Wpis z mikrobloga

Tłumaczenie tekstu Who Likes Simple Rules?, o prawie / regulacjach. Plus jeszcze fragmentu Permissions in Governance. Nie daję w cytat żeby było czytelniej...

Kilka zagadek:

- Ludzie często nie mają nic przeciwko temu, aby zasada A albo zasada B została przyjęta jako standardowa zasada dla wszystkich przypadków. Ale z kolei bardzo sprzeciwiają się polityce polegającej na losowym wyborze A lub B w poszczególnych przypadkach, aby sprawdzić, która z nich działa lepiej, a następnie przyjąć ją dla wszystkich.

- Ludzie nie lubią fotoradarów i kamer na czerwonym świetle; wolą policjantów, którzy stosują uznaniowość. Przeciętnie ludzie nie sądzą, że dyskrecja w egzekwowaniu przestrzegania przepisów dotyczących prędkości zostanie wykorzystana z korzyścią dla społeczeństwa, ale 3 na 4 osoby przewidują, że przyniesie to korzyści im osobiście.

- Ogólnie rzecz biorąc, ludzie wydają się lubić system prawa karnego, w którym co najmniej kilkanaście różnych osób jest upoważnionych do ułaskawienia dowolnej osoby oskarżonej o dowolne przestępstwo; większość ludzi oczekuje, że skorzysta osobiście z takiej elastyczności.

- W wielu krajach europejskich obywatele wysyłają swoje dane podatkowe do rządu, który następnie informuje ich, ile podatku są winni. Jednak w USA i wielu innych krajach zbyt wielu ludzi sprzeciwia się tej polityce. Najgłośniejsi przeciwnicy uważają, że odnoszą osobistą korzyść z możliwości płacenia mniejszej kwoty niż ta, którą według rządu są zobowiązani zapłacić.

- Brytyjska Narodowa Służba Zdrowia otrzymuje wiele krytyki za dokonywanie wyboru terapii poprzez szacowanie ich kosztów na liczbę dodatkowych lat życia, skorygowaną o ich jakość (QALY). Amerykańscy obywatele nie tolerowaliby takiej polityki.

Przeciwnicy lobbujący by dostać nadzwyczajne leczenie mówią rzeczy jak "nie można zakładać, że ktoś kto jest przywiązany do wózka inwalidzkiego nie może być tak samo lub bardziej szczęśliwy. ... Ustanawia to zarówno sztuczne ograniczenia w opiece zdrowotnej, jak i ogranicza wolność wyboru. ... odzwierciedla zbyt utylitarne podejście[1]".

- Od dawna istnieje sprzeciw wobec stosowania oficjalnego parametru Value of Life przy podejmowaniu decyzji o polityce rządu. Ławnicy surowo karali również firmy za używanie takich parametrów do podejmowania decyzji.[2]

- Na wydziałach akademickich, takich jak mój, mówimy nowym profesorom, że aby uzyskać habilitację, muszą opublikować wystarczająco dużo prac w dobrych czasopismach. Ale odmawiamy określenia, ile to jest wystarczająco dużo lub które czasopisma liczą się jako dobre. Zachowamy elastyczność, aby podjąć decyzję, jaką chcemy w ostatniej chwili.

- Ludzie, którzy zatrudniają prawników, rzadko znają ich historię wygranych i przegranych spraw sądowych. Informacja jest publiczna, ale tak niewielu jest zainteresowanych, że rzadko jest zbierana lub sprawdzana. Ludzie znają prestiż ich szkół i pracodawców, i decydują na tej podstawie.

- Ludzie chętniej inwestują w zarządzane fundusze inwestycyjne, które po opłacie za zarządzanie konsekwentnie przynoszą mniejszy zwrot niż fundusze indeksowe, które kierują się prostą, jasną zasadą. Inwestorzy wydają się czerpać przyjemność z chwalenia się osobistymi powiązaniami z osobami prowadzącymi prestiżowe fundusze inwestycyjne.

- Większość elitarnych uczelni decyduje o tym, kogo przyjąć poprzez nieprzejrzyste i często zmieniające się kryteria, kryteria, które pozwalają na dużą dowolność personelowi rekrutacyjnemu i kryteria, o których niektóre społeczności uczą się znacznie więcej niż inne. Wiele elit uczy się rozgrywać takie systemy, aby dać swoim dzieciom duże korzyści. Chociaż niektórzy narzekają, system wydaje się stabilny.[3]

- Główne zarzuty dotyczące mojej propozycji by rynek decydował o zwalnianiu CEO są takie, że nie chcą oni prostego, jasnego, mechanicznego procesu zwalniania CEO i nie chcą jasno powiedzieć, że firma dokonuje takich wyborów w celu maksymalizacji zysków. Zamiast tego chcą, żeby niektórzy ludzie dysponowali swobodą decyzyjną w kwestii zwalniania CEO i chcą, żeby cele firmy były domniemane i niejednoznaczne.

