Aktywne Wpisy
agacik92 +27
Czy są gdzieś w Polsce jeszcze mężczyźni z normalnym podejściem do związków?
to znaczy:
- wiedzą, że związek to nie tylko przyciąganie fizyczne, ale przede wszystkim ŚWIADOMY wybór - bierzemy kogoś z całym zakresem zalet i wad i chcemy z tą osobą spędzić życie,
- że nad związkiem trzeba pracować,
- chcieliby się hajtnąć i mieć dzieci,
- wiedzą też, że rozmowa jest fundamentem do stworzenia fajnego związku,
- rozwiązują problemy, a
to znaczy:
- wiedzą, że związek to nie tylko przyciąganie fizyczne, ale przede wszystkim ŚWIADOMY wybór - bierzemy kogoś z całym zakresem zalet i wad i chcemy z tą osobą spędzić życie,
- że nad związkiem trzeba pracować,
- chcieliby się hajtnąć i mieć dzieci,
- wiedzą też, że rozmowa jest fundamentem do stworzenia fajnego związku,
- rozwiązują problemy, a
umami +322
#takaprawda #ekologia Osoba odpowiedzialna za te nakrętki przytwierdzone do kartonu/butelki powinna gnić w więzieniu.
Vetlana Krwistoręka
Muzyka
Polowali na nią. Była blisko.
Szum liści rozbrzmiał od góry, przez szalejące wichurą gałęzie przelatywała pusta zamieć. Z trudem można było dostrzec oddalone promyki pochodni i sylwetki innych postaci. Zbliżali się, z każdym krokiem nadciągali, w głąb wielkiej puszczy.
Radzim zacisnął twardą rękojeść toporka, warknął pod nosem i z całej siły cisnął żelazną głowicą w pień drzewa. Do uszu wszystkich doleciał tylko łamiący słuch zgrzyt. Inni ulecieli wzrokiem w jego kierunku, również dzierżąc broń, w głównej mierze widły i sędziwe siekiery. Chłopstwo razem z nim wyruszyło na łowy.
- Idźcie, idźcie! - Zawołał, ocierając pot z rzadkich brwi. - Musi być blisko!
- Ale panie wójcie, puszcza jest coraz gęstsza. Mgła rośnie z każdą chwilą. - Wtrącił się parobek, rozświetlając otoczenie mierną pochodnią. - Trudno ją będzie znaleźć.
- Nikt z żywych nie zna tego lasu lepiej od łowczego. - Zgrzytnął zębami. - Ucieczka nic tu nie pomoże. Dalejże!
I wysłuchali go natychmiast. Zebrani wokół chłopi ruszyli przed siebie, podpalając każdy skrawek lasu, zagajniki. Wszystko, byleby oczyścić pańską puszczę od nieświętej zarazy. Sam Radzim również zaczął biec coraz to szybciej, przemykając przez kolejne drzewa i krzewy, aż nie dotarł do skraju lasu. Co jakiś czas daleko przed oczami migała mała iskra błękitu. Na gałęziach wisiały tylko strzępki kobiecej opończy.
Jeden z trzymanych na smyczy ogarów zaczął ujadać ostro, wręcz wniebogłosy. Uniósł tylko spojrzenie naprzeciw, poszperał w kieszeni i wyrzucił kawał czerwonego mięsa przed siebie. Psy wyżarły je w mgnieniu oka. Wpierw musiały skosztować zajawkę zbliżającej się uczty.
Radzim, powoli podnosząc wzrok, ugryzł się w język i uśmiechnął krótko. Dotarli na koniec długich łowów. Na skraju lasu i początku małej polany ujrzał bowiem leśną chatkę. Sekundy wcześniej drzwi zostały zamknięte. W błocie widniały ślady butów.
"Tutaj jesteś". - Powtórzył zdanie na głos. - "No dobrze, niech tak będzie".
Podjudzone ogary zgrzytały zajadle, by po chwili wyrwały się za jego pozwoleniem, ruszyły w stronę chałupy. Nie uciekły ani nie rozpierzchły się dalej, lecz wściekłym biegiem zaczęły okrążać starą chatkę. Wiedźma skryła się w środku. Inni chłopi również to spostrzegli, zatrzymali się niechlujnym szeregiem obok, jakoby czekając na jego słowo.
- Panie wójcie, co teraz? - Zapytał jeden mąż. - Kto by myślał, że ta suka żyła pod progiem naszych drzwi przez tyle wiosen? Zabiję...
- Milcz! - Zaszczebiotał Radzim. - Niech no pomyślę... gdzie łowczy?
