Legia nie przegrała z Cracovią na wyjeździe w lidze od 16 lat. Wtedy w bramce stał Boruc, a w ataku grał Piotr Włodarczyk. Ta seria tak naprawdę została zakończona w zeszłym roku, tylko że licząc wszystkie rozgrywki (0:3 w Pucharze Polski). Ale skoro istniała możliwość poprawienia tego w lidze, to czemu nie.
W ten sposób już praktycznie nie istnieją żadni wygodni przeciwnicy dla Legii w lidze, wszystkie serie niezłych wyników zostały poprzerywane. Siłą rzeczy trzeba patrzeć w stronę tych czterech zespołów, które mimo wszystko udało się tej jesieni pokonać. Jagiellonia i tak nie była wygodna, więc jedno zwycięstwo tutaj nic nie zmienia. Górnik Łęczna – od biedy ujdzie, ale to i tak tylko trzy zwycięstwa „z rzędu” (przez 5 lat; w tym dwa w lidze), a w przyszłym roku obowiązkowo trzeba będzie dołożyć czwarte, w pucharze. Równie dobra jest seria z Wartą, od jej powrotu do Ekstraklasy pokonaliśmy ją za każdym razem. No i Wisła Płock, cztery ostatnie mecze to nasze zwycięstwa. Świetna seria, ciekawe z kim gramy za tydzień w lidze. O Boże, o kur…
Przechodząc bardziej do boiska, liczyłem na to, że ten mecz z Cracovią będzie na papierze drugim najłatwiejszym z tych, które nam pozostały do końca roku. Przegrywamy go, więc można sobie wyobrazić, co będzie w pozostałych… A nie musiało tak być. Po takim meczu porażka boli, bo jak dla mnie był on zdecydowanie na remis, ale już od jakiegoś czasu Legia brzydzi się remisami w lidze i jeśli ma zremisować, to woli przegrać. To już nawet nie jest tylko kara za minimalizm, jak z Wisłą Kraków czy ze Śląskiem. To już realizacja wszystkich możliwych klątw, gdy patrzymy na porażki takie jak ta dzisiejsza czy wcześniej z Górnikiem Zabrze.
Nie będzie dalekim od prawdy stwierdzenie, że w pierwszej połowie grała Legia, a strzeliła Cracovia. Ok, od tej straty gola gra nieco siadła, ale nadal utrzymywała jakikolwiek znośny poziom, były przynajmniej próby gry w piłkę. Pisałem już wielokrotnie, że to nie jest dobry sposób na wyjście z kryzysu (a dokładniej: że najtrudniejszy możliwy), zwłaszcza przez to, jak Cracovia mogła się pod to ustawić i wybijać nas z rytmu. To była jeszcze stara dobra Cracovia Probierza.
Natomiast druga połowa już w zasadzie odziera z jakichkolwiek nadziei. Z każdą minutą, zamiast przybliżać się do wyrównania, oddalaliśmy się od niego. W pewnym momencie zaczęło się nawet zanosić na 2:0 dla Cracovii. W tym okresie załatwili nas jak chcieli i trzeba to przyznać. Przykro patrzyło się na bezradnych zawodników, bez właściwie żadnych argumentów po swojej stronie.
Aktualna sytuacja kadrowa ma w tym swoje odbicie. To nie jest kwestia tego, że kadra jest za wąska albo niewystarczająca na trzy fronty. Wyobraźcie sobie dowolny zespół ligowy bez 9 zawodników, mniej więcej połowę z tego – podstawowych, drugą część – co najmniej wartościowych rezerwowych. Do tego w trakcie meczu trzeba dokonać pięciu zmian, bo ci, co są na boisku, niedomagają. W końcówce to był brak aż 14 zawodników, w dużej części bardzo ważnych. Na dłuższą metę nikt nie byłby w stanie sobie z tym poradzić. Widać to po Piaście, któremu trzeba przełożyć mecze, a także po Jagiellonii, która gra, ale widać, z jakim efektem (przegrana z nami i z Górnikiem Łęczna).
