Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Zamiast iść do psychiatry, to chociaż sobie tutaj wypiszę, trochę może ulży :-)

Jestem po strasznie toksycznym związku. Kiedy się zakończył, czułem się jak zużyta szmata, jak zryty trybik z korporacji, raz po raz wyrzucany na śmietnik, a potem jeszcze używany i znów wyrzucany. Mam zero wiary w siebie. Od momentu urodzenia dziecka, od mojej żony zero czułości, praktycznie żadnego wsparcia. Dziecko oczywiście teraz jest z mamą. Ale prawie codziennie rozmawiamy na wideo, kontakt mamy świetny, plany na zamieszkanie z tatusiem, jak będzie większe (dom dla rodziny zbudowałem już dawno temu za swoje, a mama nawet specjalnie nie protestuje na tą myśl na szczęście), ALE... do sedna :-)

Poznałem dziewczynę. Ale banał - pomyślicie. Również bym tak pomyślał, ale ona jest z Ukrainy. Gdyby nie pewne zbiegi okoliczności, nigdy bym się nie zainteresował takim "tematem" - jakaś tam bariera językowa, cholera wie czego oczekują po przyjeździe do Polski - może szybko złapać faceta, żeby sobie ułożyć życie i dostać obywatelstwo? Diabli wiedzą i po prostu to zupełnie nie dla mnie. Nawet powiedziałbym, że omijałbym takie kobiety szerokim łukiem. W ogóle jakiekolwiek kobiety - tak miałem już dość... Może nawet boję się teraz kobiet.

A zaczęło się od żarciku "Moze ja vyvczu kilka slow polskoyu", a ja - jako że zawsze lubiłem Ukraińskie szlaki na moto, to... "a ja może coś po Ukraińsku" (to co umiałem po ukraińsku, to była moja nauka czytając witryny sklepowe w cyrylicy). Ku mojemu zaskoczeniu, wciąż kilka godzin później, odkrywaliśmy ile to słów brzmi prawie tak samo po ukraińsku jak i po polsku. "- Bla bla bla bla bla duze yaskrave swiatlo, bla bla... Ty rozumity mene? Jak skazaty >swiatlo< polskoyu?", "- No, światło!", "Takoż swiatlo??" "No, takoż!", "Hahaha/Hihihi". I nagle zacząłem rozumieć ukraiński, ona chyba lepiej polski. Mój dystans spowodowany tym, że sądziłem, iż nasza rozmowa skończy się bardzo szybko z braku znajomości języka na durnej pogawędce "o pogodzie", szybko zmienił się w coś innego. Rozumiałem o czym mi opowiada, o wojnie, o ucieczce, o rodzinie, o pracy. Za wyjątkiem kilku razów, kiedy musiała mi wytłumaczyć swoją myśl, rozmowa o dziwo była całkiem płynna i... nie pamiętam, kiedy byłem tak zaangażowany (i ona chyba również) w rozmowę od długich lat! Wspaniały czas dla kogoś (mnie), kto ostatnich kilka lat przeżył w atmosferze codziennego narzekania, nie dojścia do słowa i udowadniania różnymi fikołkami myślowymi jakim jestem nieudacznikiem.

I wszystko skończyłoby się ok: fajnie się gadało, dzięki, cześć. Ale... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta dziewczyna - kobieta raczej - ma imię, które za nastolatka było moim ulubionym imieniem żeńskim (nie miałem nigdy takiej dziewczyny, po prostu jakoś mi się podobało i zawsze sobie myślałem, że fajnie by było mieć kobietę z takim imieniem), a jeszcze gorsze jest to, że jest cholernie piękna. Wysoka brunetka, piękne, pociągłe rysy twarzy, figura, żadna "ukraińska dupeczka", żadna "instagramowa celebrytka" #!$%@? makijażem jak błotem, jakich mnóstwo widziałem w Polsce od czasu wojny. Mogłaby spokojnie grać rolę jakiejś dystyngowanej królowej albo wojowniczki. Wiecie do kogo jest podobna troszkę? Do Gal Gadot! Może nie tak bardzo podobna, ale w takim stylu. Nieco mocniej zaakcentowane rysy twarzy... Gadot jest bardziej "okrągła" na buzi. I te jej niebieskie oczy... Chciałbym wrzucić jej zdjęcie i Wam pokazać, większość z Was pomyślałby, że to jakaś aktorka. Kiedy chodziliśmy coś pozwiedzać, cały czas się oglądała za mną (bo szliśmy z grupą i przewodnikiem)... Czy jestem blisko? Wiem, że to tylko takie wyobrażenie w mojej głowie, ale czułem się tak strasznie miło. Jakiś taki... "chciany" w tym jednym mgnieniu chwili. Jakbym nagle miał dla kogoś wartość? Moja żona raczej nie lubiła czekać na mnie w podobnych okolicznościach, po prostu mówiła "to my idziemy, dogonisz nas zaraz, nie?". Czeka się na kogoś, kto coś dla Ciebie znaczy?

