Wpis z mikrobloga

#pasta Z komentarzy na Facebooku Asusa:
Opowiem życiową historię, w której największą rolę zagrał Państwa produkt. Dziękuję Pan Asus za odkrycie swojego ja.

Kiedyś byłem mało pewnym siebie nastolatkiem. Wiecie, dokładnie tak jak ludzie „śmieją się” z introwertyków, że jak wychodziłem do szkoły, to stałem pod drzwiami i czekałem aż sąsiedzi przejdą po klatce, żeby nie musieć mówić im dzień dobry. Z czasem można przyzwyczaić się do tego, że jest się aspołecznym gnojkiem, ale w końcu w dorosłym życiu czasem może zacząć to uwierać. Postanowiłem wziąć się za siebie i ćwiczyć w miarę możliwości hart swojego ducha, swoje podejście do świata. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, poświęcenia i samozaparcia. Praca była długa i ciężka, a efekty nadal nie były na tyle dobre, żeby mnie zadowolić. Chciałem więcej i lepiej, dlatego postanowiłem wybrać się w pieszą wędrówkę. Po prostu wyszedłem z domu, aby w trakcie drogi zamknąć się samemu ze sobą we własnej głowie i odkryć swoje prawdziwe ja. Miałem ze sobą plecak, a w nim laptop, ładowarkę, dwie gruszki. Wziąłem też ze sobą moje zwierzątko – małą, białą myszkę, która siedziała mi podczas niemal całej drogi na ramieniu. Najpierw doszedłem do granicy miasta, ale odwróciłem się za siebie, spojrzałem na przekreślony znak z napisem „Wrocław” i poszedłem dalej. Do wieczora doszedłem do góry Ślęży – wszedłem na jej szczyt i rzeczywiście poczułem pewną spirytualną wibrację unoszącą się tu w powietrzu. Zdrzemnąłem się na chwilę i poszedłem dalej. W tym miejscu w mojej głowie powstał plan, który miał zapewnić mi odnalezienie siebie. Postanowiłem pójść dalej i tak, mocno skracając tę historię, 4 miesiące później znalazłem się w Tybecie. Tak, przeszedłem przez 4 miesiące kilka tysięcy kilometrów na piechotę z myszką na ramieniu. Po drodze podejmowałem się prostych prac, żeby zdobyć pieniądze. Spotkałem i poznałem wiele osób, od których przejmowałem ich życiową mądrość w trakcie długich rozmów. Jedno było w tym bardzo charakterystyczne – zauważyłem, że każda osoba w ten sam sposób reagowała na moją małą mysz siedzącą mi na ramieniu i zrozumiałem wtedy, że gdyby nie ona, byłbym zupełnie płaskim obiektem w przestrzeni. Już teraz byłem zupełnie przezroczysty, ponieważ nikt nie patrzył na mnie, a zawsze „przeze mnie” na moją małą mysz, która nie miała imienia. Wszystko miało zmienić się w Tybecie, gdzie spotkałem rosyjskojęzycznego Druza, który opowiedział mi o niewielkiej, górskiej samotni. Tak, dokładnie jak w książkach i filmach – wielka góra, przy szczycie niewielki domek, a w środku jeden, jedyny mnich, żywiący się chyba energia słoneczną, serio, nie wiem, jak on utrzymywał się przy życiu, ale mój kompan powiedział mi, że wielu z okolicznych mieszkańców wierzy w to, że mnich ten jest nieśmiertelny i ma co najmniej 200 lat. Cóż, wiara też jest tym, co potrafi „stwarzać” człowieka, pomyślałem, dlatego nie oceniałem ani tych osób, ani tej wiadomości. Po kilku dniach udało mi się do niego dotrzeć, akurat w tym momencie rozpętała się straszna śnieżyca, więc przejście ostatnich kilkuset metrów zajęło mi wiele godzin i kiedy doszedłem do samotni, byłem tak wyczerpany, że niemal traciłem świadomość. Lodowaty, odbierający siły wiatr wdzierał się wszędzie, więc przed drzwiami do samotni po prostu padłem na kolana, mysz wbiegła mi pod bluzę na pierś, a ja uniosłem tylko dłoń, i zapukałem. Uniosłem oczy. Drzwi otworzył mi mnich, który ku mojemu zaskoczeniu wyglądał jak zadbany pięćdziesięciolatek, a nie jak dwustuletni kawałek skóry. Wyciągnął do mnie rękę, tak jakby chciał mi ją podać i mnie podnieść, jednak tylko wykonał nią ruch w powietrzu i poczułem, jakby coś mnie uniosło. Wstałem i postąpiłem trzy kroki w przód. Mnich nie odezwał się do mnie słowem, a ja usiadłem na podłodze, wypakowałem swoje rzeczy z plecaka i zacząłem z nim milczeć. To było niezwykłe przeżycie, poczułem się tak, jakby czas, może nie przestał istnieć, ale właśnie zaczął się zakrzywiać, rozciągać, ścieśniać, cofać. Odczucie było niezwykle mantryczne, jak lekka halucynacja. Kiedy się otrząsnąłem, zacząłem opowiadać mu o moim problemie po angielsku, mając nadzieję, że zrozumie. Opowiedziałem o swoich rozterkach, o tym, że czuję się nijaki, że jestem naiwny, że ludzie potrafią potraktować mnie w dowolny sposób, a ja, w głupiej ufności, robię z siebie idiotę i zupełnie nie rozumiem rządzących światem prawideł. Mnich wstał, zrobił bardzo twardą minę, przeciągnął kilka razy po swojej czarnej, długiej brodzie i nie spuszczając ze mnie wzroku, otworzył lewą dłoń, wskazując na moje rzeczy, które ułożyłem obok plecaka. Ścisnął nieco mocniej powieki i czystą angielszczyzną powiedział mi coś, co na zawsze wryło się w moją pamięć: młody człowieku, nawet moja moc jest tutaj bezradna, człowieku, spójrz tylko, ty kupiłeś laptop od Asusa, ty musisz być skończonym frajerem.

I miał rację – ten laptop jest zepsuty a ja wysyłałem go do serwisu tylko po to, żeby usłyszeć od pracowników Asusa, że to ze mną jest coś nie tak, bo laptop jest okej. Jak ostatni frajer dałem się zrobić na parę tysięcy, zostałem potraktowany jak idiota i przy tym nikomu z Asusa nawet brew nie drgnęła. Będę to pamiętał do końca życia, dlatego nie polecam urządzeń Asusa i serwisu też.

#asus #komputery #rozwojosobisty