Wpis z mikrobloga

Mirki, po prostu nie mam już siły i krew mnie zalewa. Chyba zrobię z tego znalezisko, ale czuję, że poskutkuje to zniszczeniem pewnego fanpage na facebooku i może reakcją ze strony paru osób z mojego miasta. Z resztą, chyba słusznie. Jak macie chwilę, to przeczytajcie.

W moim zacnym mieście #krosno funkcjonuje organizacja, której obowiązkiem jest zajmowanie się bezdomnymi zwierzętami. Jest to organizacja powołana przez urząd miasta. Mają pod opieką małe przytulisko, szukają stałych i tymczasowych domów dla zwierząt, zajmują się ich karmieniem, opieką nad nimi oraz leczeniem - jest podpisana umowa z pewnym weterynarzem, za którego usługi płaci "miasto". Za utrzymanie przytuliska i karmienie zwierząt też.

Jest też druga organizacja, działająca pod szyldem Animals - ot, organizacja pozarządowa, która jedzie na swoim wózku, gdzie charytatywnie ludzie zajmują się tym samym co powyżej. Tylko całkowicie na własną rękę - wszystko jest opłacane z dotacji i internetowych zbiórek. Dość oczywiste jest, że ludzie z obydwu organizacji, ich kontakty i zwierzaki nad którymi jest sprawowana opieka przecinają się - taka "branża", a miasto nieduże.

Tyle słowem wstępu. Ochoty do działania nie można odmówić ludziom ani ze Stowarzyszenia Miejskiego, ani Animals. Sęk jednak w tym, że niestety Stowarzyszenie Miejskie ma spore kłopoty. Od niedawna jest mała burza, bo ktoś z Animalsów wszedł (legalnie) do przytuliska i zastał klatki pełne gówien, góry wilgotnego, rozmokniętego jedzenia. Od kilku dni nikt tam nie był, nie sprzątał, nie wyprowadzał zwierząt. Budy były zaniedbane, niektóre zwierzęta spały w szmatach. Są zdjęcia. Oczywiście poczyniono niby jakieśtam kroki, żeby sytuację naprawić, że to jednorazowe zaniedbanie, itp. Ale kojce bywają zalane wodą. Stowarzyszenie ma 25k złota rocznie na działalność, a obecnie pod opieką w przytulisku ma 4 lub 5 psób. Codziennym sprzątaniem zajmuje się osoba z uczuleniem na koty - więc koty mają po prostu sypniętą górę żarcia i tyle. Córka komendanta straży miejskiej w tej dzielnicy, na marginesie.

Jednak od wczoraj zaczęła się prawdziwa gównoburza. Otóż od grudnia pod opieką Stowarzyszenia Miejskiego w przytulisku przebywał pewien pies. Pies źle się czuł. Wczoraj dwie kobiety z Animals dowiedziały się całkowicie przypadkiem, załatwiająć inne sprawy, że ów pies jest w opłakanym stanie i postanowiły to sprawdzić. Pojechały na miejsce i zobaczyły dosłownie skórę i kości. Pies stał w bezruchu, nie było z nim żadnego kontaktu. Wykonały telefon do miejskiego urzędnika, który zajmuje się wszystkimi eko-sprawami i za jego pozwoleniem wzięły go do własnego weterynarza.

W tym miejscu dodam coś, co po fakcie się okazało - przedwczoraj ktoś z Miejskiego Stowarzyszenia był z nim u zakontraktowanego weterynarza, który stwierdził, że pies jest chory na stawy i zapisał mu stosowne leki.

Wracając - dziewczyny z Animals zajeżdżają do swojego weterynarza, który zaczyna go rutynowo badać. Szybko (zaglądając w oczy) stwierdza bardzo silną anemię. A dotykając go po brzuchu, stwierdza jeszcze coś gorszego. Ogolił mu futro i - jakkolwiek to zabrzmi - pies miał jaja wielkości grejpfruta. USG wykazało raka prostaty z przerzutami na wątrobę, nerki i płuca. Ponowny telefon do wspominanego wyżej urzędnika, przyjeżdża, pozwala na uśpienie psa. Weterynarz twierdzi, że taki nowotwór nie mógł urosnąć w ciągu kilku dni, tylko musiało to trwać od długiego czasu i najprawdopodobniej do przytuliska trafił już chory.

Przez półtora miesiąca nikt nie zauważył, że pies ma jaja jak grejpfrut i ogólnie coś z nim jest nie tak. A jak już ktoś zauważył, to ktoś zawiózł go do weterynarza, który zaczął go leczyć na stawy. I tylko przypadek i reakcja dziewczyn z Animals oszczędziły psu kilka tygodni bolesnego umierania.

