Wpis z mikrobloga

Zbliża się koniec roku, no i naszło mnie na przemyślenia. Kiełkują u mnie te wnioski już od dłuższego czasu i chciałem się podzielić.

TLDR - W ciągu ostatnich paru lat podjęliśmy z żoną serię decyzji, które są kombinacją farta i odwagi (słynnego hehe wyjścia ze strefy komfortu) i wyszło nam to naprawdę na dobre. Znaleźliśmy się po prostu w dobrym miejscu w naszym życiu i to jest fajne. Wyjdzie taki wpis spod znaku #chwalesie. Może być trochę długi, ale postaram się streszczać.

Zacznijmy od punktu wyjścia. Razem z żoną mieszkaliśmy od paru lat w Krakowie, gdzie studiowaliśmy. Poznaliśmy się w organizacji studenckiej, zakumplowaliśmy się, zostaliśmy parą, zamieszkaliśmy razem i pracowaliśmy. Mieliśmy tam wszystkich znajomych, uwielbialiśmy to miasto. Pracowaliśmy oboje zdalnie, co dawało nam dużą elastyczność, dzięki czemu dużo podróżowaliśmy (czasem nawet i po 2 miesiące w roku). Finansowo było średnio, zarabialiśmy oboje okolice średniej krajowej, co oczywiście wystarczało na wydatki i odłożenie jakichś tam mniejszych kwot, ale nie były to kokosy. Jednak wygoda pracy liczyła się bardziej niż pieniądze. Hajtnęliśmy się jesienią 2017 roku, było wielkie góralskie weselicho (żona jest z Podhala).

Jeszcze w połowie 2017 roku nie wyobrażałem sobie, że moglibyśmy kiedykolwiek wyprowadzić się z Krakowa, wiązałem z tym miastem plany na całe życie. No i tu podjęliśmy pierwszą dobrą decyzję. W styczniu 2018 roku wyprowadziliśmy się z Krakowa i z biletem w jedną stronę polecieliśmy do Tajlandii. Najpierw podróżowaliśmy przez 2 miesiące. Highlight – kupiliśmy w Wietnamie motocykl, przejechaliśmy cały kraj i potem go sprzedaliśmy, żeby na koniec śladem kapitana Willarda z Czasu Apokalipsy popłynąć Mekongiem do Kambodży. Po roku bez podróży (w związku z przygotowaniem ślubu i wesela) tego nam było trzeba.

Druga dobra decyzja – zostajemy w Tajlandii. Żona zrobiła kurs TESOL, dzięki któremu mogła uczyć angielskiego w szkole. Po zakończeniu kursu pracę znalazła w tydzień. Ja pracowałem dalej zdalnie dla firmy w Polsce. Przez rok mieszkaliśmy w kompletnie nieturystycznym nadmorskim mieście, gdzie jedyni biali ludzie to byli inni nauczyciele. Żona uwielbiała pracę z dzieciakami, ja miałem bardzo spoko godziny pracy, dzięki którym o 13-14 byłem już wolny. Nadmiar czasu poświęcałem między innymi na naukę Pythona i doszkalanie się z analizy danych. Wiedziałem już, że nie chcę do końca życia klepać masowo artykułów, a raczej poszukać czegoś bardziej technicznego i perspektywicznego. Żyliśmy z wypłaty żony, a całą moją w złotówkach odkładaliśmy.

Trzecia dobra decyzja – nie zostajemy w Tajlandii. To piękny kraj, ale nie do życia na dłuższą metę, szybko to zrozumieliśmy. Biurokracja jest tragiczna, żonie pół roku zajęło dostanie rocznej wizy. Tam wszystko jest na odwrót – najpierw zaczyna się pracę, potem załatwia się wizę pracowniczą (trzeba w tym celu opuścić kraj!), potem zdaje się egzamin państwowy i dopiero ogarnia się pozwolenie o pracę. Ja miałem wizę małżeńską, która nie uprawniała mnie do pracy w kraju. Nawet jakbym chciał się rozliczyć z zarobków w polskiej firmie, to nie mogłem. Co dwa miesiące wizyta w urzędzie imigracyjnym żeby pokazać, że nie uciekliśmy i żona dalej pracuje. Nikt nie gada po angielsku, nigdzie, zostaje porozumiewanie się pojedynczymi podłapanymi słówkami i na migi. Wszyscy traktują Cię jak faranga, Tajowie trzymają się na dystans. Nawet jeśli by się tam mieszkało 15 lat i mówiło płynnie po tajsku, to dalej będziesz obcy. Umowa o pracę jest tak naprawdę odpowiednikiem umowy o dzieło. O ubezpieczenie trzeba zadbać samemu, nie ma systemu emerytalnego, można zostać zwolnionym z dnia na dzień (i były takie sytuacje!), wakacje były niepłatne. Spoko, żeby pożyć rok, ale z naszej perspektywy nie warto było zostawać na dłużej. W przeciwieństwie do wielu poznanych tam osób – mieliśmy jeszcze do czego wracać.