Wspólnym wzorcem wydaje mi się tu być niechęć do jasnych, formalnych, jawnych reguł, mechanizmów i kryteriów, w porównaniu do nieformalnych decyzji i negocjacji. Szczególnie nielubiane są reguły oparte na wyraźnych metrykach, które mogą odrzucać lub nie akceptować ludzi. W zakresie, w jakim istnieją zasady, wydaje się, że istnieje preferencja dla upoważnienia niektórych ludzi do podejmowania arbitralnych decyzji, za które nie są oni mocno rozliczani.

Dla kogoś, kto martwi się łapówkami, korupcją i samonapędzającymi się kabałami insiderów, prosty, jasny mechanizm, taki jak aukcja, może wydawać się eleganckim sposobem zapobiegania temu wszystkiemu. A większość ludzi deklaruje, że przejmuje się takimi rzeczami. Ponadto, tak, jasne reguły nie zawsze wychwytują wszystkie subtelności, a dopuszczenie pewnej swobody może lepiej uwzględnić nietypowe szczegóły poszczególnych sytuacji.

Jednak, jak przypuszczam, większość ludzi popiera uznaniowość głównie jako sposób na promowanie nieformalnego faworyzowania, z którego spodziewają się skorzystać. Uważają, że są niezwykle inteligentni, atrakcyjni, charyzmatyczni, dobrze powiązani i lubiani, czyli właśnie tacy, którym sprzyja nieformalna dyskrecja.

Ponadto chcą pokazać współpracownikom wizerunek osoby, która z ufnością popiera elity dysponujące swobodą działania i która spodziewa się, że generalnie skorzysta z ich swobody działania. (Ten czynnik motywacyjny ma tendencję do wywoływania nadmiernej pewności siebie).

Oznacza to, że ludzie, którzy pragną sprawiedliwego, neutralnego i obiektywnego procesu decyzyjnego, są zazwyczaj przegrywami, którzy nie spodziewają się, że będą w stanie dobrze funkcjonować w ramach nieformalnego systemu przysług, i którzy zaakceptowali ten fakt o sobie. A to po prostu nie jest rodzaj wizerunku, który większość ludzi chce rzutować.

Ta cała równowaga jest oczywiście poważnym problemem dla nas, ekonomistów, informatyków i innych projektantów mechanizmów i instytucji. Nie możemy po prostu zaproponować jednoznacznych zasad, które zadziałałyby, gdyby zostały przyjęte, jeśli ludzie wolą odrzucić takie zasady, aby zasygnalizować swoją społeczną pewność siebie.

(koniec tłumaczenia)

I w sumie jeszcze fragment z Permissions in Governance

Koszta regulacji można podzielić na dwa składniki: Pierwszy to bezpośrednie koszty alternatywne wynikające z tego, że nie wolno robić rzeczy, których reguła zabrania. (Możemy tu uwzględnić kary za naruszenie zasady). Drugi, to "koszt przestrzegania" [compliance], czyli wysiłek poświęcony na dowiedzenie się, co jest dozwolone, a co zabronione i wykazanie, że robimy tylko to, co dozwolone.

Rozdzielenie tych kosztów jest przydatne. Można, przynajmniej w założeniu, dążyć do zmniejszenia kosztów przestrzegania przepisów, nie czyniąc ich mniej rygorystycznymi.

Zmniejszenie kosztów przestrzegania przepisów ma wartość: [w przykładzie o regulacjach dot. zanieczyszczeń] pozwala zaoszczędzić pieniądze deweloperom, nie zwiększając przy tym poziomu zanieczyszczeń. Wszyscy wygrywają. Tam, gdzie to możliwe, intuicyjnie można by pomyśleć, że ustawodawcy zawsze będą chcieli to zrobić. Oczywiście, zakłada to wyidealizowany świat, w którym jedynym celem zakazu jest zmniejszenie łącznej ilości zakazanych zachowań.