Teraz nadchodzi fun part. Animals na swoim fanpage na fb opisuje historię z psem, wizytą u lekarza, diagnozą, uśpieniem go, ze zdjęciami psa, zdjęciami z USG itp. Zwracają uwagę na to, że dzień wcześniej inny weterynarz zignorował wszelkie symptomy, i generalnie zaniedbał psa.

Stowarzyszenie Miejskie umieszcza na swoim fanpage ckliwy nekrolog żegnający pieska. Ponieważ wśród ludzi zaangażowanych w pomoc dla zwierząt obserwuje też fanpage Animals, dobrze zna historię tego pieska. W komentarzach zaczęła się gównoburza. Komentarze krytykujące nie tylko weterynarza, który nie rozpoznał raka, ale też działaczki Stowarzyszenia Miejskiego, które nie zajęły i nie zajmowały się psem jak należy. Ludzie zaczęli wyciągać inne zaniedbania stowarzyszenia. A jak reaguje stowarzyszenie?

Tak, macie rację. Usuwają negatywne komentarze. I pisze komentarze w stylu "proszę o nie komentowanie umiejętności działaczy", "to są fałszywe oskarżenia", "Animals też się mogli nim zająć", "nie znacie wszystkich faktów". Muszę tłumaczyć, jaki efekt to wywołało? ;)

TL;DR


Generalnie Animals mają sporo sukcesów i naprawdę obrotni ludzie tam są, mieli kilka akcji, które nadają się na znaleziska. A Stowarzyszenie Miejskie generalnie lubi robić coś na przekór im - blokują im dostęp do przytuliska, wymieniają kłódki i generalnie grają na własne ambicje, zamiast naprawdę pomóc zwierzętom.

Co robić, mirky? ;_;
  • 65
@Stadler: tak myślę nad tym, i pewnie jednak zrobię. Tylko będę musiał sobie uporządkować parę faktów, opisać to jakoś sensownie, ale krótko i zwięźle, no i dołączyć zdjęcia. Pewnie gdzieś w okolicach poniedziałku dopiero, bo weekend mam mocno zajęty niestety. Ale po prostu teraz to nie przepuszczę, bo to przegięcie moim zdaniem.
@kontra: widzę, że jesteś obeznany w sprawach bezpańskich zwierząt. Powiedz mi czy jak zgłoszę do straży miejskiej potrzebę wyłapania bezpańskich kotów na osiedlu to się tym zajmą? Do samych kotów nic nie mam ale jakieś babska je dokarmiają różnym syfem, a potem koty znoszą to do mnie na posesję i srają gdzie popadnie. Brakuje mi już pomysłu jak się tego dziadostwa pozbyć.
@kodishu: znając życie straż miejska przyjedzie, zobaczy że akurat nie ma kota czekającego grzecznie na złapanie, powiedzą "ło panie" i pojadą, ale mogę się mylić. Uczciwie mówiąc, nie sądzę żeby udało się coś z tym zrobić, bo są setki kotów i psów - z tą różnicą, że ich nikt nie dokarmia i prędzej ktoś się zajmie takimi, niż tymi, które ktośtam jednak karmi.

Najwyżej sam złap i zgłoś do którejś z
srają Ci ptaki, lisy, kuny, łasice, kret ryje trawnik, a kot Ci przeszkadza? ;)


@kontra: Ty chyba nie wiesz jak kocie sranie śmierdzi? Jeszcze te sierściuchy do mnie znoszą jakieś kości, kromki i inne gówno, które potem gnije na posesji. Myślisz, że to przyjemne jest?
@kodishu: Hehe. He.


Poza tym chyba przesadzasz. Jednego z kotów mam od 10 lat, załatwia się na polu, a kocie gówno widziałem może ze trzy razy w życiu.
@kontra: Ale musisz zrozumieć, że na małą działkę złazi mi się z 5-6 sierściuchów, które srają w tuje, dziecku do piaskownicy i nawet mi jeden na stół w altanie nasrał. Powiedz mi jak się mam nie #!$%@?ć. Drzwi wejściowe do domu mam całe oszczane! Rozumiesz? Drzwi wejściowe! Co tym ciulom we łbach siedzi żeby szczać na drzwi??? Jak słońce w lecie przygrzeje to myślisz, że jest rewelacyjnie?
@kodishu: ale czemu się na mnie wściekasz, jakbym to ja był odpowiedzialny za Twoje problemy? ;) Pogadam z kimś bardziej ogarnięty i zobaczę czego dowiem. Myślę, że koty mogłyby sobie żyć, tylko pasowałoby je wyłapać i wykastrować, problem szczania na 99% zniknie.