Czwarta dobra decyzja – timing powrotu do Europy. Po zakończeniu roku szkolnego (marzec 2019) podróżowaliśmy jeszcze dwa miesiące, zwiedziliśmy Filipiny, Indonezję i Birmę. Wróciliśmy do Polski w czerwcu 2019. Długo zastanawialiśmy się czy nie zostać w Tajlandii jeszcze na rok. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że byłaby to najgorsza możliwa decyzja. Pandemia zniszczyła życia wszystkim znajomym, którzy mieszkali w Tajlandii na stałe. Z dnia na dzień zostali bez pracy, bo zamknięto szkoły. Bez stałego zatrudnienia nie mieli przedłużonych wiz, a granice były zamknięte i nie mogli się nawet wydostać. Ambasady ledwo działały, więc nie nadążały z pomocą dla rodaków. Byli nauczyciele musieli się zapożyczać u rodziny i znajomych ze swoich rodzimych krajów, żeby przeżyć. Właściwie całe ich życia legły w gruzach, mówię tu o ludziach, którzy mieszkali w Tajlandii już po 5-10 lat i nagle z dnia na dzień państwo się na nich zupełnie wypięło i właściwie wyrzuciło ich na ulice. Kolejny powód, dla którego nie było to państwo do wiązania się na dłużej. Na farcie udało nam się tego uniknąć.

Piąta dobra decyzja – nie wracamy do Polski. Rzecz, której nie byłem świadomy przed wyjazdem – media serio pokazują głównie to, co najgorsze. Podobnie jest na wypoku. I nagle jak nie widzisz na żywo tego co w kraju jest fajne, to dostajesz zniekształcony obraz rzeczywistości, smutną parodię kraju, który uwielbiasz. Albo trzeźwe spojrzenie, zależy jak na to spojrzeć. W każdym razie podczas pobytu w Tajlandii zrozumieliśmy, że wcale nie musimy mieszkać w Polsce, potrafimy ułożyć sobie życie poza krajem. Chcieliśmy jednak wrócić do Europy. Postanowiliśmy, że będziemy celować w jakiś zachodni kraj, bo zarobki będą lepsze, ludzie będą bardziej otwarci (to były czasy tej masowej obrzydliwej nagonki PIS na mniejszości seksualne) i ogólnie łatwiej będzie ogarnąć wygodne życie.

Szósta dobra decyzja – długie wakacje w Polsce. Tak jak pisałem, wróciliśmy w czerwcu 2019 roku. Plan był taki, że ja będę szukał pracy jako analityk danych na zachodzie i gdzie się dostanę, tam się wyprowadzimy. Nie chcieliśmy jednak od razu rzucać się na głęboką wodę. Lato 2019 spędziliśmy na spotkaniach z rodziną i znajomymi. Zaliczyliśmy parę festiwalów, odwiedziliśmy regiony Polski, gdzie nigdy jeszcze nie byliśmy. Grillowaliśmy. Dużo grillowaliśmy. Wspaniałe parę miesięcy.