Dlatego uzupełnienie składu czterema zawodnikami z rezerw i kończenie nimi meczu było koniecznością w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. A do tego wielu kolejnych graczy dołączyło do grona zagrożonych pauzą za kartki. Już wypadnięcie jednego z nich będzie ogromnym problemem, a jeśli pauzować będzie ich więcej naraz, to może się skończyć jeszcze gorzej niż dzisiaj.
Sam naiwnie (echhh) liczyłem na to, że tym razem jednak sprawdzi się stwierdzenie „dawać kogoś z rezerw za zawodnika X, gorszy nie będzie”. Na ogół się nie sprawdza, teraz… nie było tak dramatycznie, a nawet całkiem nieźle. Do tych zawodników nikt nie będzie miał pretensji w pierwszej kolejności. Ale to jednak z nimi na boisku było znacznie gorzej niż z podstawowymi i nie ma w tym nic dziwnego. Zespół jako całość był już rozbity i zmęczony, tu nie wyglądało na to, żeby cokolwiek mogło się udać. Mimo to i tak wolałbym dłużej oglądać Włodarczyka zamiast Emreliego, a nawet prawą stronę Nawotka-Gomes bardziej niż Nawrocki-Skibicki.
Swoją drogą, wreszcie doczekaliśmy się zagranicznego zawodnika sprowadzanego do rezerw, który zadebiutował w pierwszym zespole. Przypomnijmy sobie tę galerię sław (sam musiałem posprawdzać, bo nie wszystkich pamiętałem; być może kogoś pominąłem):
Branimir Galić Alban Sulejmani Tin Matić Sadam Sulley Tsubasa Nishi Toni Segura Lionnel Negou
Poprzednim zagranicznym zawodnikiem, który po grze w rezerwach zadebiutował w pierwszym zespole, był chyba Sandro Kulenović, ale to trochę inny przypadek. Nie dość, że przyszedł w wieku 16 lat, to odszedł na wypożyczenie do Juventusu i dopiero po upłynięciu dwóch sezonów dostał szansę (najpierw od Klafa z Cork City, potem u Sa Pinto w lidze).
Dziś Legia wygląda tak, jakby cały jej skład składał się właśnie z takich Sulleyów czy Galiciów. Częściowo tak jest, ale nadal nie sądzę, aby całościowo była to kadra na 12 punktów w 15 meczach. Najłatwiej to wytłumaczyć, że Legia jest cienka, ale przecież widać nawet w tym meczu – jest kilku zawodników, którzy mają pojęcie. Bez tego obciążenia meczami (już 32 w tym półroczu) i porażkami, odpowiednio ustawieni i zgrani, dawaliby radę. Jednak w obecnej sytuacji nawet te dwa wygrane mecze niewiele pomogły. Już wtedy było widać, że to nie tak, że wystarczyły te zwycięstwa i teraz ruszy. Odgruzowywanie tego potrwa. Dobrze, że chociaż puchar nie został przegrany i wiosną przynajmniej do jakiegoś czasu będzie chociaż można się łudzić.
Jeżeli miałbym się pokusić o indywidualne oceny, to jak zwykle Josue o stopień nad wszystkimi. Od „Legia nie ma lidera” ludzie przeszli do „Legia jest zbyt uzależniona od jednego zawodnika”. Dla mnie osobiście lepsze jest to drugie niż pierwsze, bo przynajmniej jest ktoś, kto może to pociągnąć. A że macha rękami, gdy jest okradany z kolejnych asyst – nie dziwię mu się, on w ogromnej mierze robi to, co do niego należy, a niby dlaczego atmosfera miała być na tyle dobra, żeby się klepać po plecach w takich sytuacjach.
Do pewnego momentu Luquinhas też dawał radę. Slisz na początku zbierał sporo piłek i od razu oddawał do Josue – może być, potem było słabiej. Widać umiejętności u Nawrockiego, ale brakuje go na środku obrony, a i tak trzeba jakoś łatać prawą stronę – to jest trudna sytuacja. Bez większych pretensji do Boruca i do chłopaków z rezerw, i to na tyle z plusów czy chociaż neutralnych ocen.
