Wpis z mikrobloga

Znowu mieliśmy mecz z kategorii wygrać i zapomnieć. Nie żebym klaskał uszami z zachwytu, ale przynajmniej doceniam brak wywrotki. Natomiast gra nie powinna tak wyglądać. Należy to potraktować jako ostrzeżenie, jeżeli nie chcemy wpadek w najbliższych meczach.

W tym roku mogę powiedzieć to samo co w zeszłym – mnie magia rywalizacji z Widzewem nie dotyczy i nie wiem, czy to dobrze czy źle. Różnica polega na tym, że wtedy z nakręcania się wyszedł nawet emocjonujący mecz, a tutaj szybko się okazało, że nie ma się czym jarać. Spotkanie było smutne, przygnębiające, zawodnicy bez ikry. Widzew niewątpliwie potraktował to poważnie, wystawiając najlepszych zawodników, ale widać było zupełnie inne podejście w Legii. Czesław czarował dzień wcześniej na konferencji, ale tak naprawdę wykorzystał mecz na sprawdzenie kilku rezerwowych i nie ma w tym nic złego. Zawsze powstaje jednak pytanie, czy na podstawie takiego starcia można kogokolwiek rzetelnie ocenić i zweryfikować pod kątem ewentualnych występów w lidze.

Mnie ten mecz nie wywrócił myślenia o kadrze Legii do góry nogami. Widzimy, jak wyraźnie niektórzy zawodnicy przegrywają rywalizację. Oczywiście można na słabszego rywala wystawić Rochę, Stolarskiego czy nawet Valencię, ale raczej w pojedynczym meczu niż na dłuższą metę. Z głębokiego niebytu wrócił Cholewiak, który zrobił swoje, ale też wątpię, aby to coś zmieniło. Wieteska tak czy siak będzie brany pod uwagę do gry na stoperze, dla Karbownika i Slisza to było bardziej przetarcie, bo zapewne wkrótce wrócą do składu ligowego. Moim zdaniem najwięcej mógł tu wygrać lub przegrać Lopes. To jest moment, w którym uporał się on z własnymi problemami, a mógłby wykorzystać słabszy czas innych napastników. Jak dla mnie nie wykorzystał szansy. Na początku zdążył jeszcze wziąć udział w jednej kontrze, miał też jeden słaby strzał, ale to o wiele za mało. Nie mówię, że Pekhart był lepszy, ale za nim wciąż stoją liczby z poprzednich meczów sezonu. Lopes startował z trochę niższego poziomu i choć zdobył decydującego gola z Lechem, to żadnym z dwóch ostatnich występów nie wyprzedził w moich oczach Czecha.

Widać było, że bez Mladenovicia i Juranovicia nie bardzo ma kto rozkręcać grę. Jeżeli trzy z czterech osób na skrzydłach to Rocha, Stolarski i Valencia, to nic dziwnego, że tak to wyglądało. Wydaje mi się, że najbardziej próbował ciągnąć to środek. Jednak Martins miał straty (pokazywał gościom gdzie mają biec, zagrywał tam, a oni stawali. Echhh), Karbownikowi animuszu starczyło mniej więcej na kwadrans, a Kapustka był solidny, trzymał niezły poziom, natomiast to jest podobny przypadek jak we wcześniejszych meczach – jego podania rzadko są tymi ostatnimi, po drodze jego koledzy są w stanie jeszcze wiele zepsuć. Od prawej strony nie miałem zbyt wielkich oczekiwań. Drewniany Stolarski i cienki Valencia zagrali mniej więcej tak jak się spodziewałem – bez błysku, bezpiecznie, a gdy akurat decydowali się zagrać do przodu, to oczywiście było nieporozumienie i strata. Zawiódł mnie bardziej Rocha, który mógł bardziej udzielać się w ofensywie. Dopuścił też do jednej z nielicznych sytuacji Widzewa. Cholewiak był w miarę niebezpieczny jak się rozpędził, ale rzadko miał do tego okazję. Sami widzimy, że to bardziej była walka z samym sobą niż rzeczywista próba gry w piłkę.

Mecz ułożył się nam szybko i z jednej strony to dobrze, a z drugiej zabiło jakiekolwiek emocje. Jeszcze przez pewien czas mogliśmy uznawać, że Legia uspokoiła grę i po prostu zwolniła, to było jeszcze do zaakceptowania. Gorzej, że w drugiej połowie weszli już podstawowi zawodnicy, a poprawy nie było. Nawet bym powiedział, że było słabiej, zwłaszcza jeśli chodzi o ofensywę. W tyłach nawet się uspokoiło, Widzew nie mógł nam w żaden sposób zagrozić, ale my nawet nie próbowaliśmy nic wykreować z przodu. Wyglądało to podobnie jak niedawno z Wartą, gdzie w drugiej połowie przez długi czas nie było nawet strzałów z naszej strony. Trochę lepiej było w końcówce, ale to i tak kończyło się w najlepszym razie rzutami rożnymi. Z nich strzeliliśmy gola po raz ostatni w meczu z Dritą, a więc dwa miesiące temu. W lidze nie strzeliliśmy z ani jednego, teraz również. Mimo wszystko nadal niekiedy w transmisjach możemy usłyszeć, że Legia jest bardzo groźna po stałych fragmentach. To frazes, który ustępuje jedynie tekstowi „potrafi uderzyć”, co oczywiście dzisiaj mieliśmy okazję usłyszeć dzięki obecności Możdżenia w Widzewie.

