Wpis z mikrobloga

Dzisiaj jest Hallowen, ale również rocznica, 40 rocznica największej katastrofy w historii polskiej psychiatrii.

Pożar w szpitalu psychiatrycznym w Górnej Grupie

Szpital znajdował się w budynku, który do 1952 roku należał do księży werbistów, ale został na początku lat 50 przejęty przez władze PRL. Od tego momentu był miejscem pobytu dla mężczyzn chorych psychicznie i nerwowo. Bardzo często opuszczonych przez rodziny i wszystkich bliskich. Wśród nich wedle relacji mieli znajdować się również "polityczni".

Katastrofa miała miejsce 31 października 1980 roku. Około godziny 23 zgasło światło w całym budynku. Po chwili zauważono zadymienie na drugim piętrze. Szpitalny konserwator szybko pobiegł do miejscowej remizy OSP, byli na miejscu z powrotem po kilku minutach. Początkowo sytuacja nie wyglądała poważnie. Było sporo dymu, ale nikt nie wiedział, gdzie jest źródło ognia. Jednak sytuacja zmieniła się diametralnie w kilka sekund. W jednej chwili wybuchł ogromny pożar. Strażacy bardzo szybko poprosili o wsparcie, bo już wiedzieli, że lokalne oddziały nie dadzą sobie rady. Na miejsce tragedii ruszyli strażacy ze Świecia, Chełmna, Grudziądza oraz z Bydgoszczy. Na pomoc zostali wysłani również żołnierze z całego ówczesnego województwa bydgoskiego oraz jednostki Milicji Obywatelskiej i ORMO.
Cała akcja przebiegała bardzo chaotycznie. Strażacy z OSP nie mieli aparatów powietrznych, odpowiednich strojów ochronnych a nawet podstawowych hełmów. Brakowało również wody w takim stanie, że aż strażacy wypompowali całą zawartość lokalnego stawu przyszpitalnego. Kolejnym problemem był sam budynek. Spora część z dróg ewakuacyjnych zniknęła - została zamurowana wiele lat wcześniej, drzwi do sal były wzmocnione oraz bez klamek, a okna były hartowane.
Tego dnia w szpitalu znajdowało się ponad 300 pacjentów. Wielu z nich nie pamiętało innego życia niż tego w szpitalu. Ich życie toczyło się między salami, łazienkami a podwórzem. Sporo z nich było również na noc przywiązywanych do łóżka za pomocą pasów, część była również w kaftanach bezpieczeństwa.
Pożar z każdą chwilą obejmował coraz większą powierzchnię budynku. Ratownicy, którzy wchodzili do środka, by ratować poszkodowanych mieli ogromne problemy, ponieważ już pomijając wszystkie kwestie związane z samym pożarem, to po prostu pacjenci w wyniku swoich chorób oraz szoku, który wywołał w nich pożar, chowali się pod łóżka, pod krzesła a na widok strażaków uciekali. Zwyczajnie się ich bali. Dopiero w pewnym momencie ktoś wpadł na pomysł, żeby ratownicy nakrywali się białymi prześcieradłami oraz dostępnymi kitlami, to miało na celu przynajmniej częściowe uspokojenie chorych.

Nad ranem pożar został ugaszony. W wyniku tej tragedii zginęło 55 osób. Największą ich część stanowiły osoby najciężej chore, te które były przywiązane do łóżek na noc. Świadkowie opowiadali o krzykach, które było słychać w ogromnej odległości od samego szpitala. Głuchy las, który otaczał szpital był pełen wrzasku. Pacjenci w kaftanach mieli biegać wokół szpitala płonąc jak pochodnie

Przyczyną pożaru była iskra z komina, która przedostała się do stropu i ścian, które były ocieplone ściółką i trocinami. Pożar miał się tlić na wiele dni przed 31.10. Dyrekcja szpitala została oskarżona o zaniedbania, ale sprawa została umorzona na mocy amnestii z 1984 roku.

Władze zaoferowały rodzinom ofiar zadośćuczynienie w formie finansowej. Nagle zgłosiły się setki osób, mimo tego, że przed wieloma laty opuścili swoich bliskich.

Przemysław Gintrowski stworzył piosenkę, która opowiada historie tej tragedii. Jacek Kaczmarski był autorem słów.
Tutaj w wykonaniu Jacka Wójcickiego w filmie pod tytułem "Ostatni dzwonek", który w pewien sposób nawiązuje do tej katastrofy.

"A my nie chcemy uciekać stąd"

Saganis - Dzisiaj jest Hallowen, ale również rocznica, 40 rocznica największej katast...
  • 5