Nie rozumiałem roli Mladenovicia w tym meczu. Został ustawiony wąsko, ani to nie był drugi napastnik, ani kolejny środkowy pomocnik, tak że gra go omijała. Po pewnym czasie okazało się, że… to dobrze. Bo gdy już dochodził do piłki, to psuł absolutnie wszystko i to był jeden z jego gorszych występów w tym sezonie. A przecież dopiero co wyglądał trochę lepiej i mógłby wraz z Josue i Luquim to pociągnąć. Niestety nie tym razem. I tak zszedł za późno.
O Emrelim i Skibickim opowiadam tak już od dłuższego czasu. Zakładam, że głowa w dużej mierze przeszkadza. Pewny siebie zawodnik wykorzystałby którąś z kilku sytuacji stworzonych przez Josue. Choćby Skibicki mógłby na spokoju objechać bramkarza i wbić piłkę do pustej bramki, no ale nie ten zawodnik i nie w tak ważnym momencie. Już prędzej powinien dać radę Emreli, ale i on się podpalał. Miałem wrażenie, że zawodnicy z rezerw mieli w polu karnym dużo lepszy sposób myślenia, zachowywali większy spokój, mimo że przeskok był ogromny. Taki Rui Gomes sprawiał wrażenie, że po rąbance w III lidze spodziewał się przyjemniejszej gry, a tu trafił na Siplaka i miał z nim bardzo ciężko. Mimo to dochodził do sytuacji i zachowywał się niby nieźle, ale i tak nie trafiał. Włodarczyk też miał taki moment, że nawet kogoś położył w polu karnym, ale ostatecznie nie miał z czego strzelić. Być może ci zawodnicy, aż tak nieobciążeni meczami (fizycznie i psychicznie), są w stanie coś wnieść. Jednak tutaj z kolei może wyjść brak umiejętności, zgrania czy nawet doświadczenia i koło się zamyka.
Jak zwykle oddzielny wątek to sędziowanie. Pamiętamy, jak wyglądają mecze z Cracovią i na jak dużo pozwala się przeciwnikowi. Pellego już w okolicach 25. minuty nie powinno być na boisku, a tak to zdążył jeszcze zdzielić w twarz w Hołownię w polu karnym i też nie ponieść konsekwencji. Niechcący, nie widział, rozłożył ręce, bo wyskakiwał w powietrze do piłki – wszystko jedno. To nadal jest faul, a już tym bardziej nie widzę żadnego powodu, dla którego miałaby być piłka dla Cracovii. Myślałem, że może tam był faul naszego zawodnika wcześniej, ale nic takiego nie widać. W tym momencie mamy już trzy ligowe mecze z rzędu, gdzie nie tylko sędziowanie jako całokształt rozwala mecz, ale i oczywiste sytuacje są niesłusznie rozstrzygane na naszą niekorzyść. Teraz przynajmniej nie przegrywamy kilkoma bramkami, te mecze są na styku, więc każda taka sytuacja ma znaczenie. Nawet nie możemy powiedzieć, że zawodnikowi Legii trzeba urwać nogę, żeby był karny czy w ogóle faul. Można też rozwalić przeciwnikowi nos i też nie być za to ukaranym.
O ile ostatnio pewne moje przemyślenia o zawodnikach Legii nawet się sprawdzają, to mam znowu wątpliwości co do trenera. Po Motorze pozwoliłem sobie stwierdzić, że lepiej zostawić Gołębiewskiego nawet na wiosnę, głównie na podstawie tego, że trzech trenerów w jednym sezonie byłoby rzeczą niepoważną i że tylko poważne zagrożenie spadkiem mogłoby to zmienić. Zwłaszcza ta druga połowa dzisiaj mnie dobiła i teraz już sam nie wiem. Z drugiej strony, kto poważny przyjdzie tutaj na pół roku, gdzie niewiele może zyskać (w lidze wiele nie osiągnie, a przy lepszych wynikach powiemy: no, z takim składem to obowiązek), a sporo stracić (jeśli jednak tego nie dźwignie, a czasu i tak będzie mało). Powtarza się u nas, jak ważne jest zimowe okno i w ogóle przygotowania. No i nie wiem, w tym roku latem przyszło 10 nowych zawodników, z czego część pod koniec sierpnia. Ich przygotowywał kto inny, a i tak wyglądają tak samo słabo. Jakby nie było takiej rewolucji co jakiś czas, to można by planować, a tak to spoglądam w daty zakończenia kontraktów i nie wiem, czy i tym razem te zimowe przygotowania w ogóle na coś się przełożą.
