Wpis z mikrobloga

#coolstory #koty

Taka historia bożonarodzeniowa z kotem. Święta, wiadomo, masowe pielgrzymki w stronę konfesjonałów. Dzień przed wigilią ja też byłem jednym z pielgrzymów, ale do kościoła stricte nie doszedłem. Byłem bardzo blisko, już na terenie kościoła, ale wtedy usłyszałem bardzo dobrze mi znane (kiedyś miałem w domu 15 kotów, bitches, handlujcie z tym!) MIAAAAAAUUU.

Na ten krzyk rozpaczy natychmiast uaktywniły się moje kocie zmysły: drzewo po drugiej stronie podwórza, iglaste, około 5 metrów wysokości, mały kotek - za mały, żeby samodzielnie zejść. Niedobrze. Stoję pod drzewem i patrzę jak szczerbaty na suchary, ale gałęzie są tak gęste, że wszystko ponad najniższą warstwą igiełek to terytorium nieznane. Przechodziła masa ludzi, ale zatrzymały się tylko dwie dziewczyny idące akurat drogą do sklepu. Z ludzi idących do kościoła nie zatrzymał się nikt, a kot darł się tak, że nie dało się go nie usłyszeć, co widać na przykładzie wyżej wspomnianych różowych pasków.

Krótka narada z dziewojami - dzwonimy po straż pożarną. Pudło. Dowiadujemy się, że straż się tym już nie zajmuje. Jako że nie mieszkam daleko, lecę do domu po drabinę, ale okazuje się, że ta jest za krótka. Ok, wracam na tereny przyświątynne, dzwonię na plebanię, ale ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Wróciłem pod drzewo, gdzie kociak nadal zdzierał sobie gardło i postanowiłem - wychodzę! Różowe paski mnie raczej odciągały od tego czynu, ale widziało się niejeden raz, jak robi to Bear Grylls ( ͡ ͜ʖ ͡). Po prostu trzeba łamać barkami i głową małe gałązki. Technika okazała się skuteczna i na wysokości około 4 metrów dotarłem do kota. Żeby mieć wolne ręce wsadziłem go pod sweter i zszedłem.

Ok, mamy kota, pełen sukces! Teraz wystarczy go postawić na ziemi i pozwolić, żeby wrócił do domu, prawda? Hehe... nie.

Przerażona kotka od razu chciała z powrotem uciekać na drzewo. Najwyraźniej nie miała pojęcia, gdzie jest. Udało się nam dodzwonić do kuchni na plebani - pani kucharka powiedziała mi, że zwariowałem i po co ja do niej z tym przychodzę. "Niech sam pan sobie weźmie tego kota!". Trudno. W tym czasie wyszedł z kościoła jeden z księży, pojawiło się światełko w tunelu. Przedstawiłem sytuację, ale on ciągle asekuracyjnie się wycofując w stronę plebani jasno dał do zrozumienia, że nie ma jakiejkolwiek woli pomocy. Na odchodne rzucił, że "nie prowadzi przychodni dla kotów". Ale #!$%@? chociaż w ogłoszeniach to mógłby wspomnieć! A nie, sorry, zbyt cenny czas reklamowy. -.- Najbardziej bolało mnie to, że nikt z idących DO SPOWIEDZI nie zatrzymał się, aby pomóc żywemu stworzeniu!

Zostało jedno - wziąłem kota ze sobą. Ja mam dwie stare kocice i psa, więc maleńka trafiła do domu mojego różowego paska.

Jak już pisałem, miałem wiele kotów, ale żaden tak głośno nie mruczał! Sprzęt nagłaśniający pierwsza klasa, korzysta z kuwety, goni za laserem, fajnie grzeje - ktoś wyrzucił w pełni sprawnego kota marki Dachowiec, właściwie nówka!

Zapewniliśmy kotce fajne święta, ale niedługo musimy wracać do studbazy. Tu pojawia się mój apel: weźmie kto kota?

Lokalizacja to Dębica, ale mogę go przetransportować do #krakow.

TL;DR

  • 18
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@martwyprysznic: W pobliżu kuwety jasne, że trochę czuć, ale większość kotów rozdaliśmy zanim osiągnęły dorosłość.

Jedną z dorosłych kocic potrącił wtedy samochód i druga zajmowała się jednocześnie swoimi i jej młodymi. Fajna historia, ale to innym razem... ;-)
  • Odpowiedz