Mało tego! Co jest jeszcze okropne! Poszliśmy coś zjeść, coś zobaczyć... Może bym się trochę zraził, gdybym za wszystko sam płacił. Kupiłem pizzę (z braku restauracji), kupiłem bilety na "coś tam". Ona kupiła dwie kawy, a potem oglądała jakieś pamiątki... pyta się czy coś też kupuję? Ja odpowiadam, że nie. Po chwili wraca do mnie i... "zobacz, kupiłam Ci na pamiątkę >to<". I z uśmiechem wręcza mi "to". Przysięgam, że w tej sekundzie pękło mi serce. Mi się przecież nie daje prezentów! Wiecie jak się walczy żeby się nie rozryczeć? Totalnie #!$%@?. Trzymanie biegunki przez cały dzień to pryszcz. Tak mnie ścisnęło w klatce piersiowej, że chyba miałem najbardziej debilny ton głosu, jaki mógłbym mieć, kiedy jej podziękowałem. Nawet kiedy teraz to piszę, zbiera mi się na ryczenie. Ale mam solidnie zryte pod sufitem.

I wiecie co zrobiłem na koniec dnia? Zapytałem się, czy mogę też trochę pomadki (wcześniej, gdy smarowała usta, i mi proponowała), i kiedy sięgała do torebki, zatrzymałem jej dłon i pocałowałem ją w usta... I nie dostałem w pysk ;-) Powiedziała tylko "Lawendowa". Czujecie moment?! :-) I właściwie chyba było ok. A nie całowałem się... chyba z 7 lat.

Teraz siedzę jak skończony idiota przed komputerem, patrzę na jej profilowe zdjęcie na WhatsAppie, czasem coś pogadamy. Jesteśmy umówieni na za tydzień w weekendzie. I nie potrafię ogarnąć co się dzieje. Chcę, nie chcę, cieszę się, boję się... Mój przyjaciel mówi, że skoro taka kobieta się ostała, to musi być psychiczna. Może. Kto wie. No ja już jestem na pewno :-)

Czuję się jak pies, który dostawał w skórę, za każdym razem, kiedy chciał ugryźć chociaż kawałeczek kiełbasy. Teraz kiedy dają mu na złotej tacy najlepsze kąski, nie ugryzie już żadnego mięsa. Nigdy. Chociaż będzie stał, patrzył i merdał ogonem, ale nie ugryzie. Tak jak mózg człowieka nie potrafi ogarnąć "fizycznego" 4D, to tak samo mój nie może, że taka kobieta... ze mną? Chyba brzydki nie jestem, właściwie wiem, że nie jestem, mam świetną sylwetkę (chociaż teraz kondycji już 0), ale ile to ja razy słyszałem od żony, że jestem "obrzydliwy", że moja żona "zmusza się do seksu" dla dobra związku. I mam w głowie zakodowane, że MOŻE dla niej też będę do niczego. Ja to po prostu wiem, że będę do niczego i jednocześnie wiem, że przecież ona jest inna i nie będę do niczego. Ale przecież jestem do niczego.

A wiecie co jest najgorsze po takim związku w jakim byłem? Że każda krytyka mnie (nawet 100% zasłużona) boli straszliwie. Nawet takie głupoty jak "po co tam to kładziesz? Weź daj to do pokoju" bolą po prostu jak sztyletem w pierś! Bo spodziewasz się, że jak pójdziesz do matki, ojca, przyjaciela, to oni będą Twoim lekarstwem. A to znów okazuje się, że "ŹLE ROBIĘ!". Nawet ŹLE kładę czapkę. W złym miejscu! Wszystko zawsze źle robiłem, robię źle i będę robić źle. Nigdy nikogo nie zadowolę, choćbym się zesrał na złoto, to i tak będzie źle! Ale głupie, nie? To jest tak #!$%@?, że pisząc to sam łapię się za głowę jaki to absurd.

