Wpis z mikrobloga

Kilka osób uznało mój poprzedni wpis o tym, jak jechało za mną czarne auto za zbyt długi i mało interesujący. No, to mam dla Was świetną wiadomość: ten wpis będzie równie długi i również niewiele będzie z niego wynikało. Od razu ostrzegam, żeby nie było potem narzekania, że długo i bez sensu. Więcej szczegółów podam o szesnastej...

Opowieść nie będzie jednak o Rosji, chociaż rosyjskie wątki też się w niej pojawią, ale w homeopatycznych ilościach. Będzie o tym jak pojechałem do Tajlandii. Mojego dwumetrowego kumpla z niemieckim paszportem już poznaliście w poprzednim wpisie. Do Tajlandii wybraliśmy się właśnie razem z nim. Mieliśmy tam spędzić dwa miesiące, bo obaj uznaliśmy, że bilety lotnicze na loty do Azji są za drogie żeby lecieć tam na standardowe wakacje trwające dwa albo trzy tygodnie.

Jak wypełniam jakieś dokumenty gdzie pytają o wzrost to zawsze piszę, że mam 182 centymetry. Ale tak naprawdę mam metr osiemdziesiąt. Niebezpiecznie blisko 179 i tagu #przegryw - w Tajlandii jednak ta zasada nie obowiązuje. Tam każdy Europejczyk jest o głowę wyższy od każdego miejscowego. Przynajmniej o głowę. Bo mój kumpel jest wyższy o dwie głowy.

Ulokowaliśmy się w wielkim hostelu, którego największą zaletą było to, ze był najtańszy z tych, które oferowały pokoje z klimatyzacją. Trzy czwarte obiektu było zasiedlone przez Chińczyków, Europejczyków było niewielu, trochę więcej Amerykanów. Później się okazało, że był też co najmniej jeden Australijczyk. Nawet obsługa lepiej znała chiński niż angielski.

Poderwanie w Tajlandii miejscowej dziewczyny stanowi tam taki sam problem jak poderwanie #p0lka w akademiku przez Murzyna. Jeśli jednak uważacie, że kwestia seksu i waszego nieobycia z kobietami stanowi dla Was problem to w mojej opinii lepiej skorzystać z usług jakiejś seksterapeutki w Polsce - wydanie 200 zł za godzinę to lepsza opcja niż wydanie kilku tysięcy na podróż i pobyt na drugim końcu świata tylko po to, żeby się dowiedzieć, że problemem nie jest seks, ale wasze głębokie #!$%@?.

Ja poderwałem sobie właśnie taką dziewczynę już drugiego dnia i miałem zamiar spędzić z nią wspólnie te dwa miesiące.

Cóż... mój przyjaciel z Niemiec wybrał inną opcję: każdego dnia inna dziewczyna. Jego wybór - nie mam zamiaru oceniać, co lepsze, z tym, że ja się zawsze bałem jakichś chorób, a większa liczba dziewczyn przetaczająca się przez łóżko to jednak większa szansa, że któraś jednak nie do końca jest zdrowa.

Podczas pobytu w Tajlandii raczej chodziliśmy własnymi drogami. To znaczy ja wlokłem moją Tajkę ledwo dukającą po angielsku (a powiem Wam, że to już duża zaleta, bo taka jest w stanie zrozumieć czego od niej się oczekuje, ale nie papla na okrągło o jakichś pierdołach) po różnych interesujących mnie miejscach, a mój niemiecki przyjaciel bujał się po barach i innych podejrzanych lokalach skąd wyciągał dziewczyny, które mu najbardziej odpowiadały i zaciągał do hostelu na godzinkę albo trzy.

Jakoś tak tydzień po naszym przylocie siedziałem sobie z moją Tajką na plaży pod parasolem, patrzyłem sobie na inne półnagie Tajki, które kręciły się wokoło i na tłuściutkich Chińczyków, którzy fundowali sobie różne rozrywki i kończyłem piwo. Ogólnie prawie nie piję więc jedno piwo całkowicie wystarcza mi na znaczną pozytywną zmianę nastroju. Miał się pojawić mój znajomy Niemiec, dla którego mieliśmy kilka piw, ale jakoś gdzieś zamarudził.

