Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Ona: studentka, w tym roku kończy 24 lata. Ma trochę swoich problemów, leci na psychotropach, ale ogólnie to złota a nawet platynowa dziewczyna.
Ja. Za miesiąc 30. lat, polski przedsiębiorca któremu przez pandemię od około pół roku gorzej się wiedzie finansowo. Ale w historii wyjątkowo nie chodzi o kasę, a o zasady, lojalność i uczucie.
Status związku: niecałe 15 miesięcy razem, narzeczeństwo od roku (na obecną chwilę: chyba)

Różowa nie ma doświadczenia w związkach. Jestem jej pierwszym poważnym partnerem, przede mną miała tylko #!$%@? który zrobił jej w głowię taką sieczkę że przez pierwsze kilka miesięcy musiałem ją wyciągać na ludzi i nauczyć jak się z tym mierzyć.

Oboje pochodzimy z tego samego, dość małego, miasta, ale poznaliśmy się i mieszkamy w o wiele większej metropolii. Ona całe życie była trzymana pod kloszem, wiecie, szkoła-dom, i "do niczego się nie nadajesz, twoje miejsce jest przy nas" ze strony jej rodziców. Dlatego uciekła na studia do big city.

Mamy koty sztuk 4. Dwa moje, dwa jej. W listopadzie jeden z jej futrzaków zachorował a nasz lokalny wet #!$%@? pomógł a nawet zaszkodził. Więc w listopadzie wróciła do rodziny żeby kurować sierściucha przy pomocy zaprzyjaźnionego weta. Kot jest już zdrowy, wszystko jest okej.

Niestety na początku grudnia drugi z jej zwierzaków zmarł będąc pod moją opieką. Nie w wyniku zaniedbania a raczej próby zadbania na siłę, ale nie chcę wchodzić w szczegóły. W każdym razie było mi okropnie przykro i głupio i z wrodzonej uczciwości zadzwoniłem do niej z informacją o śmierci kota. Oczywiście wywołało to w naszym związku ogromny kryzys. Zakończył się on tak że musiałem zdrowo się #!$%@?ć żeby dołożyć się do zakupu nowego kociaka do odbioru w ciągu trzech tygodni (zarabiam przez B2B ze stawką godzinową).

I tutaj wchodzi on, cały na biało: człowiek, którego przez 8 lat uważałem za najlepszego przyjaciela i najbardziej honorową i zasadniczą osobę jaką Ziemia nosi. Oczywiście się myliłem. Początkowo zaczął działać na moją korzyść, żeby ją pocieszać i nakłonić do tego żeby nie odchodziła ode mnie. I początkowo się to udało. Do czasu.

Ona żaliła się jemu na mnie, on jej na swoją jebnięta crush. Na którejś domówce u wspólnych znajomych po pijaku moja różowa prawie mnie z nim zdradziła prowokując wspomnianego "przyjaciela". Ale sama mi się do tego przyznała, mam też informacje od innych, że do niczego hardcore'owego nie doszło. A na ile znam swoją różową to też mi szczerze powiedziała o wszystkim a jej "zeznania" się pokrywają z tym co widzieli inni uczestnicy. Wybaczyłem jej, ale nigdy tego nie zapomnę i straciłem do niej zaufanie.

W każdym razie, Wielki Pocieszyciel rzucił w diabły całą naszą ośmioletnią przyjaźń i postanowił odbić mi dziewczynę. Z racji jej nikłego doświadczenia w związkach, moja różowa się w nim zakochała i doszło do #!$%@? sytuacji ze kocha nas obu. Z jednej strony nie chce mnie tracić, ale z drugiej przez pandemię zaczęła ją męczyć rutyna w naszym związku. Wróciła do naszej metropolii po miesiącu i było ogólnie dobrze, poza tym że oczywiście siedziała w telefonie, pisząc najprawdopodobniej z nim. W Wigilię wyjechała ponownie, żeby rodzina jej nie wydziedziczyła. Święta spędziłem w samotności, podobnie jak Sylwestra.

