Wpis z mikrobloga

Opowiem Wam dziś jedną z ciekawszych historii, jaka mi się przydarzyła podczas zwiedzania opuszczonych miejsc.
W Kuleszówce niedaleko Warszawy funkcjonowało kiedyś Centrum Medycyny Alternatywnej, prowadzone przez doktora Stanisława Szczepaniaka. Przebywał on wiele lat za granicą, kiedy powrócił do kraju, zafascynowany był kulturą afrykańską i postanowił założyć ośrodek. Na 7-hektarowym terenie znajdowała się przychodnia, baseny, kawiarnia oraz 100-pokojowy dom starców. Ośrodek specjalizował się w nisko kosztowym leczeniu ludzi starszych. Wyjątkowość ośrodka polegała na scenerii — architektura kolonialna, betonowe figury afrykańskich zwierząt, oraz na podejściu doktora do leczenia pacjentów. Leczenie grupowe, namawianie pacjentów do śmiania się, śpiewania i wymiany poglądów, co uzasadniane było przez doktora zbawiennym dla zdrowia wydzielaniem się endorfiny. Szczególne miejsce w ośrodku zajmowały sprawy religii. W parku znajdowała się Alejka dla Religijnie Uzależnionych, prezentująca figury bogów z całego świata; doktor, który był ateistą, wchodził z pacjentami, w większości wierzącymi, w polemiki na tematy religijne. Jeszcze w 2009 r. był to działający ośrodek, niestety w grudniu 2016 r. w Hiszpanii zmarł Stanisław Szczepaniak, a miejsce z czasem coraz bardziej zaczęło popadać w ruinę.

Przejeżdżałem kilka lat temu w pobliżu tego obiektu, więc pomyślałem sobie, że wstąpię na chwilkę zobaczyć, jak wygląda ten słynny ośrodek medycyny alternatywnej. Nie miałem zbyt wiele czasu na jego zwiedzanie, ale postanowiłem przespacerować się po jego terenie i zrobić kilka zdjęć.
Nie był to jakiś pięknie zachowany obiekt, raczej sypiąca się ruina z odrapanymi ścianami. Wszędzie leżało pełno śmieci i gruzu, co chwilę też potykałem się o puste butelki po alkoholu. Wszedłem przez otwartą bramę i zacząłem sobie spacerować po terenie. Był tam jeden większy obiekt i kilka mniejszych zabudowań gospodarczych.
Zrobiłem kilka zdjęć, przeszedłem się jeszcze kawałek po terenie, a że zaczęło powoli robić się ciemno, więc stwierdziłem, że będę kierował się do głównej bramy, którą wszedłem. Idąc wzdłuż betonowego ogrodzenia, zauważyłem na ziemi rozsypane dokumenty. Kilka metrów dalej leżała otwarta walizka, z której wysypały się ubrania ułożone jeszcze w kostkę, a obok walizki leżały dwie pary nowych butów i mała torba rzeczy osobistych. Wyglądało to tak, jakby ktoś to przerzucił przez ogrodzenie. Z ciekawości zajrzałem do dokumentów — znajdowały się tam wyciągi z banków, umowy, spłaty kredytów itp. na wszystkich widniało imię i nazwisko jednej osoby. Zrobiłem zdjęcie danych osobowych, dokumenty pozbierałem i ukryłem przed deszczem, pod małe zadaszenie w budynku gospodarczym.
Jadąc samochodem z powrotem do domu, zacząłem się zastanawiać, co się tam wydarzyło, a może tam gdzieś też leżało ciało, a ja go nie zauważyłem. Teraz to nawet zostały tam moje odciski palców, jeżeli to jakaś grubsza sprawa, to może być nie ciekawie. W sumie nigdy nie byłem notowany przez policję, więc raczej jestem czysty. Różne myśli wtedy mi chodziły po głowie. Policji wzywać nie chciałem, bo musiałbym być wtedy pewnie świadkiem w sprawie i jeździć na komisariat, składać wyjaśnienia i zeznania. Nie miałem na to ani czasu, ani chęci. Wiedziałem jednak, że nie mogę tego tak zostawić.
Gdy wróciłem do domu, z ciekawości odpaliłem popularny portal społecznościowy, wpisałem imię i nazwisko tej pani w wyszukiwarkę i zacząłem przeglądać osoby, które się tak samo nazywają. Po kilkunastu minutach dotarłem do odpowiedniej osoby i… aż mnie zmroziło. Na swojej tablicy miała napisane grubą czcionką: Jestem w Warszawie i potrzebuje pomocy. Nie chciałem bezpośrednio przez Facebooka się z nią kontaktować, nie do końca też wiedziałem z kim mam do czynienia, więc napisałem wiadomość na maila, którego znalazłem w jej dokumentach. Długo na odpowiedź nie musiałem czekać, okazało się, że została okradziona i zapytała się mnie, czy mógłbym z policją pojechać w miejsce, gdzie leżą te wszystkie rzeczy, aby mogła je odzyskać. Nie chciałem jechać tam z policją, więc podałem jej dokładną lokalizację, gdzie leżą skradzione rzeczy. Podziękowała i w sumie myślałem, że na tym koniec…
Po tygodniu dostałem maila jeszcze raz z podziękowaniami, że udało jej się odzyskać skradzione rzeczy. Bardzo mi za to dziękowała, była zdumiona, że chciało się komuś wyszukiwać nieznanych ludzi w necie, aby oddać rzeczy walające się po jakimś opuszczonym terenie. Delikatnie podpytałem, jak doszło do tej kradzieży. Otóż przyjechała do Warszawy pociągiem na spotkanie z klientem w sprawie jakiegoś biznesu. Zamiast od razu zameldować się w hotelu i tam zostawić bagaż, wsiadła do auta klienta, z którym była umówiona. Pojechali na obiad, aby omówić szczegóły transakcji, zostawiając wszystko w jego aucie. Klient podczas obiadu powiedział, że musi wyjść do toalety… i więcej nie wrócił.

Jak na moje oko, coś musiało być w tym bagażu, o czym ten klient wiedział. Wziął, co mu było potrzebne, a resztę wyrzucił właśnie w miejscu, w którym znalazłem te rzeczy. Czy znaleziono złodzieja? Nie wiem, już potem nie pytałem… ale czuję, że dobrze postąpiłem, może dobra karma kiedyś do mnie wróci…

Link do znaleziska tradycyjnie znajduje się Tutaj

Zainteresowanych moimi znaleziskami wołam w komentarzach.

Zapraszam do obserwowania mojego tagu #szaryburekfoto pod którym wrzucam zdjęcia z miejsc opuszczonych.

Mój blog / Fanpage / Instagram / Patronite

#fotografia #opuszczone #polska #ciekawostki #historia #podrozujzwykopem
nightmeen - Opowiem Wam dziś jedną z ciekawszych historii, jaka mi się przydarzyła po...

źródło: DSC_1379

Pobierz
  • 63
  • Odpowiedz