A tak w ogóle, na Twitterze dziś poruszony został wątek Dambrauskasa… Litwin zaczął w Hajduku doskonale, zespół punktuje i strzela dużo goli, radzi sobie również z najlepszymi w lidze… U nas jest inna skala kryzysu, ale szkoda, że kogoś takiego nie udało się w jakiś sposób zarezerwować, a też o nim pisałem… I to nie był jakiś wybitny research. U nas skoncentrowano się wyłącznie na Papszunie, jakby nikt inny nie istniał, a obecnie jest bardzo trudny do wyciągnięcia. Najgorsze, że pamiętam tych wszystkich poprzedników, w których Mioduski też był zakochany, a potem szybko mu przechodziło. A niektórych zostawiał nawet dłużej niż należało, vide Vuković czy Michniewicz. W tych wszystkich decyzjach najgorszy jest chyba timing. Co należało zrobić, to na przykład sprowadzenie Sa Pinto na początku sezonu, a nie w połowie sierpnia. Pożegnanie Vukovicia po sezonie lub od razu po Omonii. Michniewicza np. po Lechii. A teraz jesteśmy w takiej pozycji, że w jakichkolwiek negocjacjach startujemy z dużo gorszej pozycji. Jeżeli finalnie Papszun tu przyjdzie i dostanie ogromną władzę, to może to wyjść na plus, ale równie dobrze może obrócić się przeciwko Legii.
W czwartek Spartak, gdzie tylko zwycięstwo daje grę dalej w pucharach. Patrząc wprzód, ta wiosna w Lidze Europy nie jest nam do niczego potrzebna, ale z drugiej strony odpuszczać fajny mecz i możliwe dwa następne? Powtórzę, nie wiadomo, kiedy następny raz zagramy w pucharach, nie mówiąc o fazie grupowej. Trzeba będzie się tym nacieszyć, choć w obecnej sytuacji to właściwie niemożliwe. Tak było w ostatnich potyczkach z Napoli i Leicester. W każdym razie, najważniejsze, żeby nie było znowu jakiegoś totalnie załamującego przebiegu, bo i tak już sporo razów zebraliśmy tej jesieni.
W ten sposób już praktycznie nie istnieją żadni wygodni przeciwnicy dla Legii w lidze, wszystkie serie niezłych wyników zostały poprzerywane. Siłą rzeczy trzeba patrzeć w stronę tych czterech zespołów, które mimo wszystko udało się tej jesieni pokonać. Jagiellonia i tak nie była wygodna, więc jedno zwycięstwo tutaj nic nie zmienia. Górnik Łęczna – od biedy ujdzie, ale to i tak tylko trzy zwycięstwa „z rzędu” (przez 5 lat; w tym dwa w lidze), a w przyszłym roku obowiązkowo trzeba będzie dołożyć czwarte, w pucharze. Równie dobra jest seria z Wartą, od jej powrotu do Ekstraklasy pokonaliśmy ją za każdym razem. No i Wisła Płock, cztery ostatnie mecze to nasze zwycięstwa. Świetna seria, ciekawe z kim gramy za tydzień w lidze. O Boże, o kur…
Przechodząc bardziej do boiska, liczyłem na to, że ten mecz z Cracovią będzie na papierze drugim najłatwiejszym z tych, które nam pozostały do końca roku. Przegrywamy go, więc można sobie wyobrazić, co będzie w pozostałych… A nie musiało tak być. Po takim meczu porażka boli, bo jak dla mnie był on zdecydowanie na remis, ale już od jakiegoś czasu Legia brzydzi się remisami w lidze i jeśli ma zremisować, to woli przegrać. To już nawet nie jest tylko kara za minimalizm, jak z Wisłą Kraków czy ze Śląskiem. To już realizacja wszystkich możliwych klątw, gdy patrzymy na porażki takie jak ta dzisiejsza czy wcześniej z Górnikiem Zabrze.