Możesz chcieć, żeby koszty przestrzegania były wysokie, jeśli używasz reguły nie po to, żeby zredukować częstotliwość występowania zakazanego zachowania, ale po to, żeby stworzyć rozróżnienie między ludźmi - tj. oddzielić skrajnie zaangażowanych od okazjonalnych, żebyś mógł ich nagrodzić w stosunku do innych. Kosztowne sygnały są dobre, jeśli gramy w grę o sumie zerowej; indukują wariancję, ponieważ nie każdy jest w stanie lub chce zapłacić koszty.

W ujęciu polityki opartym na zasadzie "regulatory-capture" lub "spoils-based", gdzie polityka (w tym regulacje) jest postrzegana jako negocjacje dotyczące podziału ustalonej puli zasobów, a lojalność/zaufanie są ważne w powtarzających się negocjacjach, wysokie koszty przestrzegania przepisów są łatwe do wyjaśnienia. Zapobiegają one rozcieńczaniu łupów wśród zbyt wielu ludzi i tworzą zróżnicowanie w zdolności ludzi do przestrzegania prawa, co pozwala na bycie selektywnym w każdym wymiarze, na którym nam zależy.

Prostym sposobem na uniknięcie niepożądanego zachowania jest wymaganie od ludzi, by przed działaniem pytali o zgodę władzy. Ma to swoje zalety: czasami "niepożądane zachowanie" to złożona, sytuacyjna rzecz, którą trudno zakodować w regule, więc uznaniowy osąd człowieka może być lepszy niż sztywna reguła. Jedną z wad, której ludzie chyba nie doceniają, jest jednak efekt chłodzący, jaki wywiera na pożądane zachowania.

Na przykład, jeśli wymagamy wizyty u lekarza w celu podania leku przeciwbólowego za każdym razem, aby ustrzec nas przed nadużywaniem leków, zaobserwujemy wiele osób, które naprawdę mają przewlekły ból i nie biorą leków, ponieważ nie chcą niepokoju związanego z pójściem do lekarza i byciem podejrzanym o "drug-seeking".

Zniechęcenie do pytania o pozwolenie będzie najsilniejsze u osób nieśmiałych, które "nie chcą sprawiać kłopotu" - czyli u tych, którzy są najbardziej świadomi wpływu swoich działań na innych i być może tych, których najbardziej chciałbyś zachęcić do działania. Ci, których nie rusza zawracanie ci głowy, będą niezrażeni i zasypią cię nieuzasadnionymi prośbami. System, w którym musisz pytać człowieka o pozwolenie, zanim coś zrobisz, jest filtrem dupków; daje im władzę, a wszystkich innych stawia w niekorzystnej sytuacji.

Bezpośrednie koszty regulacji spadają tylko na tych, którzy ją naruszają (lub chcieliby to zrobić); koszty zgodności spadają na wszystkich. System egzekwowania prawa, który preferencyjnie hamuje pożądane zachowania (podczas gdy nie jest tak niezawodny w ograniczaniu niepożądanych zachowań) jest nawet gorszy z punktu widzenia efektywności niż wysoki koszt zgodności dla każdego.

Alternatywą jest wprowadzenie ograniczeń w postaci obiektu bezosobowego - czegoś, co nie może onieśmielić nieśmiałych ludzi lub ugiąć się pod presją palantów. Na przykład, źródło energii elektrycznej, które wyłącza się automatycznie, gdy nie zapłacisz rachunku, jest bezosobową granicą przeciwko kradzieży. W przeciwieństwie do ludzi, bezosobowe granice nie karzą za odrzucone prośby (nawet społecznie, poprzez zastosowanie rozczarowanego wyrazu twarzy) i nie poddają się powtarzającym się lub bardziej stanowczym prośbom.

Granica bezosobowa jest raczej jak idealna wersja człowieka asertywnego; egzekwuje przepisy rzetelnie i cierpliwie, bez emocji. W ten sposób wytwarza mniej zahamowań u osób nieśmiałych lub empatycznych (które nie znoszą próśb, które mogłyby kogoś unieszczęśliwić) i jest mniej podatna na osoby natarczywe (które zamęczają innych, by poszli na kompromisy).

Oczywiście, jeśli próbujesz wybrać transgresyjność - jeśli chcesz nagrodzić ludzi, którzy są zbyt sprytni, aby przestrzegać oficjalnych zasad i zbyt uparci, aby przyjąć "nie" za odpowiedź - chciałbyś zrobić coś odwrotnego; mieć zautomatyzowany, bezosobowy filtr, aby zablokować lub zastraszyć posłusznych, i niezwykle osobisty, intymny, psychologicznie wyczerpujący test dla wyjątkowych. Ale w tym przypadku, to co ustanowiłeś jest sprawdzianem w celu różnicowania ludzi, a nie regułą lub ograniczeniem, które chciałbyś, aby było przestrzegane tak powszechnie, jak to tylko możliwe.

