Wpis z mikrobloga

Trochę późno, ale wpisowi musi stać się zadość.

Dzisiejszy fragment muszę poprzedzić wyjaśnieniem. Pod wczorajszym wpisem @Apaturia wykazała nieścisłości faktograficzne, co naprowadziło mnie na trop o skrajnie antyklerykalnym nastawieniu Putka, żeby nie powiedzieć o antykościelnej fobii. Znalazłem komentarz, iż autor naciągał fakty pod tezę oraz 'nadinterpretował lub wręcz przekręcał źródła historyczne'. Nie powiem - podcięło mi to nieco skrzydła ( ͡° ͜ʖ ͡°), ale zarazem cieszę się, że zostałem uświadomiony i wyciągnę z tego wnioski na przyszłość. Wszystkie fragmenty które Wam podawałem musicie przyjąć z przymrużeniem oka i mieć świadomość tego, że Putek trochę odleciał i pisał książkę pod kątem jak największego szkalowania KK. Generalnie rzecz biorąc - czuję niesmak, że to powieliłem i wprowadzałem Was w błąd - przepraszam Was. Myślę, że jest tyle innych wartościowych książek, że nie warto dalej ciągnąć tej degrengolady. Postanawiam więc, że jest to ostatni wpis i nauczka na przyszłość :) Dziękuję wszystkim za zainteresowanie #mrokisredniowiecza i za zaufanie. Może wrócę z inną odsłoną. Pozdrawiam i życzę miłej końcówki sobotniego wieczoru.

Przekład Młota rozkrzewił i umocnił wiarę w istnienie czarownic i na ziemiach polskich. Wiara ta jednak istniała już wcześniej. Ustawa, uchwalona przez sejm polski w roku 1543, przekazywała sprawy o czary przeciw czarownicom — sądom duchownym, w tych zaś wypadkach, gdy czarownice wyrządziły komuś szkodę majątkową lub na zdrowiu — sądom świeckim, wzorem niemieckiej ustawy karnej „Karoliny" (Constitutio Criminalis Carolina). Ponieważ zawsze czary z jakąś szkodą się łączyły, przeto też faktycznie utrwaliła się w tych sprawach jurysdykcja świeckich sądów miejskich i wiejskich.

Prym w paleniu czarownic wiodło miasto Poznań, i to dosyć wcześnie. W roku 1544 żywcem spalono tu za czary Dorotę Gnieczkową, która trudniła się wróżeniem. Gnieczkowa podjęła się wywróżyć niejakiej pani Kierskiej, którą okradziono, kto był sprawcą kradzieży.

W roku 1567 również w Poznaniu uwięziono pod zarzutem czarostwa niejaką Katarzynę z Nowca. Zmarła ona w więzieniu, więc „mistrz świętej sprawiedliwości" spalił jej zwłoki pod szubienicą.

Poza sądami miejskimi i dworskimi nie spotyka się w Polsce procesów o czary przed innymi sądami, gdyż o czary obwiniano tylko kobiety z ludu wiejskiego i miejskiego, nieznane są zaś wypadki obwinienia szlachcianek, a że z obwinieniem tym zawsze łączyło się obwinienie o wyrządzenie szkody w dobytku, majątku lub na zdrowiu, więc też do sądzenia nieszczęśliwych niewiast „zasiadło prawo" miejskie lub wiejskie, wyręczając sądy kościelne.

W sądzie wiejskim we wsiach królewskich i kościelnych proces przeprowadzała władza gromadzka (wójt i siedmiu przysiężnych), urzędująca przy uczestnictwie zastępcy dworu. W dobrach szlacheckich absolutum dominium sprawował pan wsi i jego służba. Gdy taki despota podejrzewał poddane swoje o czary, nie dowierzając sądowi wiejskiemu lub chcąc od siebie oddalić odpowiedzialność za zamordowanie ludzi i być wolnym od wyrzutów sumienia, najczęściej wypożyczał sobie sędziów z najbliższego miasteczka wraz z „mistrzem", czyli katem, i jego pomocnikami, „hyclami", i przy ich pomocy urządzał krwawe widowisko procesu o czary.

Wiarę w gusła i czary szerzył głównie kler w kazaniach, naukach, drukowanych publikacjach i przez praktyki z egzorcyzmowaniem diabłów. Gdy zaś pod wpływem tych nauk i praktyk cała Polska „zaswędziła się czarami", jakże masy ciemnego ludu i ogłupiałej szlachty nie miały wierzyć w czary i nie lękać się czarownic, skoro nawet dwór królewski był „zaswędzony" czarami. Królowa Bona nienawidziła synowej Barbary, żony króla Zygmunta Augusta, i sprowadziła jakąś „babę-czarownicę", by na synową „uroki rzuciła". Król, dowiedziawszy się o tym, już gotów był wytoczyć owej babie proces o czary i spalić ją na stosie, jednak przeszkodził temu przypadek. Zabobonny król przykładał wielką wiarę do przepowiedni wieszczbiarzy. Nadworny jego wieszczbiarz, „mistrz" Proboszczewicz, wydał dzieło o kometach, w którym przepowiada królowi, które dni jego będą „pod szczęśliwą gwiazdą". Gdy razu pewnego król wybierał się do Brześcia, Proboszczewicz przepowiedział mu, iż grozić mu tam będzie nieszczęście od ognia. Właśnie wtedy owa „baba-czarownica" miała być wywieziona do Brześcia i tam spalona. Przepowiednia Proboszczewicza chwilowo uratowała ją, gdyż król, obawiając się ognia, polecił ją przewieźć do Dubnik, a po powrocie do Wilna miał dopiero „prawo jej uczynić", czyli ją osądzić. Gdy więc i król palił czarownice, tym bardziej mogli to czynić poddani.

Przebieg takich procesów i protokolarne opisy tortur tudzież liczbę ofiar można by ustalić tylko na podstawie aktów i ksiąg sądowych wiejskich i miejskich. Tych sądów było w Polsce kilkanaście tysięcy, tj. tyle, ile było miast i ile było „państewek" szlacheckich, kościelnych i królewskich. Akta sądowe i księgi zniszczył ząb czasu, a we wsiach szlacheckich często rozmyślnie je niszczono, aby usunąć świadectwo prawdy dziejowej, te zaś księgi sądowe i akta, które się zachowały i udostępnione zostały do zbadania, wykazują, że obłęd torturowania i palenia wieśniaczek i mieszczanek jako czarownic przetrwał na ziemiach polskich nawet sejmowe zakazy mordów sądowych. Że sądy te w ciągu XVII i XVIII aż do początków XIX wieku wymordowały sporo ofiar — nie ulega wątpliwości. Te mordy sądowe nie miały jednak w Polsce tak olbrzymich rozmiarów, jak na zachodzie Europy, a w szczególności w Niemczech.

178/217/420
Pobierz P.....k - Trochę późno, ale wpisowi musi stać się zadość.

Dzisiejszy fragment musz...
źródło: comment_1626554063jdM3TKTA6sxAx2vr2nyuRU.jpg