Wpis z mikrobloga

Wylewa się ze mnie. Czuję się jak portal, przez który przetacza się szkwał.
Piątkowe przemyślenia. Idę #!$%@?, za dużo duchów klekocze mi w kieszeniach.

Odpływ

To nawet nie jest #!$%@? śmieszne. Nie umiem zmienić chociażby opony, a koło czasu wgniata mnie w ziemię ciężką od pożółkłych petów. To z nich ta trawa między blokami ma kolor wiecznego olewania przez psy i patrole, które chowają się na parkingu za wzgórzami.

Mam dość, lecz tak się tylko mówi. Wmawiam sobie chmarę kontekstów w kontaktach z awatarami. Chciałbym poznać człowieka, a mam wrażenie, że zapisano mnie do konkursu botów. Zdarłem kilka kawałków maski razem ze skórą i krwawię ostentacyjnie uczuciami, a dostaję jedynie misę szablonów do wyboru. Cierpię na tę przypadłość, że widzę w ludziach powody ich zachowań i tak #!$%@? trudno jest mi ich nienawidzić.

Za dużo we mnie troski samobójcy. Mówił jeden, bądź uprzejmy, ponieważ nigdy nie wiesz, jakie demony trawią drugą osobę. Tyle już razy sam się raniłem, więc cóż po tym, jeżeli teraz mają ranić mnie inni? Nawet w cierpieniu odnajduję sens. To chore. Tyle lat dawałem się otulać wręcz sakralnemu katastrofizmowi, a teraz zachwycam się przymgloną smugą reflektorów, gdy przed północą, ktoś przecina soczystą czerń zgaszonych latarni.

Za długo chuchałem na zimne ściany, zbyt wiele tłumaczyłem sobie literackimi fikołkami. Jestem w miejscu, w którym powinienem być. Od dawna wiedziałem, jak to wszystko się potoczy. Żartowaliśmy z przyjaciółmi, że żołd mamy ten sam, ale życiorysy inne. To właśnie się wypełniło. Bezbłędnie wpadłem w pułapkę, którą sam na siebie zastawiłem.

Lecz u stóp szklanej góry stoję sam. Nikt za mnie nie przekona się, że woda życia nie istnieje, ale zawsze warto po nią iść. Po ulewie gwiazd, na łąkę popiołów dorzucam zgliszcza ze swojej szkatułki. Mówią, że mowa o dźwięku przesypywanego piasku, nie obudzi prastarych śpiących, lecz to tylko ludzie, którzy spoglądają na mnie z boku. W bok to ja dostałem kostrzewę i miłość do szukania wzoru u podstaw w wierzchołkach szczytów i kłębku paproci. Jeszcze kwiaty otrząsną się z popiołów, płatki spod płatków chwycą słońce, aby żyć.

Wypłowiały mi oczy i lata strawiłem na obracaniu się w niwecz. W tej życia wędrówce, na połowie swojego czasu tańca po tej #!$%@? kuli, odnalazłem promień niemylnej drogi i wygrzebuję się z ciemnego lasu. Sto pieśni granych na strunach mojego coraz głębszego głosu zawróciło mnie znów na początek, lecz nie zamkniętym kołem, a spiralą. Spiralą przepalania pogrzebanych namiętności, wróżenia z okruchów rzucanych za siebie przed eonami. Kluczenia przez komnaty wieży na szczyt po resecie statów, aby otrzeć się o tajemnicę.

Nie mam nic, prócz rozłożonych rąk w miejsce odpowiedzi. Dam porwać swoje trzewia, podzielę się bólem. Wróciłem, chociaż to wyglądało tylko jak mrugnięcie powiekami. Jestem, chociaż byłem tu zawsze. Powietrze, które muska pęcherzyki w moich płucach, ma również kawałek twojego ducha.

#piorolecerdiana