Nie będzie dalekim od prawdy stwierdzenie, że w pierwszej połowie grała Legia, a strzeliła Cracovia. Ok, od tej straty gola gra nieco siadła, ale nadal utrzymywała jakikolwiek znośny poziom, były przynajmniej próby gry w piłkę. Pisałem już wielokrotnie, że to nie jest dobry sposób na wyjście z kryzysu (a dokładniej: że najtrudniejszy możliwy), zwłaszcza przez to, jak Cracovia mogła się pod to ustawić i wybijać nas z rytmu. To była jeszcze stara dobra Cracovia Probierza.
Natomiast druga połowa już w zasadzie odziera z jakichkolwiek nadziei. Z każdą minutą, zamiast przybliżać się do wyrównania, oddalaliśmy się od niego. W pewnym momencie zaczęło się nawet zanosić na 2:0 dla Cracovii. W tym okresie załatwili nas jak chcieli i trzeba to przyznać. Przykro patrzyło się na bezradnych zawodników, bez właściwie żadnych argumentów po swojej stronie.
Aktualna sytuacja kadrowa ma w tym swoje odbicie. To nie jest kwestia tego, że kadra jest za wąska albo niewystarczająca na trzy fronty. Wyobraźcie sobie dowolny zespół ligowy bez 9 zawodników, mniej więcej połowę z tego – podstawowych, drugą część – co najmniej wartościowych rezerwowych. Do tego w trakcie meczu trzeba dokonać pięciu zmian, bo ci, co są na boisku, niedomagają. W końcówce to był brak aż 14 zawodników, w dużej części bardzo ważnych. Na dłuższą metę nikt nie byłby w stanie sobie z tym poradzić. Widać to po Piaście, któremu trzeba przełożyć mecze, a także po Jagiellonii, która gra, ale widać, z jakim efektem (przegrana z nami i z Górnikiem Łęczna).
Dlatego uzupełnienie składu czterema zawodnikami z rezerw i kończenie nimi meczu było koniecznością w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. A do tego wielu kolejnych graczy dołączyło do grona zagrożonych pauzą za kartki. Już wypadnięcie jednego z nich będzie ogromnym problemem, a jeśli pauzować będzie ich więcej naraz, to może się skończyć jeszcze gorzej niż dzisiaj.
Sam naiwnie (echhh) liczyłem na to, że tym razem jednak sprawdzi się stwierdzenie „dawać kogoś z rezerw za zawodnika X, gorszy nie będzie”. Na ogół się nie sprawdza, teraz… nie było tak dramatycznie, a nawet całkiem nieźle. Do tych zawodników nikt nie będzie miał pretensji w pierwszej kolejności. Ale to jednak z nimi na boisku było znacznie gorzej niż z podstawowymi i nie ma w tym nic dziwnego. Zespół jako całość był już rozbity i zmęczony, tu nie wyglądało na to, żeby cokolwiek mogło się udać. Mimo to i tak wolałbym dłużej oglądać Włodarczyka zamiast Emreliego, a nawet prawą stronę Nawotka-Gomes bardziej niż Nawrocki-Skibicki.
Swoją drogą, wreszcie doczekaliśmy się zagranicznego zawodnika sprowadzanego do rezerw, który zadebiutował w pierwszym zespole. Przypomnijmy sobie tę galerię sław (sam musiałem posprawdzać, bo nie wszystkich pamiętałem; być może kogoś pominąłem):
Branimir Galić
Alban Sulejmani
Tin Matić
Sadam Sulley
Tsubasa Nishi
Toni Segura
Lionnel Negou
Poprzednim zagranicznym zawodnikiem, który po grze w rezerwach zadebiutował w pierwszym zespole, był chyba Sandro Kulenović, ale to trochę inny przypadek. Nie dość, że przyszedł w wieku 16 lat, to odszedł na wypożyczenie do Juventusu i dopiero po upłynięciu dwóch sezonów dostał szansę (najpierw od Klafa z Cork City, potem u Sa Pinto w lidze).