Na temat samego meczu nie bardzo jest się sens rozwodzić. Został wygrany i dobrze. Natomiast pytanie, czy mamy się już niepokoić grą. Reakcje pokazują, że chyba mimo wszystko zawodnicy i sztab zdają sobie sprawę co pokazali. Była to o wiele bardziej trzeźwa ocena niż zwykle. Osobiście nie zamierzam robić dramatu z tego, że Legia wygrywa mecze, nawet jeżeli robi to tylko jedną bramką. Musimy jednak być przygotowani, że znowu będą teksty – słabo, Czesław umie tylko defensywnie, w pucharach będzie łomot, za Vuko było lepiej. Spotkałem się już z wieloma interpretacjami analogicznego okresu rok temu u poprzedniego trenera. Chyba mimo wszystko coraz więcej osób go docenia. Tylko wiecie co? Wystarczy spojrzeć, jak te wysokie zwycięstwa sprzed roku wpłynęły na Legię w tegorocznych pucharach. Krótko mówiąc, nic z tego nie zostało. To, jak Legia gra teraz, nie ma żadnego znaczenia w kontekście przyszłorocznych pucharów.

Teraz trzeba zdobyć punkty, a jeżeli uda się już coś wypracować typowo piłkarskiego, to jesteśmy o miesiąc-dwa do przodu. I na razie możemy tak mówić o defensywie, tylko że to nie jest tak efektowne i mało kto to docenia. To wszystko będzie miało sens, gdy zimą, wiosną i przede wszystkim latem pójdzie kontynuacja. Oczywiście w tym roku mieliśmy pandemię, to nie pomogło, ale jakoś wiele zespołów sobie z tym poradziło. Warunki, w jakich przygotowywała się Legia do nowego sezonu, i tak nie były najgorsze. Zostały jednak zmarnowane. Może nie powinienem aż tak wybiegać w przyszłość, ale wiele osób tak robi – właśnie oceniając krajowe mecze wyłącznie pod kątem tego, co będzie w Europie. No więc ja mówię, że obecnie nie ma to do końca sensu, ale i tak tego do końca nie unikniemy. Ja generalnie omawiam wszystko na bieżąco, więc na tym siłą rzeczy się koncentruję. Jednak po takim meczu nie bardzo mam co pisać. On nam nic nie powiedział, ale tak samo byłoby, gdybyśmy wygrali wysoko.

Mnie cieszy fakt, że niektórzy zawodnicy powoli wracają, dla nich pewnie było to przydatne przetarcie przed ligą. W dodatku nie słychać nic o nowych zakażeniach i kontuzjach. Może nie powinniśmy w ten sposób traktować meczów o stawkę, ale tak naprawdę nie ma innego wyjścia. Trzeba sobie radzić, a skoro okoliczności na to pozwoliły, to fajnie, że udało się skorzystać.

Widzew to zresztą drużyna, z którą od dawna mamy świetne wyniki, niezależnie czy to liga czy puchar. Inaczej jest ostatnio w przypadku Piasta, a to on przyjeżdża do nas w niedzielę. Wygrał ostatnio dwa mecze, więc wszystko zdaje się wracać tam do normy. Widzę tu pułapkę, ale może uda się w końcu przełamać. Niektóre ostatnie serie, jak z Piastem czy Pogonią, robią się już niewytłumaczalne i wypadałoby wreszcie to zakończyć.

#kimbalegia #legia
  • 2
@Kimbaloula: Wszyscy zagrali poniżej poziomu, ale to co wyprawia Valencia to woła o pomstę do nieba. Strata za stratą dryblingi a'la Messi ze złamanymi obiema kończynami dolnymi - dramat - wolałbym obejrzeć jakiegoś młodego niż dalej rozmyślać nad jego formą z Piasta, "że może kiedyś przyjdzie". Cholewiak oprócz gola kompletnie nic. Jedyne wyróżnienie to chyba dałbym Kapustce, chłopakowi najbardziej zależało i widać że się starał, ale reszta miała to gdzieś i
@mitthian: Z jednej strony nie ma co skreślać po dwóch-trzech meczach, a z drugiej wolałbym już Valencii tu nie oglądać. Rzadko zarzucam komuś, że mu się nie chce, może to niesprawiedliwe, ale tutaj naprawdę to tak wygląda. Potrzebne są jakieś alternatywy na skrzydło, więc teraz pewnie nikt z niego i z Cholewiaka nie zrezygnuje, bo nie słyszałem aby był ktoś w rezerwach/juniorach na tę pozycję.

Z Piastem jeszcze był remis w