Jeśli nawet by coś z tego wyszło, to mój bagaż emocjonalny zniszczy ten związek szybko. Będę cierpiał od byle pierdoły, źle ułożonego zdania, będę się bał powiedzieć o moich emocjach i uczuciach, żeby tylko nie zostać (niechcący) zranionym "niewłaściwą" odpowiedzią. I wiem, że wszystko co ja jej piszę na WhatsApie, może też odebrać źle; zwykłe zdania, ale może po Ukraińsku będą niegrzeczne? Albo dwuznaczne? Właśnie przed chwilą z nią pisałem na WhatsAppie. I tak sobie myślę, że właściwie to ja już ją kocham. Tak straszliwie, patologicznie, jak jakiś stalker - psychopata. Myślę o niej cały czas i boli mnie brzuch. I cierpię strasznie, ponieważ już jej więcej nie zobaczę, i chce mi się płakać, chociaż niby jesteśmy umówieni i na koncert, i w Bieszczady, i do Malborka na zamek i w kilka innych miejsc. #!$%@?. Sekundy stały się ciężkie jak smoła, a to dopiero poniedziałek. A może w jakimś #!$%@? sensie kocham tylko siebie - tylko ten fakt, że ktoś się mną zainteresował? Sam się przecież nie zranię ani nikogo nie nie zranię.

Wyobrażam sobie taką sytuację: otwieram oczy rano, w łóżku i widzę ten jej uśmiech, który obserwowałem przez większość tamtego dnia. Boże jakie ona ma usta! Konturówki nie potrzebuje, oj nie potrzebuje. I nie wyobrażam sobie, żeby to było jakkolwiek realne. Trochę jak gdyby nastolatek marzył o jakiejś postaci z filmu albo gry. Wszystko miłe co mnie z nią spotkało jest dla mnie przerażające. Normalnie przerażające! Wiecie co by było dla mnie NIEPRZERAŻAJĄCE? #!$%@?ć się na piąchy z jakimiś cwaniakami na mieście. Albo oddać mojemu dziecku nogi do przeszczepu. Być inwalidą do końca życia. Ale nie umiem sobie poradzić z tym czymś miłym od drugiego człowieka.

Nie ma dla mnie przyszłości. Co będzie to będzie. Myślę sobie, że może chociaż ona w jakiś sposób skorzysta na znajomości ze mną? Poduczy się języka, zobaczy parę miejsc - dla mnie to i tak satysfakcja. Wiecie, taki dziadek-mentor ;-) A może takie podejście do sprawy to taki wyuczony przez moje małżeństwo schemat: cieszyć się (trochę na siłę) z tego, że się komuś daje, ale naturalnym jest, że się nic nie dostanie. Inaczej nie będzie. Więc dobre i to - tak ma być - ja i tak #!$%@?łbym taki związek, ale chociaż ona skorzysta. Nawet jej nie powiedziałem, że mam dziecko (wie tylko, że ja po związku).

Życie to cierpienie, a potem umieramy. Każdego dnia przez wiele lat.

---
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #62d5e9dc91bc30a6bdebef06
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: karmelkowa
Wesprzyj projekt
  • 30
@AnonimoweMirkoWyznania: jakbyś się kolego decydował na sięgnięcie po pomoc, to w Twoim przypadku nie do psychiatry, tylko do psychologa się zwróć. Myślę zresztą, że to byłby dobry pomysł. Jesteś straumatyzowany i warto by było to poukładać, bo szkoda życia. Delikatnie sugerowałbym mężczyznę, statystycznie większa szansa na zrozumienie w takim przypadku.
@AnonimoweMirkoWyznania: Mirku rozważ pójście do psychoterapeuty, on pomoże ci spojrzeć na twoje życie z innej perspektywy i pokaże ci jak poukładać sobie pewne sprawy.
Jeśli się zdecydujesz to pamiętaj żeby wybrać kogoś po 5 letnich studiach psychologicznych oraz po lub w trakcie 4-letniego szkolenia psychoterapeutycznego, istotne jest też to by taka osoba znajdowała się pod stałą superwizją - wtedy prawdopodobieństwo że trafisz na jakiegoś słabego terapeutę lub oszusta jest niemal zerowe.