, aby ogłosić Niemcom kapitulację miasta. Przygnębione spojrzenia ludzi na ulicach świadczyły o tym, jak głęboko odczuwają swoją pozycję i ile wysiłku kosztowało ich wpuszczenie nieprzyjaciela w swoje bramy. Około trzeciej po południu dowiedziałem się, że między Krushevatz a Stalatch widziano pojedyncze patrole kawalerii poprzedzające niemiecką awangardę. Było jasne, że naszego wyjazdu nie można dłużej opóźniać.
Ostatni raz odwiedziłem szpital, aby pożegnać dzielne kobiety ze Szkockiego Czerwonego Krzyża, które zostawały ze swoimi rannymi. Dałem im wszystko, co mogłem, w postaci przetworów, ponieważ słyszałem, że od dwóch tygodni zostali zredukowani do suchego chleba, i wiedziałem, że zasoby Krushevatza zostały całkowicie wyczerpane. Powiedzieli mi, że pan Smith, sekretarz Oddziału, i trzydzieści pielęgniarek wyjechało tego ranka dwoma wozami zaprzężonymi w woły do Cettinje, stolicy Czarnogóry, przez Mitrovitzę, Ipek i Andreyevitza.
O piątej kazałem zaprzęgnąć konie i wyjechaliśmy z miasta. Nie posuwaliśmy się jednak szybko, gdyż kilka mil dalej dotarliśmy do drogi, którą maszerowało wojsko. Przejazd tysięcy wozów i setek dział dał "coup de grace" tej nieszczęsnej drodze, która nigdy nie była w najlepszym stanie. Została teraz zamieniona przez niezliczone koła i kopyta w istne grzęzawisko. W każdej chwili jakiś wóz zatrzymywał się i mocno blokował kolumnę na milę. Nasze trzy konie, zdyszane i spocone, naprężały kopyta i co jakiś czas zupełnie się zatrzymywały. Aby ułatwić im zadanie, du Bochet [francuski korespondent gazety Petit Parisien] i ja [brytyjski korespondent wojenny] wysiedliśmy i poszliśmy obok wozu.
Gdy zapadła ciemność, scena stała się ponura. Na lewo za stacją kolejową jeden budynek po drugim płonął; robotnicy podpalali magazyny i wysadzali wagony na bocznicy. Kilka minut później całym miastem wstrząsnęła seria eksplozji. Wysadzano zapasy zgromadzone w prochowni Obiliczczewo. Ze wzniesienia, na którym stałem, widok był przerażający. Krushevatz płonął w kilku punktach, całe niebo pokryło się szkarłatnym blaskiem, a pod nami krwistoczerwoną w płomieniach rzekę można było śledzić aż po horyzont, gdzie błyski serbskich dział opóźniających niemieckie natarcie mogły być widzianymi. Na linii odwrotu zamieszanie stało się jeszcze bardziej zagmatwane. Cała droga była wypełniona potrójnym szeregiem wozów ciągniętych przez woły, a ich zdyszane zaprzęgi usiłowały przedzierać się przez uporczywe błoto.
Nagle nastąpiła eksplozja podobna do trzęsienia ziemi. Ogromna kolumna żółtego płomienia wystrzeliła w niebo, oświetlając cały kraj w promieniu wielu mil. Ciężki most dźwigarowy nad rzeką został wysadzony w powietrze. W tej samej chwili nad głowami przeleciały trzy ogromne niemieckie pociski i wybuchły potężnymi eksplozjami, jeden w pobliżu ratusza i dwa w pobliżu dworca kolejowego. Te wstrząsające nerwami eksplozje wywołały dziką panikę wśród wołów, pierwszą, jaką widziałem w Serbii. Przerażone zwierzęta rzuciły się w ociężały galop i rzuciły się na drogę wzburzoną masą z naszym powozem. Nagle znaleźli się na wąskim moście przerzuconym nad małym wąwozem. Ci, którzy byli na zewnątrz mostu, zostali przyciśnięci do balustrady. Przez chwilę widziałem, jak powóz balansuje, a potem wraz z trzema końmi runął do rowu dwadzieścia stóp poniżej. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i było już po naszym pojeździe.