Ona nie chce wracać. Tęskni za rodzinnym miastem, dobrze się tam czuje i zaczyna mi w rozmowach wypominać coraz więcej rzeczy, które jej w naszej relacji nie pasują. Zdradziciel na pewno dodatkowo mąci w głowie, bo zawsze miał talent do manipulacji. Ten związek jest jedynym na czym mi obecnie zależy, opracowaliśmy plan naprawczy i że porozmawiamy jak wróci. Ciągle czekam na jej powrót bo różowa ma tendencję do przekładania powrotów bo zawsze coś tam. Ale dziś się przegięła pała goryczy,

Otóż moja narzeczona od kilku dni co wieczór mi się żali co do tego, ze ma wątpliwości co do naszej przyszłości. Mimo tego że główną przyczyną obecnego kryzysu jest jej nieobecność i brak chęci powrotu, nie przyjmuje tego do wiadomości. Powtarzam jej do upadłego, że jeśli ona "kocha" tamtego typa, a on ją, to jakikolwiek kontakt z nim będzie rozwijaniem tego uczucia co godzi w rację stanu, którą jest utrzymanie stabilności naszego związku. Zapowiedziałem wiele zmian w sobie, przyznała mi co jej we mnie przestało pasować, zapowiedziałem zmiany łącznie z zapisaniem się na psychoterapię ale nie mam możliwości tych zmian wprowadzenia w zżycie ani wykazania się bo ona nie potrafi zmusić się do powrotu tutaj. Dziś mi napisała że przyjedzie odebrać "zastępczego" kota, zabierze swoje rzeczy na raty i wróci na stałe do rodzinnej miejscowości bo tutaj jej nic nie trzyma. Po kłótni wyszło, że jednak porozmawiamy jak ludzie twarzą w twarz.

Nie chcę jej tracić. Jestem bądź co bądź przedsiębiorcą i nienawidzę chybionych inwestycji. Różowa #!$%@? mnie, ale tak jak w tym memie gdzie dziadek wkurzony na babcię osłania ja parasolem przed deszczem samemu moknąć, tak mi zależy na jej szczęściu.

Zanim co poniektórzy napiszą mi, ze ją tłamszę - wolności ma ode mnie full pakiet. Jedyną rzeczą, którą od niej wymagam jest ucięcie kontaktu z moim "przyjacielem", który wbił mi nóż w plecy. Ale ona i tak odbiera to jako zamach na jej prawa.

Czy to ja jestem #!$%@?? #!$%@? mnie jak mało kto, ale równocześnie bardzo mocno ją kocham i jej potrzebuję. W metropolii nie mam zbyt wielu znajomych, wszyscy się porozjeżdżali w czasie lockdownu, więc samotność dobija mnie bardziej niż powinna,

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #5ff167a65625a1000ab531cd
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Precypitat
Wesprzyj projekt
  • 192
@AnonimoweMirkoWyznania: człowieku, to już jest pozamiatane. Nie wiem co ty tu chcesz ratować. Wiem, że ją kochasz - takie rzeczy najbardziej bolą, szczególnie jak Ty jesteś tym "porzuconym". Rady chyba nie ma innej niż odchorować i iść dalej. Nie pisz jej usprawiedliwień. Ona nie odetnie z nim kontaktu bo z tego co piszesz to on się jej ewidentnie podoba, a u Ciebie ma bezpieczny kącik (tamten się pewnie nie zadeklarował). Jakby
@AnonimoweMirkoWyznania: W sprawach zasadniczych nie ma pół środków. Jeden z moich związków (7,5 lat) zakończyłem słowami: nie wyobrażam sobie nas na tych zasadach. Swoje "przechorowałem" ale to mnie utwierdziło w słuszności postępowania.

Obecnie 10 lat w związku w tym 2 lata małżeństwa. I dwa razy mi się zdarzyło dać wybór: wóz albo przewóz (nie chodziło o jakiegoś przydupasa). Każde takie zwycięstwo sprawia, że jestem silniejszy i wiem, że w pewnych sprawach