(koniec tłumaczenia)

[1] "zbyt utylitarne podejście"... bo wiadomo, zamiast próbować oszacować jak najlepiej wykorzystać dostępne zasoby, lepiej byłoby je przydzielić na chybił-trafił. Niech ktoś otrzyma terapie za 10 milionów, żeby potem umarło 1000 osób bo nie starczyło na terapie efektywne kosztowo. Ja naprawdę nie rozumiem co jest nie tak z ludźmi mającymi problem z utylitaryzmem.

[2] Tu tak samo. "Życie ludzkie jest bezcenne" - no spoko. Tyle że te osoby raczej nie są za tym by pozbyć się transportu, przez który ginie niezerowa liczba osób. Więc tak naprawdę przyznają oni że jest jakaś wartość. Ale nie można próbować jej przybliżyć. No i dyskusje potem wyglądają jak wyglądają. Przypomniał mi się ten gem: Remy: People Will Die!

[3] Nie tylko stabilny; wielu ludzi wydaje się być przekonanych że standaryzowane testy są złe. Pamiętam jak czytałem opinie jakichś Madek, które narzekały na egzamin gimnazjalny. Że on za bardzo się liczył w stosunku do ocen. (przez to nawet jeśli wyżebrzą kilka szóstek dla swoich gówniaków, to te nie dostaną się gdzie chcą bo nic nie zrobią z testem standaryzowanym).

#libertarianizm #ekonomia #prawo #gruparatowaniapoziomu
  • 9
@Sinity: Mocno amerykocentryczny tekst.

Dane o wygranych/przegranych sprawach u nas nie są publiczne. I dobrze, bo taki karnista ma przewalone - po skierowaniu aktu oskarżenia niemal 100% kończy się wyrokiem skazującym, walczyć można tylko jego niuanse (niższy wymiar kary, zawiasy, kara wolnościowa, nieodbieranie uprawnień do kierowania pojazdami mechanicznymi albo ustanowienia zakazu prowadzenia działalności gospodarczej itp.).

Podobnie ze szkolnictwem wyższym - u nas nie ma żadnego systemu "rekomendacji od absolwenta Uczelni",
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@Sinity: wydaje mi się że już kiedyś coś podobnego czytałem, tylko tam (jeśli dobrze pamiętam) zadawali ludziom pytanie jak surowo karać kogoś kto wymusi bronią leczenie kogoś bliskiego i ludzie nie chcieli zbyt surowych kar bo zakładali że sami mogliby skorzystać z takiego rozwiązania.

Swoją drogą pamiętam jeszcze tekst dociekający tego jakie warunki muszą być spełnione żeby jakiś zawód był dobrze płatny, wnioski były takie że musi być prawnie ograniczony dostęp
Swoją drogą pamiętam jeszcze tekst dociekający tego jakie warunki muszą być spełnione żeby jakiś zawód był dobrze płatny, wnioski były takie że musi być prawnie ograniczony dostęp do zawodu (na pewno pojawił się przykład pilotów rzecznych w USA) i/lub mgliste kryteria oceny skutków działania pracownika (pojawiły się przykłady zawalonego mostu gdzie nie ma większych problemów żeby stwierdzić czy inżynier nawalił i umierającego pacjenta gdzie ciężko powiedzieć jak duży wpływ miał na to
@Sinity: na 100% było tam coś o pilotach rzecznych więc to nie to xD
Był jeszcze jeden tekst którego nie mogłem później znaleźć, tam ktoś opisywał etapy rozwoju władzy i społeczeństwa, pierwszym etapem była władza oparta na posiadaniu ziemi, potem na handlu, potem na przemyśle.
Może to gdzieś widziałeś? To był jakiś niezależny blog, ale możliwe że Scott Alexander do niego linkował albo ktoś z szeroko pojętego community racjonalistów.
Był jeszcze jeden tekst którego nie mogłem później znaleźć, tam ktoś opisywał etapy rozwoju władzy i społeczeństwa, pierwszym etapem była władza oparta na posiadaniu ziemi, potem na handlu, potem na przemyśle.


@plusujemny: Ten akurat linkowałem na wykopie z milion razy (aż mi autor napisał na TT że zauważył dużo wyświetleń z Polski :D)

Choć tezą jest dokładniej to że bogactwo bierze się z władania ziemią, potem dochodzi handel etc. (ale poprzednie