Wtedy napatoczyło się na plażę trzech kolesi, którzy ewidentnie rozmawiali ze sobą po węgiersku. Pewnie gdybym był całkiem trzeźwy to bym ich zupełnie zignorował, ale tak całkiem trzeźwy to nie byłem. Więc się wydarłem na całą okolicę: "Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát". I na tym skończyła się moja znajomość węgierskiego. Węgrzy w sumie się ekspresyjnie ucieszyli ze spotkania, pewnie już sami trochę byli podpici, coś tam trochę umieli po angielsku więc sobie chwilę porozmawialiśmy, poczęstowałem ich piwami, bo stwierdziłem, że i tak mojemu kumplowi są teraz niepotrzebne; niepotrzebne głównie dlatego, że go jeszcze nie ma.

Węgrzy jak się okazało mieszkali w tym samym hostelu tylko na innym piętrze. Byli jakimiś informatykami z korpo w Budapeszcie i do Tajlandii latali regularnie co pół roku. Coś tam jeszcze opowiedzieli, dopili piwo, pożegnaliśmy się i sobie poszli w swoją stronę.

Moja Tajka zaczęła się dopytywać czy ich znam. No, nie znam. A czy to są Polacy? No, nie są. To są Węgrzy. A czy Węgry są w Polsce? Nie. To zupełnie inny kraj w Europie i nawet nie sąsiaduje z Polską. To dlaczego rozmawialiśmy po angielsku a nie po polsku? Bo Węgrzy nie znają polskiego a ja nie znam węgierskiego i że to są tak samo odległe języki jak angielski i tajski. No więc dlaczego zaczepiam obcych ludzi z innego kraju i zachowujemy się tak, jakby to byli najlepsi kumple? No i co jej miałem powiedzieć? Że piwo uderzyło mi do głowy?

Więc jej opowiedziałem, że my Polacy mamy z Węgrami specjalny układ i że jak się gdzieś spotykamy to zawsze pijemy piwo albo razem śpiewamy. Z tym, że ja śpiewać nie umiem więc poczęstowałem ich piwem. A dlaczego? Dlatego, że sto pięćdziesiąt lat temu polski generał dowodził ich wojskami podczas powstania, sto lat temu oni przysłali nam pociągi z amunicją, bo my prowadziliśmy wojnę z bolszewikami (to jest ta homeopatyczna zawartość wątku rosyjskiego w tym wpisie), a pięćdziesiąt lat temu my wysyłaliśmy im zapasy krwi i środków opatrunkowych jak oni zrobili sobie kolejne powstanie. Tajka wytrzeszczyła na mnie oczy jak pięć bahtów (tia... w Tajlandii są tylko banknoty xd). Chyba uważała, że ją wkręcam i nie uwierzyła. I w sumie na tym sprawa się skończyła.

Węgrów widziałem jeszcze potem kilka razy, mówiliśmy sobie cześć, ale już się tak nie spoufalaliśmy.

Jakiś tydzień później siedziałem na dole w tym hostelu; na parterze było coś w rodzaju restauracji. Był już wieczór i czekałem na moją zaprzyjaźnioną Tajkę. Mój niemiecki kumpel poszedł właśnie do pokoju z jakąś świeżo poderwaną niewiastą. Minęliśmy się z nim w tej pseudorestauracji. Aż tu nagle pojawiają się znajomi Węgrzy i pytają czy znam tego wysokiego kolesia o byczym karku, bo mnie kilka razy z nim widzieli. Więc odpowiadam, że znam. Okazuje się, że dwa dni wcześniej ich sąsiad z piętra też sprowadził sobie do pokoju dziewczynę, coś tam w tym pokoju wypili i sąsiad już się zaczynał miziać z Tajką, ale w tym momencie wpadła do pokoju tajska policja.

Chcieli go aresztować za korzystanie z usług prostytutki. Tak, prostytucja wbrew obiegowej opinii, jest w Tajlandii zakazana, nielegalna i grozi za nią wysoki wyrok. Nieletniej prostytutki. Bo panienka jak się okazało pokazała dokumenty z których jasno wynikało, że ma siedemnaście lat więc wg tajskiego prawa jest dzieckiem i że to tam jest regularna pedofilia. I jeszcze w sumie za rozpijanie nieletnich.