Dziś Legia wygląda tak, jakby cały jej skład składał się właśnie z takich Sulleyów czy Galiciów. Częściowo tak jest, ale nadal nie sądzę, aby całościowo była to kadra na 12 punktów w 15 meczach. Najłatwiej to wytłumaczyć, że Legia jest cienka, ale przecież widać nawet w tym meczu – jest kilku zawodników, którzy mają pojęcie. Bez tego obciążenia meczami (już 32 w tym półroczu) i porażkami, odpowiednio ustawieni i zgrani, dawaliby radę. Jednak w obecnej sytuacji nawet te dwa wygrane mecze niewiele pomogły. Już wtedy było widać, że to nie tak, że wystarczyły te zwycięstwa i teraz ruszy. Odgruzowywanie tego potrwa. Dobrze, że chociaż puchar nie został przegrany i wiosną przynajmniej do jakiegoś czasu będzie chociaż można się łudzić.
Jeżeli miałbym się pokusić o indywidualne oceny, to jak zwykle Josue o stopień nad wszystkimi. Od „Legia nie ma lidera” ludzie przeszli do „Legia jest zbyt uzależniona od jednego zawodnika”. Dla mnie osobiście lepsze jest to drugie niż pierwsze, bo przynajmniej jest ktoś, kto może to pociągnąć. A że macha rękami, gdy jest okradany z kolejnych asyst – nie dziwię mu się, on w ogromnej mierze robi to, co do niego należy, a niby dlaczego atmosfera miała być na tyle dobra, żeby się klepać po plecach w takich sytuacjach.
Do pewnego momentu Luquinhas też dawał radę. Slisz na początku zbierał sporo piłek i od razu oddawał do Josue – może być, potem było słabiej. Widać umiejętności u Nawrockiego, ale brakuje go na środku obrony, a i tak trzeba jakoś łatać prawą stronę – to jest trudna sytuacja. Bez większych pretensji do Boruca i do chłopaków z rezerw, i to na tyle z plusów czy chociaż neutralnych ocen.
Nie rozumiałem roli Mladenovicia w tym meczu. Został ustawiony wąsko, ani to nie był drugi napastnik, ani kolejny środkowy pomocnik, tak że gra go omijała. Po pewnym czasie okazało się, że… to dobrze. Bo gdy już dochodził do piłki, to psuł absolutnie wszystko i to był jeden z jego gorszych występów w tym sezonie. A przecież dopiero co wyglądał trochę lepiej i mógłby wraz z Josue i Luquim to pociągnąć. Niestety nie tym razem. I tak zszedł za późno.
O Emrelim i Skibickim opowiadam tak już od dłuższego czasu. Zakładam, że głowa w dużej mierze przeszkadza. Pewny siebie zawodnik wykorzystałby którąś z kilku sytuacji stworzonych przez Josue. Choćby Skibicki mógłby na spokoju objechać bramkarza i wbić piłkę do pustej bramki, no ale nie ten zawodnik i nie w tak ważnym momencie. Już prędzej powinien dać radę Emreli, ale i on się podpalał. Miałem wrażenie, że zawodnicy z rezerw mieli w polu karnym dużo lepszy sposób myślenia, zachowywali większy spokój, mimo że przeskok był ogromny. Taki Rui Gomes sprawiał wrażenie, że po rąbance w III lidze spodziewał się przyjemniejszej gry, a tu trafił na Siplaka i miał z nim bardzo ciężko. Mimo to dochodził do sytuacji i zachowywał się niby nieźle, ale i tak nie trafiał. Włodarczyk też miał taki moment, że nawet kogoś położył w polu karnym, ale ostatecznie nie miał z czego strzelić. Być może ci zawodnicy, aż tak nieobciążeni meczami (fizycznie i psychicznie), są w stanie coś wnieść. Jednak tutaj z kolei może wyjść brak umiejętności, zgrania czy nawet doświadczenia i koło się zamyka.
Jak zwykle oddzielny wątek to sędziowanie. Pamiętamy, jak wyglądają mecze z Cracovią i na jak dużo pozwala się przeciwnikowi. Pellego już w okolicach 25. minuty nie powinno być na boisku, a tak to zdążył jeszcze zdzielić w twarz w Hołownię w polu karnym i też nie ponieść konsekwencji. Niechcący, nie widział, rozłożył ręce, bo wyskakiwał w powietrze do piłki – wszystko jedno. To nadal jest faul, a już tym bardziej nie widzę żadnego powodu, dla którego miałaby być piłka dla Cracovii. Myślałem, że może tam był faul naszego zawodnika wcześniej, ale nic takiego nie widać. W tym momencie mamy już trzy ligowe mecze z rzędu, gdzie nie tylko sędziowanie jako całokształt rozwala mecz, ale i oczywiste sytuacje są niesłusznie rozstrzygane na naszą niekorzyść. Teraz przynajmniej nie przegrywamy kilkoma bramkami, te mecze są na styku, więc każda taka sytuacja ma znaczenie. Nawet nie możemy powiedzieć, że zawodnikowi Legii trzeba urwać nogę, żeby był karny czy w ogóle faul. Można też rozwalić przeciwnikowi nos i też nie być za to ukaranym.
