Wpis z mikrobloga

Kolejny raz taguję to jako #coolstory choć nie wiem czy jest tutaj ktokolwiek skłonny uznać tę historię za fajną. Tl;dr nie będzie, a wszelkie komentarze streszczające treść będą usuwane. Nie chce Ci się czytać to nie czytaj, ale nie psuj radości czytania innym.

W zeszłym roku, w listopadzie, wprowadziłem się do nowego mieszkania, w nowym mieście. W aklimatyzacji pomógł mi mój współlokator Tomasz, który zabrał mnie na dwie, małe imprezy, jakie zorganizowała jego firma dla integracji pracowników. To pozwoliło mi się oswoić z klimatem nowego miejsca i nawiązać kilka ciekawych znajomości. Jednak najlepsze miało dopiero nadejść.

Któregoś dnia, gdy jesień wzięła sobie wolne i niebo przestało przeciekać, wybrałem się na spacer po okolicy, bo niektóre rejony mojego osiedla ogarniałem w stopniu niezadowalającym. Gdzieś około kilometra od mojego bloku natrafiłem na targowisko, na którym różni ludzie wykładali swoje towary, a w niektórych budach miłe panie sprzedawały wędliny. Kręciłem się między stoiskami, trochę bez celu, a trochę z ciekawości i wtedy nagle spostrzegłem dziewczynę. Akurat kupowała mięso, więc nie mogę powiedzieć, że zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia, bo byłoby to niedorzeczne. Miała sympatyczny wyraz twarzy, uśmiechała się pogodnie, a wiatr rozwiewał jej, nieco przydługie, włosy w kolorze miodu.

Postanowiłem pójść za nią i przyjrzeć się bliżej jej figurze. Nie była wysoka, nie była gruba, nie wyglądała ani na muskularną, ani na chuderlawą. Była raczej przeciętnej, zwykłej postury, a jej aura biła naturalnością. Mogę śmiało napisać, że oczarowałaby każdego z was, gdyby tylko chciała.

Szliśmy tak dłuższy czas przez moje osiedle. Trzymałem się dziesięć kroków za nią, a ona nieświadomie prowadziła mnie pod swój dom. Jakież było moje zdziwienie, gdy zatrzymała się pod moim blokiem, przed wejściem do mojej klatki i zaczęła szukać w torebce kluczy. Wtedy błyskawicznie zrozumiałem, że to jest jedyny moment, gdy mogę coś ugrać. Szybkim krokiem podszedłem do drzwi, obrzuciłem ją obojętnym spojrzeniem i otworzyłem szeroko drzwi wcześniej przygotowanym kluczem. Poprosiłem dłonią by poszła przodem, zarabiając na tym jej kolejny uśmiech i słodką, skromną próbkę głosu, mówiącego "dziękuję".

Rozmawialiśmy przez chwilę, wchodząc po schodach. Wtedy dowiedziałem się, że mieszka piętro wyżej i, że oddziela nas jedynie sufit. To spotkanie tak na mnie podziałało, że nie mogłem usiedzieć w miejscu i kombinowałem co zrobić, by móc ponownie ją zobaczyć. Oczywiście było to głupotą, bo przecież nie miałem na to wpływu, jedynym wyjściem było czekanie na kolejną okazję.

Listopad przeminął, a ja, brodząc w śniegu, wracałem z uniwersytetu. Ona akurat wracała ze szkoły. Spotkaliśmy się na przystanku i to ona pierwsza powiedziała „cześć”. I potwierdziły się moje różne podejrzenia. Była ode mnie trzy lata młodsza, mieszkała z matką, bo rodzice się rozwiedli (kto w ogóle mówi o czymś takim zupełnie obcej osobie?) i teraz na nią spadło sporo obowiązków. Lubiła mówić, widziałem, że nie krępuje się otworzyć serca przed drugim człowiekiem. Ach, no i taki drobiazg, który prawie zawsze mi umyka, miała na imię Laura.

W styczniu śnieżyca zasypała miasto. Nadszedł jakiś piątkowy wieczór, a ja planowałem przesiedzieć niesprzyjające warunki pogodowe w domu, zanurzając się w jakiejś książce lub, odcinając się od świata słuchawkami, kontemplować kolejne albumy Pink Floyda. Jednak nim przystąpiłem do wdrażania tego planu, coś mnie podkusiło, żeby podejść pod drzwi i spojrzeć co się dzieje na klatce, bo do mych uszu dotarł jakiś dziwny hałas. Gdy spojrzałem w judasza, zobaczyłem jak Laura, w towarzystwie dwóch chłopaków, schodziła po schodach, trzymając jednego z nich za rękę.

Ten widok był dla mnie jednoznaczny i jednoznacznie mnie zasmucił. Zbyt długo zwlekałem z działaniem i ona teraz znalazła sobie innego jegomościa, skłonnego latać za nią na imprezy nawet w największy śnieg. Niewiele myśląc, wyszedłem z domu i podążyłem ich śladem. Jak na złość, zima zechciała nam towarzyszyć i mróz nie odpuścił nawet o pół stopnia.