Siódma dobra decyzja – praca w Berlinie. Wysłałem z 200 CV i w końcu siadło. Dostałem staż jako analityk w dużym amerykańskim korpo w Berlinie. Wyjechaliśmy. Początki były trudne – koszty związane z przeprowadzką i znalezieniem mieszkania były duże. Oszczędności w złotówkach szybko topniały gdy trzeba było je przeliczyć na euro. Przez pierwsze pół roku zarabiałem stawkę minimalną, a żona szukała pracy. Co było spoko, to że stawka stażysty wystarczała, żeby się oboje utrzymać i wynająć mieszkanie. Wprawdzie było ono małe i na skraju, ale nie musieliśmy przynajmniej zaczynać od pokoju. Pandemia dodała więcej niepewności. Ledwo po czterech miesiącach pracy biurowej powrót do home office. Nie było wiadomo, czy po zakończeniu stażu zostanę w firmie. Potem zaczęło się układać. Mieszkanie na uboczu okazało się świetnym miejscem do pracy zdalnej i kontaktu z naturą w czasie, gdy wszystko było pozamykane. Parę minut obok nas mieliśmy plażę i jeziorko. Żona dostała pracę, ja wskoczyłem na normalny etat ze stawką 2 razy wyższą niż poprzednio. Po roku ogarnęliśmy duże ładne mieszkanie w centrum. Żona rzuciła pracę (media, cykl pracy wyczerpujący i na granicy mobbingu), bo ją niszczyła psychicznie. Znowu przez pół roku żyliśmy raczej na zero, ale nie było tragedii. Żona znalazła lepszą pracę, którą teraz uwielbia. Ja dostałem awans na seniora i ponad 50% podwyżki. Nagle wskoczyliśmy w top 15% najlepiej zarabiających gospodarstw domowych, ledwo po dwóch latach mieszkania w nowym kraju. W miesiącach bez dużych dodatkowych wydatków na sprzęt czy podróże odkładamy właściwie połowę naszych wypłat. Oszczędzamy miesięcznie około dwa razy więcej niż zarabialiśmy w Polsce 5 lat temu. Pierwszy raz w życiu czuję wolność finansową i jest to zajebiste. Oczywiście dalej musimy być na etatach, nie jest to ta całkowita wolność finansowa jak w definicji, ale wiecie o co chodzi. Mamy coraz więcej znajomych, ogarniamy różne aktywności, a różnorodność Berlina nigdy nie nudzi. Część zimy spędzamy na Kanarach, żeby pracować stamtąd i ładować baterie. Do tego co roku ogarniamy jakiś większy zagraniczny trip. Jest zajebiście.

Ósma dobra decyzja – nie kupujemy mieszkania. Tu początkowo zostało nam nasze polskie podejście. Skoro mamy stabilną sytuację finansową, to pora rozglądać się za kupnem mieszkania. Spędziłem 2 miesiące na intensywnym researchu i na koniec moje wnioski były jednoznaczne – kupno mieszkania w Berlinie za #!$%@? się nie opłaca. Dużo lepszą opcją jest znalezienie taniego mieszkania z nielimitowaną umową. Znalezienie takiego zajęło nam pół roku. Rynek nieruchomości w Berlinie jest tematem na osobny wpis, ale ogólnie – jest nieprawdopodobnie ciężko. Nawet od kiedy tu mieszkamy, ceny poszły o dobre 50% w górę, a konkurencja jest nieprawdopodobna. Tu znowu pomógł nasz fart. Zaoferowaliśmy nagrodę pieniężną za znalezienie nam mieszkania. Zgłosił się ziomek, który opuszczał swoje mieszkanie po 29 latach mieszkania tutaj, płacił śmieszny czynsz. Spółka będąca właścicielem budynku podwyższyła nam czynsz zgodnie z maksymalnymi ustawowymi limitami, co oznacza, że łącznie z opłatami płacimy teraz 800 euro. 800 euro za czteropokojowe (trzy sypialnie i salon z kuchnią) mieszkanie z dużym balkonem w ścisłym centrum Berlina, ponoć to taniej niż obecnie w Krakowie. Musieliśmy je wyremontować i kupić wszystkie meble, co zajęło nam kolejne trzy miesiące. Nie jest to nowe budownictwo, mieszkanie ma parę drobnych mankamentów, a okolica też mogła być fajniejsza. Ostatecznie jednak było warto. Płacimy teraz mniej niż niektórzy znajomi płacą za pojedynczy pokój. Kawalerki w okolicy potrafią chodzić po 1200-1400 euro, kumpel za podobny metraż 200 metrów dalej w nowym budownictwie płaci 1900 euro. Nikt nas nie może stąd wyrzucić, dopóki płacimy. Czynsz może zostać podnoszony tylko o parę procent rocznie. Dlaczego nie opłaca się kupować mieszkania? Nasze mieszkanie według obecnych stawek warte jest 350-400k euro. Rata kredytu wyniosłaby około 1500 euro. Musielibyśmy wyłożyć 40k na wkład własny. Czynsz do właściciela to 450 euro. Hajs, który zainwestowaliśmy w bonus za mieszkanie i remont zwróci nam się w niecały rok. Rachunek po prostu stoi zbyt mocno po stronie wynajmu, żeby pakować się w kredyt.

