Wpis z mikrobloga

Czwarty lutego, zwycięstwo z Zagłębiem Lubin, a na następny dzień wpis oraz kolejna, tym razem ósma już, rocznica założenia konta na tym portalu. Te dni układały się podobnie zarówno w 2022, jak i 2023 roku i mogłoby jeszcze na jakiś czas tak pozostać.

Już nie będę przynudzał, tak jak za każdym razem, jak okazały bilans mamy w ostatnich meczach z Zagłębiem. Indywidualnie zawodnikom też ten przeciwnik pasuje, bo Pekhartowi i Wszołkowi w tych meczach wpada dosłownie wszystko. Obecnie Zagłębie coraz bardziej stacza się w stronę walki o utrzymanie, więc teoretycznie powinna to być dość prosta przeszkoda. Ja jednak miałem obawy przed starciem nie tyle z Zagłębiem, co z trenerem Fornalikiem i tu widziałem ewentualne trudności.

To już jednak nie czasy Vukovicia, a Runjaicia, który z drużynami Fornalika – Piastem i Zagłębiem – rozprawił się skutecznie. Może nie była to taka nawałnica jak przez długi okres z Koroną, ale przewaga też była widoczna. Najpierw było szukanie szans w szybkich atakach, ale potem, a już zwłaszcza po pierwszym golu, było niemal nieprzerwane utrzymywanie się przy piłce. Ono już na ogół do niczego wielkiego nie prowadziło, ale pozostawiało nas w korzystnej sytuacji na boisku.

Wydarzenia z drugiej części drugiej połowy pokazują, jak ważne było strzelenie drugiego gola. Stracić bramkę jest bardzo łatwo, wystarczy moment nieuwagi i sytuacja może się poważnie skomplikować. Całe szczęście, że na tym etapie mieliśmy już wypracowaną zaliczkę, ale niepokojący trend się powtarza. Przez 60-65 minut gry nie można mieć do gry Legii większych zastrzeżeń, po czym strata gola powoduje nerwowość utrzymującą się do końca. Wprawdzie nie trzeba było się bronić nie wiadomo jak rozpaczliwie, Zagłębie miało właściwie tylko jedną niezłą okazję, kiedy strzelał Chodyna, ale nikt nie dałby głowy, że nie powtórzy się scenariusz ze stratą gola.

Schemat, w którym Josue wykonuje dalekie podanie do Wszołka wychodzącego na wolne pole, funkcjonuje już od roku i dał nam kilka punktów w bardzo trudnym okresie zeszłej wiosny. Regularnie wychodzą nam też stałe fragmenty egzekwowane przez Portugalczyka. Może się to wydawać bardzo proste i przewidywalne, ale jest wykonywane na tyle dobrze, że wiele zespołów w lidze nie jest w stanie się temu przeciwstawić. Nic to nie zmieni, ale trzeba co tydzień podkreślać wartość, jaką wnosi Josue. Mało jest u nas zawodników z taką kreatywnością i przeglądem pola, w dodatku ciągnących za sobą cały zespół. Wiem, że sytuacja jest ciężka, ale w obliczu Rakowa i Lecha, potrafiących zatrzymać swoje gwiazdy na dłużej, odpuszczenie Josue wyglądałoby katastrofalnie. Sportowo w żaden sposób nie możemy sobie na to pozwolić.

Wyznaję teorię, że tacy liderzy, wyrastający ponad poziom zespołu, są też bardzo ważni przy wprowadzaniu młodych zawodników. Przy Josue wpuszczenie Strzałka do pierwszego składu jest dużo łatwiejsze. Nie musi od początku brać na siebie aż takiej odpowiedzialności. Największa presja i uwaga będzie skoncentrowana i tak na Josue, a Strzałek może najpierw głównie oddawać mu piłkę, a potem samemu próbować trudniejszych rzeczy. Już nie wspominam o kwestii podpatrywania i korzystania z dobrych rad, choć pewnie i to tutaj występuje. Podejrzewam też, że podobnie było z młodymi bramkarzami, kiedy najpierw mogli czerpać od Malarza i Cierzniaka, a potem od Boruca.

Dziś wystawiliśmy swój najmłodszy skład w tym sezonie, w którym znalazło się czterech młodzieżowców plus piąty z paszportem albańskim. Mam wrażenie, że ani przed meczem, ani po nim, nie był to szczególnie gorący temat. Może słusznie, teraz nie ma sensu się tym ekscytować. Jeśli jednak uda się wypromować kogoś z tego grona, może będzie nieco łatwiej o przetrwanie, jeśli chodzi o finanse.

Jak na braki, które mamy, radzimy sobie nieźle. Pomysł z ustawieniem Ribeiro na lewej stronie środka obrony, a Nawrockiego na prawej, na początku nie do końca mi się podobał, ale z każdym meczem nabieram do niego przekonania. W ofensywie ci zawodnicy są w stanie wnieść niemal tyle co boczni obrońcy lub nawet grają jak dodatkowi pomocnicy. Zwracała też uwagę bardzo wysoka gra Tobiasza. Niby nie było to potrzebne, bo Legia i tak była w stanie utrzymywać się przy piłce w okolicach linii środkowej, ale możliwych adresatów podania nigdy za wiele. Może jeśli chodzi o samo bronienie, to Tobiasz ma lekko niefortunny początek roku, ale na każdą wpuszczoną bramkę albo nieudaną interwencję (jak niezłapana piłka po rzucie rożnym) znajdziemy też sytuację, w której nas uratował, a w tym meczu było tak niemal na samym początku po kontrze Zagłębia.

