Wpis z mikrobloga

Przewinęło się ostatnio trochę tematów o męskiej samotności (niekoniecznie w kontekście związkowym). I naszła mnie refleksja, że większość mężczyzn jak i kobiet ma kompletnie wypaczone zrozumienie problemu.

Z jednej strony mamy postępowców walczących z, rzekomo stanowiącą główne źródło problemów, toksyczną męskością. Z drugiej dopiero co dzisiaj ktoś na mirko wyśmiewał jakąś Julkę, która pytała się o czym rozmawiają mężczyźni między sobą, skoro potrzebują telefonu zaufania, żeby się wygadać.

I wiecie co? Julka ma rację. Bo to wcale nie jest tak, że mężczyźni są zaprogramowani biologicznie i kulturowo, żeby nie poruszać trudnych dla siebie tematów z innymi mężczyznami. Po prostu nie mają z kim ich poruszać, bo mają co najwyżej kumpli, a nie przyjaciół. Czy tak było zawsze? Trudno szukać na ten temat źródeł polskich, ale amerykańskie jasno wskazują, że epidemia męskiej samotności i braku znaczących przyjaźni męsko-męskich jest (paradoksalnie!) skorelowana czasowo z przyjmowaniem miększego, bardziej postępowego wzorca męskości. Tego, co to niby jest przeciwieństwem toksycznej męskości. Co więcej, wewnątrz jednego konkretnego pokolenia, mężczyźni o bardziej postępowych, równościowych poglądach deklarują posiadanie mniejszej liczby męskich przyjaźni.

I jeżeli popatrzymy na źródła historyczne, np. literaturę, to zauważymy, że w "twardych", konserwatywnych czasach było zupełnie normalne, że mężczyźni chodzili np. razem, we dwójkę, a nie w większej grupie, na obiad (ot tak, dla zabawy, nie po to, żeby coś konkretnego obgadać, w stylu "obiadu biznesowego") albo pisali do siebie listy, które mogły sprawiać wrażenie... czułych. A dzisiaj, kiedy zewsząd słyszymy o walce z homofobią, takie zachowania byłyby postrzegane (nawet jeśli tylko w żartach) jako homoseksualne. Wtedy nikt o tym w ten sposób nawet nie myślał.

Widać więc jak na dłoni, że ta cała gadka o "toksycznej męskości" jako źródle problemów, jest po prostu nietrafioną diagnozą.

Prawdziwy problem polega na tym, że mężczyźni zawierają przyjaźnie w inny sposób niż kobiety. Zazwyczaj bazują one na wspólnym działaniu (co ma źródło po prostu w naszej historii, grupach wojowników i myśliwych), a dopiero na dalszym etapie pojawiają się elementy związane z emocjonalną bliskością. Tyle, że obecnie takich grup prawie już nie ma. Jedyne, jakie się ostały to drużyny sportowe. Szkoła, studia, grupy zainteresowań, nawet stadiony i grupy kibicowskie, to wszystko są już przestrzenie koedukacyjne. A tam, gdzie jest przestrzeń koedukacyjna, tam zamiast skupieniu na wspólnym celu (#!$%@? mamuta, zwycięstwie w potyczce, wygranym meczu) pojawia się wśród mężczyzn zaczątek rywalizacji, o względy kobiet, więc środowisko do formowania prawdziwych przyjaźni staje się znacznie mniej korzystne.

Skoro brakuje przestrzeni do zawiązywania przyjaźni, to konsekwencją jest brak tych przyjaźni, a konsekwencją braku przyjaźni jest poczucie samotności.

Oczywiście powodów może być więcej, może funkcjonuje też i jakiś kulturowa reakcja na lewicowe prądy, która sprawia, że mężczyźni stają się bardziej wyczuleni na przejawy zachowań noszących znamiona rzekomego homoerotyzmu i starają się je rugować ze swojego życia, a cierpi na tym stan męskiej przyjaźni. Albo coś jeszcze innego. Niemniej, opisany wyżej problem jest jak najbardziej realny. Skupienie się na problematyce "toksycznej męskości" jest zupełnie przeciwskuteczne.

I na koniec ankietka.

#przegryw #wygryw #bekazlewactwa #samotnosc #4konserwy #neuropa

Czy masz w swoim życiu kogoś, kogo możesz nazwać przyjacielem (nie kumplem albo kolegą)?

  • Tak 39.2% (31)
  • Nie 58.2% (46)
  • Jestem kobietą/sprawdzam 2.5% (2)

Oddanych głosów: 79

  • 1