Cholera, jak tak patrzę na ostatnie 5 lat, to naprawdę momentami nie chce mi się uwierzyć, jak to wszystko dobrze siadło. Częściowo były to dobre i odważne decyzje, częściowo fart. Tutaj też jest inflacja, ale nasze prywatne wydatki wręcz spadły po znalezieniu nowego mieszkania. Berlin jest obrzydliwy i piękny zarazem i ma genialny, międzynarodowy vibe. Państwo jest stabilne i praworządne. Damn, parę lat temu bym się nie spodziewał, że to może być dla mnie ważny punkt. Mamy blisko do Polski, nie ma problemu skoczyć na jakieś wesele czy imprezę. Uwielbiamy nasze prace i spełniamy się w nich. Ceny są tu niskie w porównaniu z resztą Europy Zachodniej, a i niewiele wyższe niż w Polsce. Po prostu czuję, że dobrze tu żyjemy i raczej nie planujemy wyjeżdżać nigdzie indziej. Wracać do Polski zdecydowanie nie planujemy.

Wyszedł przydługawy wpis i pewnie nikt go nie przeczyta, ale nieważne. Chciałem się podzielić odrobiną radości i tyle. Wesołych świąt Mireczki!

#swieta #emigracja #chwalesie #niemcy #przemysleniazdupy #przemyslenia
PeeJay - Zbliża się koniec roku, no i naszło mnie na przemyślenia. Kiełkują u mnie te...

źródło: comment_1671695129myPxE4nEkBPiUfog643y2k.jpg

Pobierz
  • 10
@DeutscheGesetze: Nasz niemiecki był lepszy przez pierwsze pół roku pobytu tutaj, bo się na tym dosyć mocno skupialiśmy. Ja jestem takie zardziewiałe A2/B1, a żona zardzewiałe A1/A2. Niestety, Berlin nie zachęca do nauki języka. Oboje pracujemy po angielsku, większość znajomych nie zna niemieckiego, wszędzie da się dogadać. Oczywiście w pewnym momencie mamy zamiar się nauczyć, bo nie chcemy żyć w kraju gdzie nie znamy języka, ale na razie nie bardzo nam
@PeeJay: Pomijając na chwile kwestie ekonomiczne, to mnie osobiście Berlin podoba się znacznie mniej od Krakowa. Uważam, że jest znacznie bardziej brudny i w wielu miejscach sprawia wrażenie zaniedbanego. Pamietam, że ilość grafitti na budynkach i śmieci, które walały się pod nogami, były przytłaczające w pewnym momencie. Jakie są wasze wrażenia z mieszkania w tym mieście?
@pustko: Wiele też zależy od okolicy. Mieszkaliśmy 2 lata w Prenzlauer Berg i było przepięknie - same zadbane kamienice, dużo zieleni, mnóstwo kawiarni/restauracji, ogólnie taki Kazimierz do kwadratu. Pojedziesz za to do złej miejscówki w Neukoeln/Kreuzberg albo będziesz chciał poimprezować w okolicach Warschauer Strasse i nagle wszędzie wala się syf, a grafitti się piętrzy. Faktem też jest, że się człowiek z czasem do tego przyzwyczaja i mniej to dostrzega :P

Teraz
@PeeJay: jako że wyjechałem również z dziewczyną to mogę tylko potwierdzić. Przy zarobkach rzędu ~60k netto rocznie z wszystkimi dodatkami DGB na parę w DE żyje się naprawdę dobrze.
Przy wakacjach kilka razy w roku i kupowaniu całej masy głupot i zachcianek lekko z połowę dochodów da się odłożyć.
Aczkolwiek aktualnie da się odczuć znaczny wzrost cen na spożywce w przeciągu kilku ostatnich lat.
Inne podejście mam tylko do nieruchomości bo
@Qiudo: Zgadzam się z domem, nas niestety na to nie stać, bo dom w ogarniętej okolicy od miasta (bez dojazdu ponad 1,5h do centrum) to już kwota minimum 500-600k. Teoretycznie mamy zdolność kredytową, ale to już zakładanie dosyć porządnego sznura na szyję. Z ciekawości - gdzie mieszkasz?
@PeeJay: Zaraz się okaże, że wyjedziecie do Hiszpanii czy Florydę i nie będziecie sobie wyobrażać życia bez takiej dużej ilości słońca, plaży i wody pięknej. Chociaż będąc w Tajlandii wiecie jak się żyje w taki sposób mając pod ręką taką pogodę, palmy. Jakieś kursy robiłeś/kupowałeś odnośnie data analyst??
@Loscompanieros: Też tak może się okazać, jedynym problemem jest to, że w większości tych ciepłych krajów jakość życia jest po prostu gorsza niż w Niemczech, coś za coś.

Jeśli chodzi o kursy:
- studiowałem analitykę gospodarczą gdzie jest duży ancisk na analizę danych i computer science, więc miałem bardzo mocne podstawy
- Pythona uczyłem się z ebooka "How to automate the boring stuff with Python", polecam mocno
- wykorzystania Pythona i