Tak jak myślałem Laura wraz z kolegami, udali się do jednego z modniejszych klubów w mieście. Widziałem jak weszli do środka, jednak zabrakło mi odwagi by udać się tam za nimi. Więc przez następne cztery godziny, spacerowałem po najbliższej okolicy klubu, zaglądając nawet w najciemniejsze bramy, byleby tylko pozostać w ruchu i nie zamarznąć. Sam nie wiem ile razy spoglądałem w stronę tych starych, pomalowanych na czerwono drzwi, marząc o tym, by następną osobą, która się zza nich wyłoni, była Laura.

No i wreszcie wyszła. Sama. Najwyraźniej miała dosyć tego faceta, który pewnie świetnie się bawił, zupełnie o niej zapominając. Pomyślałem, że lepszej okazji mieć nie będę, więc ruszyłem szybko okrężną drogą, by „przypadkiem” wpaść na nią gdzieś przed domem i zdobyć tych kilka wspólnych chwil.

Mój plan udał się całkiem nieźle. Cały zdyszany i zlany potem, dobiegłem do skrzyżowania, do którego ona dopiero powoli się zbliżała. Łapiąc oddech przygotowałem się do najważniejszego momentu. Muszę zajść jej drogę, udać zdziwienie i podjąć rozmowę pytaniem „wracasz do domu?”.

To było łatwiejsze niż myślałem. Laura nie wyglądała na przygnębioną, więc może wcale nie pokłóciła się z chłopakiem? Szybko przestało mnie to interesować, bo wciągnąłem się w żywą rozmowę, pełną śmiechu i ciepłych słów. Natychmiast zapomniałem o mrozie, zresztą Laura chyba też, bo gdy powiedziałem jej, żebyśmy poszli dłuższą drogą, bo chcę jej pokazać jedno ciekawe domostwo, zgodziła się, a nawet była przepełniona entuzjazmem.

Także szliśmy sobie, mówiąc o tym jak to świat nas przeraża, że teraz trudno znaleźć prawdziwych przyjaciół, a ludzie coraz częściej zdradzają się nawzajem, pozostawiając w sercach głębokie rany. To znaczy, ja mówiłem, a Laura, od czasu do czasu, wtrącała kilka zdań, chcąc mi zakomunikować, że podziela mój pogląd w tej sprawie. W pewnym momencie poczułem, że zaciekawiłem ją swoją osobą i, być może, nie jest to ostatnia nasza rozmowa.

Wreszcie, po piętnastominutowym spacerze, zaszliśmy pod stary, opuszczony dom, który wypatrzyłem jeszcze jesienią. Była to willa, wzniesiona zapewne przez jakiegoś bogatego Niemca, gdy to miasto było jeszcze częścią Cesarstwa Niemieckiego. Laura wyglądała na zaciekawioną, więc zacząłem jej opowiadać o tym budynku. Znaczną część informacji zmyśliłem, opierając się na swych własnych domysłach i na tym, co widziałem w niektórych pomieszczeniach. Powiedziałem, że w środku są nadal oryginalne zdobienia, a nawet meble.

Dziesięć minut później Laura, choć trochę niepewna, przeszła przez płot i ruszyła moim śladem do wejścia, które zrobiłem, będąc tutaj poprzednim razem. Musiałem się troszkę natrudzić, by wyburzyć fragment ściany, którą zabudowano drzwi piwniczne, ale okazało się, że było warto. Dziewczyna oczywiście bała się zejść do ciemnej piwnicy, ale po dłuższych namowach, wreszcie zeszła na dół.

Świt nie zastał Laury. Zresztą spod dziewiętnastowiecznej posadzki piwnicy i tak nie mogłaby go dostrzec.

  • 44
@Tleilaxianin: Wiesz, że w tym czasie, który poświęciłeś na śmieszkowanie i spamerską próbę popsucia innym zabawy, mógłbyś przeczytać to, i kilka innych historii z pod tego taga, ze dwa razy? Gdzie tutaj logika...
Nie wiedziałam, że piszesz (albo pisujesz ;]), naprawdę fajnie się czytało, zakończenie zaskakujące (chociaż można by je lekko rozwinąć - albo to ja nie do końca zrozumiałam, bo nie czytałam reszty twórczości spod tagu). Tak czy inaczej dobra robota, mości Corneliushu. ;)
@corneliush: Pisywałam opowiadania i wiersze. Od pół roku żadnego nie skleciłam, ale za to codziennie smaruję wpisy na 1-2 strony A4 do pamiętników i też staram się, żeby czytało się je jak opowiadania. :)
@Luxusowa: Osz w mordę, to super! Ja też mam jakiś pamiętnik i staram się tam pisać regularnie, ale to są krótsze wpisy. Generalnie wiersze skrobię od czasu do czasu, a całą swą uwagę skupiam na opowiadaniach. Polecam posiadanie bloga do takich czynności, to pozwala po jakimś czasie określić, czy jest postęp czy nie, a przy okazji ludzie mogą wrzucić swoje uwagi :)
@corneliush: Bloga z opowiadaniami mam od drugiej klasy gimnazjum, a właściwie kilka blogów, bo jestem osóbką, która uwielbia całą swoją twórczość wyrzucać do kosza. :D Teraz zresztą też mam, ale piszę tam na tyle rzadko i nieregularnie, że stałych czytelników mam trzech. :P