Jedyne, co można było zrobić, to uwolnić kopiące konie i uratować bagaże, które uniknęły katastrofy. Był to długi i trudny proces, ponieważ było zupełnie ciemno, a deszcz lał strumieniami, ale po półtorej godzinie ciężkiej pracy w końcu udało nam się ustawić nasze rzeczy wzdłuż drogi. Na szczęście wąwóz, do którego wpadł nasz powóz, był zarośnięty gęstymi zaroślami. To złagodziło upadek naszych koni, tak że poza drobnymi uszkodzeniami, jakie wyrządziły sobie nawzajem kopytami, nie były one w dużo gorszym stanie niz poprzednio.
Zamieniliśmy uprząż na siodła i uzdy jako najłatwiejszy sposób ich transportu i bezpiecznie sprowadziliśmy zwierzęta z powrotem na drogę. Naszą kolejną trudnością było znalezienie środka transportu dla naszego bagażu. Nasz woźnica zatrzymał konnego podoficera służby transportowej. Nie wiem dokładnie, co mu powiedział, ale wydaje mi się, że dał mu do zrozumienia, że jesteśmy znanymi obcokrajowcami, osobami wielkiej wagi, z którymi warto się zaprzyjaźnić. W każdym razie podoficer zgodził się zatrzymać następny wóz transportowy, który powinien mieć miejsce na nasz bagaż. Kilka minut później pojawiła się Kolumna Rezerwowa Amunicji Dywizji Timok (która walczyła w tylnej straży w celu osłony odwrotu) i znalazło się miejsce na nasz dobytek. Du Bochet i ja wsiedliśmy do drugiego wózu po przywiązaniu do niego Juliusza i Cezara [imiona koni]. Nasz woźnica pozostał na trzecim koniu.
To był ostatni raz, kiedy go widzieliśmy. Wykorzystał ciemność, by wyruszyć z koniem i siodłem. Na nieszczęście dla niego, w ciemności zabrał ślepe zwierzę. Dwa dni później dowiedzieliśmy się, że widziano go, jak próbował go sprzedać za 150 dinarów (około 5 funtów), ale nie wiem, czy znalazł kupca.
Krushevatz, jak dowiedziałem się od przejeżdżającego obok zwiadowcy kawalerii, miał zostać zajęty przez Niemców. Wszystkie wojska serbskie zostały wycofane, z wyjątkiem kilku oddziałów Comitadjis, czyli serbskich nieregularnych żołnierzy, którzy nadal trzymali brzeg rzeki. Te trzy pociski, które eksplodowały, były jedynymi wystrzelonymi przez Niemców i najwyraźniej miały bardziej na celu wywołanie terroru, niż wyrządzenie rzeczywistej szkody.
Gorsze wieści nadeszły ze Stalaczu, ostatniej stacji przed Kruszewaczem. Wieczór wcześniej pociąg kolejowy składający się z siedemdziesięciu wagonów został złożony i wysłany ze stacji. Po dotarciu do wzniesienia pojedyncza lokomotywa okazała się zbyt słaba, aby zamontować ją do takiego pociągu za nim. Nie pozostawało nic innego, jak odłączyć połowę wagonów i zostawić je w tyle. Niestety nikt nie przesłał tej wiadomości do Stalatcha. Skutek był taki, że kiedy ostatni pociąg opuszczał tę stację z pracownikami i strażnikiem wojskowym na pokładzie w ciemnościach, uderzył w stojące wagony i rozbił cały pociąg.
Czterdzieści osób zginęło, a prawie sto zostało ciężko rannych. Ta wiadomość nie napawała optymizmem, ale przynajmniej mogliśmy sobie pogratulować, że udało nam się znaleźć transport dla siebie i bagaż. Wóz, który zajmowaliśmy, daleki był od idealnego środka lokomocji. Jego nakrycie nie było do końca wodoszczelne, a skrzynie z amunicją wrzucone przypadkowo do wózu nie tworzą wzorcowej kanapy sypialnej. Pocieszaliśmy się jednak, pamiętając, że z pewnością było to lepsze niż jakiekolwiek zakwaterowanie, które mielibyśmy jako jeńcy niemieccy, co z łatwością mogło być naszym losem. Jechaliśmy powoli dalej aż do około północy, kiedy zrobiono postój na noc.
Tyle ,że książka jest wydana w Londynie po angielsku, a google nie przetłumaczył....