Ale oni mogą na to przymknąć oko, bo wszystko rozumieją, że jest turystą i może nie znać miejscowego prawa. Jeden warunek: ma im tu i teraz zapłacić pięć tysięcy dolarów i dwa tysiące dla "dziecka" jako odszkodowanie. Całą grupą poszli do bankomatu, bo oczywiście Australijczyk nie miał przy sobie siedmiu tysięcy dolarów w gotówce. W końcu zapłacił im chyba jakoś równowartość pięciu tysięcy, bo im bankomat odmówił dalszej współpracy i go puścili.

Węgrzy stwierdzili, że to stary lokalny przekręt, a rzekomi policjanci to kumple rzekomej "nieletniej prostytutki" o cała sprawa jest od początku do końca ustawiona. Panienka szuka bogatego frajera, pisze do swoich "opiekunów" gdzie jest i kogo mają ostrzyc, oni wpadają do lokalu, straszą delikwenta, a potem się dzielą zyskami.

I że mój kumpel powlókł się na górę właśnie z tą konkretną "nieletnią prostytutką".

Dzwonię do kumpla. Nie odbiera. Idziemy na górę. Pakujemy się do pokoju. Jest na etapie rozpijania "nieletniej prostytutki" więc jeszcze sprawa jest do uratowania, ale nikt tak naprawdę nie wie, czy przypadkiem jej kolesie nie są prawdziwymi policjantami i tylko sobie dorabiają w ten sposób do pensji. Bo kto to może wiedzieć?!

"Nieletnią prostytutkę" wykopujemy we czterech za drzwi. W sumie trzeba ją tam wynieść, bo energicznie i żywiołowo się przed wywaleniem opiera. Wystawiona jeszcze tłucze pięściami w drzwi. Mój kupel stoi na środku w samych gaciach i tylko się rozgląda wokoło, bo zupełnie nie ogarnia sytuacji. Coś tam też protestuje, ale bez przekonania. Każemy mu się ubrać i wychodzimy na dół do pseudorestauracji. I tu niespodzianka - na półpiętrze, kilka kondygnacji niżej, stoi dwóch umundurowanych policjantów i pali papierosy. Przyglądają się nam ciekawie, ale nic nie mówią. Mijamy ich. To ci? Nie ci. Całkiem możliwe, że jednak ci.

Dopiero na dole siadamy przy stoliku i tłumaczymy mojemu niemieckiemu kumplowi, co zaszło i że go uratowaliśmy albo przed wydaniem kilku tysięcy na łapówkę dla "policjantów" albo przez przeprowadzką na nie wiadomo ile do tajskiego aresztu za "seks z nieletnią". Na co mój niemiecki kolega mówi, że "nieletnia prostytutka" ma dwadzieścia pięć lat. Skąd wie? Bo widział jej dokumenty. To ty umiesz czytać te tajskie wykrętasy? Literek nie umie, ale cyferek nauczył się z banknotów. Więc wie.

Zaraz przychodzi moja Tajka i widzi nas wszystkich w najlepszej komitywie. Wychodzimy z hostelowej pseudorestauracji i idziemy na miasto. Tajka pyta się czy Węgrzy z Niemcami też się przyjaźnią, bo cały czas uważała, że mój kumpel jest Niemcem. Kumpel wcześniej nawet pokazywał jej swój niemiecki paszport. No, to jej mówię, że nie to tylko dotyczy Polaków i Węgrów. Tajce cały czas nie dawała spokoju ta kwestia i dopytywała się dlaczego mój przyjaciel mówi po polsku i czy Niemcy to jakaś kraina w Polsce. I na tym etapie ja wymiękłem, bo już nie wiedziałem jak jej to wytłumaczyć prostym językiem.

Więc jakby co, to postawcie Węgrom piwo albo zaproście na wspólne śpiewanie. Gdziekolwiek w świecie się spotkacie.

#tajlandia #wegry #podrozujzwykopem #coolstory #ksiegijakubowe
Pobierz JakubWedrowycz - Kilka osób uznało mój poprzedni wpis o tym, jak jechało za mną czarn...
źródło: comment_1643014514gJ95teTkVHhokAaG7Ra7pb.jpg
  • 4