O ile ostatnio pewne moje przemyślenia o zawodnikach Legii nawet się sprawdzają, to mam znowu wątpliwości co do trenera. Po Motorze pozwoliłem sobie stwierdzić, że lepiej zostawić Gołębiewskiego nawet na wiosnę, głównie na podstawie tego, że trzech trenerów w jednym sezonie byłoby rzeczą niepoważną i że tylko poważne zagrożenie spadkiem mogłoby to zmienić. Zwłaszcza ta druga połowa dzisiaj mnie dobiła i teraz już sam nie wiem. Z drugiej strony, kto poważny przyjdzie tutaj na pół roku, gdzie niewiele może zyskać (w lidze wiele nie osiągnie, a przy lepszych wynikach powiemy: no, z takim składem to obowiązek), a sporo stracić (jeśli jednak tego nie dźwignie, a czasu i tak będzie mało). Powtarza się u nas, jak ważne jest zimowe okno i w ogóle przygotowania. No i nie wiem, w tym roku latem przyszło 10 nowych zawodników, z czego część pod koniec sierpnia. Ich przygotowywał kto inny, a i tak wyglądają tak samo słabo. Jakby nie było takiej rewolucji co jakiś czas, to można by planować, a tak to spoglądam w daty zakończenia kontraktów i nie wiem, czy i tym razem te zimowe przygotowania w ogóle na coś się przełożą.
A tak w ogóle, na Twitterze dziś poruszony został wątek Dambrauskasa… Litwin zaczął w Hajduku doskonale, zespół punktuje i strzela dużo goli, radzi sobie również z najlepszymi w lidze… U nas jest inna skala kryzysu, ale szkoda, że kogoś takiego nie udało się w jakiś sposób zarezerwować, a też o nim pisałem… I to nie był jakiś wybitny research. U nas skoncentrowano się wyłącznie na Papszunie, jakby nikt inny nie istniał, a obecnie jest bardzo trudny do wyciągnięcia. Najgorsze, że pamiętam tych wszystkich poprzedników, w których Mioduski też był zakochany, a potem szybko mu przechodziło. A niektórych zostawiał nawet dłużej niż należało, vide Vuković czy Michniewicz. W tych wszystkich decyzjach najgorszy jest chyba timing. Co należało zrobić, to na przykład sprowadzenie Sa Pinto na początku sezonu, a nie w połowie sierpnia. Pożegnanie Vukovicia po sezonie lub od razu po Omonii. Michniewicza np. po Lechii. A teraz jesteśmy w takiej pozycji, że w jakichkolwiek negocjacjach startujemy z dużo gorszej pozycji. Jeżeli finalnie Papszun tu przyjdzie i dostanie ogromną władzę, to może to wyjść na plus, ale równie dobrze może obrócić się przeciwko Legii.
W czwartek Spartak, gdzie tylko zwycięstwo daje grę dalej w pucharach. Patrząc wprzód, ta wiosna w Lidze Europy nie jest nam do niczego potrzebna, ale z drugiej strony odpuszczać fajny mecz i możliwe dwa następne? Powtórzę, nie wiadomo, kiedy następny raz zagramy w pucharach, nie mówiąc o fazie grupowej. Trzeba będzie się tym nacieszyć, choć w obecnej sytuacji to właściwie niemożliwe. Tak było w ostatnich potyczkach z Napoli i Leicester. W każdym razie, najważniejsze, żeby nie było znowu jakiegoś totalnie załamującego przebiegu, bo i tak już sporo razów zebraliśmy tej jesieni.
#kimbalegia #legia