Wpis z mikrobloga

Jeśli się spojrzy na pracę w kołchozie z innej strony, to w pewnym sensie uprawiam sport. Przerzucam ileś ton półproduktu, lub gotowego produktu, palet, części zamiennych do maszyn itd., często muszę biegać (dosłownie) a to po mechanika, a to, bo czegoś zabrakło i szybko trzeba uzupełnić, przez całą zmianę nachodzę się (ostatnio wyrobiłem nawet 30 000 kroków). Do domu wracam zmęczony jak koń po westernie, a mimo to nie odczuwam jakiegoś zastrzyku endorfin. Już kiedyś odkryłem, że to słynne "idź pobiegaj" na mnie nie działa. Kiedyś dałem się temu porwać i zawsze kończyło się tym, że wracałem do domu bardziej zniechęcony do życia, niż jakbym tego nie robił i nie ma znaczenia ile bym przebiegł. To spojrzenie penerków: "O, niski paralita biega po osiedlu jak idiota, beka" wystarczyło bym przestał to robić, a do tego nie zaobserwowałem żadnej poprawy samopoczucia, żadnego efektu. Najwyraźniej w tym całym bieganiu bardziej chodzi o pokonywanie narzuconych sobie wyzwań, aniżeli o sam wysiłek fizyczny... czyli równie dobrze mogę kupić sobie PS5, lub zająć się modelarstwem, a więc o zwykłą psychologię. Biegałem od niechcenia, tak samo jak czasami przychodzę do pracy. Kiedyś nawet coś o tym czytałem: o efekcie biegacza, czy jakoś tak. Jak na kogoś to działa to spoko - niech siebie biega, ale na mnie raczej nie. Wysiłek fizyczny nie wpływa na moje samopoczucie, bardziej relaksuję się przy filmie (fabularny, dokumentalny - nie ma różnicy) i chyba tego muszę się trzymać, bo choć to pomaga na krótko, to przy najmniej mi w ogóle pomaga, a dodatkowy wysiłek poza robotą, ani trochę.
#przegryw #defetyzm
CulturalEnrichmentIsNotNice - Jeśli się spojrzy na pracę w kołchozie z innej strony, ...

źródło: comment_16317932699vTZ8CTohIvVl8A4CsaiMz.jpg

Pobierz
  • 9
  • Odpowiedz