Cieszy przełamanie Muciego, tym bardziej, że w pierwszej połowie pomstowałem na jego zachowanie pod bramką rywala. Może nie było aż tylu sytuacji jak z Koroną, że zabrakło napastnika do dołożenia nogi, aby zakończyć koronkową akcję, ale ten jeden gol po stałym fragmencie naszego problemu nie rozwiązuje. Słabiej wyglądał Mladenović, co pewnie też wpływało na to, że w polu karnym od pewnego momentu nie bardzo już było co wykańczać. W pierwszej połowie jeszcze takie sytuacje były, ale zbyt często decydowano się na przyjęcie, zamiast na strzał lub podanie z pierwszej piłki. Na coś takiego nie było tam po prostu czasu i miejsca.

Nie zmieniło się też to, że nie mamy za bardzo argumentów z ławki. Choć i tak na przykład Baku można było pochwalić za grę w defensywie, czyli na razie jedyne, co wychodzi mu w Legii. Augustyniak, jak na to, że grał tym razem na swojej pozycji, zbyt wiele nie wniósł, a oprócz tego na boisku pojawili się stary Czech i Słowak. Nie są to rezerwowi marzeń, ale tym razem przynajmniej Runjaić zareagował trochę wcześniej niż z Koroną. Sam miałbym twardy orzech do zgryzienia ze zmianami. Widać na boisku, że są one potrzebne około tej 65. minuty, kiedy zaczynają się problemy. Jednak chyba mało kto miałby takie zaufanie do zawodników z ławki, żeby wpuszczać ich na boisko z pełnym przekonaniem, że nic nie zepsują. Taki Charatin czy Celhaka siedzą tam właściwie tylko po to, żeby zapełnić miejsce. W środku pola są to obecnie opcje numer 6 i 7, a doliczając brakującego Kapustkę, 7 i 8. Jednocześnie mamy dwóch środkowych obrońców na trzy miejsca w składzie oraz w zasadzie tylko po jednym dobrym wahadłowym na każdą stronę. Echhhh.

Inni muszą być przesuwani z innych miejsc i łatać dziury. Żebym nie został do końca źle zrozumiany – w grze Legii i tak występuje duża rotacja na pozycjach w trakcie meczu i właściwie każdy musi być przygotowany, żeby umieć wykonać zadania na każdej pozycji. Niektórzy rzeczywiście mogą sobie radzić przesunięci w inne miejsce, bo łatwo przyswajają taktykę i mają odpowiednie umiejętności. Jednak nie ma co robić dobrej miny do złej gry, bo głównie takie zmiany są wymuszane brakami, jakie mamy, a nie dlatego, że akurat trenerowi Koście się nudzi i zachciało mu się eksperymentów.

Zastanawiam się nad tym, czy obecną Legię można określić mianem solidnej. W końcu wygrywa, ale nisko. Ma swoje problemy, ostatnio najczęściej w końcówkach meczów. Jednak spojrzenie na same wyniki nie daje pełnego obrazu. Coraz częściej Legia osiąga wyniki korzystne, ale i tak za niskie w stosunku do tego, co pokazuje przez większość czasu. Nawet ten okres lepszej gry wydłużył się z 45 do 60-65 minut. Oczywiście można jej zarzucać, że sporo zwycięstw wymęczyła, bo częściowo tak jest. Tylko że rzeczywistość nawet najlepszych klubów często tak wygląda. Najwięcej meczów rozstrzyga się jedną bramką, dalej są remisy i dopiero potem zwycięstwa większą różnicą bramek. Na tle ligi Legia jest obecnie jednym z tych zespołów, które starają się grać w piłkę i wychodzi im to całkiem nieźle. Punkty są zdobywane coraz mniej przypadkowo, a coraz bardziej wynikają z tego, co Runjaić wypracował z drużyną przez kilka miesięcy.

Od pewnego czasu nie było większego tąpnięcia na boisku, bo za ostatni raz trzeba chyba uznać porażkę z Rakowem we wrześniu. Potem nawet gdy były słabsze mecze, to Legia punktowała, a jedyna porażka w tym okresie (z Wisłą Płock) była po dobrej grze. Takie rzeczy niestety raz na jakiś czas wracają, więc boję się ich, tak jak zawsze boję się zrujnowania korzystnego bilansu, takiego jak mamy z Zagłębiem lub z Widzewem. Najpierw jednak Cracovia. Z nią już mieliśmy pierwszą katastrofę w tym sezonie, choć, podobnie jak z Koroną, teraz okoliczności będą już inne. To drużyna, której strzelić gola będzie niezwykle trudno, więc nawet rzucenie wszystkich sił do ataku może nie przynieść sukcesu. Niby wyglądają na typowego średniaka, ale biorąc pod uwagę moją prognozę sprzed sezonu, nawet wolałbym, żeby zakręcili się koło podium. Trzeba jednak będzie próbować im to na razie uniemożliwić i kontynuować swoją solidną serię.

#kimbalegia #legia
  • 1
  • Odpowiedz
Na usprawiedliwienie Tobiasza, po tym roznym pilka odbila sie w jakis absurdalny sposob od murawy, dlatego stracil kontrole.

Co do tapniecia, ja sie nie boje wynikow, mamy juz jakas przewage nad grupa poscigowa, Rakow to i tak zaraz psychicznie siadzie i ich dogonimy. Ja sie tylko obawiam, ze przyjdzie ten moment, 2 porazki z rzedu i ktos wpadnie na pomysl: hej, a moze jednak z Urbanem bysmy grali troche lepiej, w koncu
  • Odpowiedz