- Zaraz przybędzie, chyba utknęli przy strumieniu nieopodal. - Rzekł parobek. - Te puszcze są zdradliwe, jeszcze gorsze od Czarnego Lasu.
- Eee tam! - Skrzyknął inny. - Kręgi już podpalone, a my tutaj. Nie ucieknie nam.
Spojrzał głęboko w chatkę. Potłuczone okna, stara strzecha wylatująca z podziurawionego dachu i sczerniałe drewno były tylko początkiem wad starej chaty. Czyżby to możliwe, aby obcująca z siłami zła mieszkała na ich ziemiach przez tyle czasu? Przecież widział ją na własne oczy.
A te, stare i zmęczone latami orki, błysnęły jak gwiazdy na nocnym niebie. Wyszczerzył zęby jak dziecko, wiedząc już, co trzeba uczynić. To wszystko będzie za łatwe.
- Okrążyć chałupę! Psy trzymać blisko. Już nam nie ucieknie, ejże przynieście wodę święconą! Załatwimy to po bożemu! - Obwieścił wśród reszty mężczyzn.
- Nie lepiej niedźwiedziego sadła? - Rzucił ktoś z tyłu. - Spalmy to jak trzeba i tyle. Wykurzymy #!$%@?ę z ukrycia.
- Nic z tego. - Uśmiechnął się. - Każdy to umie, a nam trzeba dowodu. Ta główka nada się idealnie. Starosta i pan sowicie nas wynagrodzą.
Chłopi przemówili coś między sobą, raz szeptem, raz głośnymi słowami, by w końcu unieść widły w górę. Tego dnia wszyscy zasiądą w gospodzie z głową bestii, a potem pan wielmożny sypnie bogactwem za zabicie paskudztwa.
- Ruszać, chłopcy! - Ogłosił. - Niech kilku okrąży chatę i pilnuje okien. Reszta... reszta za mną!
- Ura! Ura! - Wydarli gęby. - Spalić wiedźmę! Odciąć jej głowę!
Wystarczyła krótka chwila, aby każdy dzielny zgromadził się wokół starych drzwi. Radzim spojrzał w oczy każdemu z nich, obrócił własnym toporkiem parę razy w bok, po czym uniósł w górę i w dół. Wejście nie opierało się długo, upadło za czwartym ciosem, rozlatując się na kawałki.
- Wchodzić!
I tak też zrobiono. Wszedł do środka jako pierwszy, a trzymana w rękach parobka pochodnia oświetlała im drogę. Najpierw ujrzeli ganek, na ścianach wisiały kości zwierząt, puste ampułki i zaschnięte liście, czyjeś zioła. Radzim przełknął ślinę. Bał się? Nie, oczywiście, że nie. Wszak był wójtem, włodarzem całej wioski i przeżył już niejedne łowy na bestie i potwory.
- Na Bogów... - Szepnął młodziak. - To... to chata baba jagi?
- A widziałeś kurze łapki? - Spytał chłop za plecami.
- Hmpf. - Warknął w odpowiedzi.
Radzim już nie słuchał, przeszedł trochę dalej. Dostrzegł tylko zabrudzone ściany, drogie dywany i najpewniej nabyte kradzieżą ornamenty, jednakże żadnych drzwiczek. Prócz jednych.
Nabrał krótkiego oddechu, przycisnął toporek bliżej siebie, wytknął spojrzenie za siebie. Paru mężczyzn odpowiedziało milczeniem. Sam kiwnął głową, skinął w stronę grupy. Zdawało mu się, że było ich więcej. Musiał się mylić.
Powoli, wręcz ociężale położył dłoń na klamce. W uszach zapanował strzep otwierających się drzwi, po czym z ciemności wynurzył się wpierw toporek, a potem reszta z nich. Weszli do środka. Pomieszczenie było ogołocone z wszelkich wygód, choćby i zapalonej świeczki. Nogi zaczęły mu drżeć, w mięśniach rąk zapanowała dziwna ciężkość. Kolejne kroki były coraz trudniejsze. W milczeniu na ustach przeszukali resztę. Każdy dzierżył w rękach jakąś broń, w większości pałki, takie, jakimi w rzeźni głuszy się zwierzęta.
Radzim, czujący w sobie bicie własnego serca, zatrzymał się nagle, na znak własnych szeptów. Przeszedł powoli wzrokiem wzdłuż ścian, aż dostrzegł zwisające z góry tkaniny. Zasłona na okna trzepotała cicho, zsuwana przez pomruki szalejącego na dworze wiatru. Jego wzrok zatopił się głęboko. Czuł jakieś nieprzyjemne zimno, jakby trupi chłód. Podniósł dłoń wyżej, musnął o krawędź błękitnego płaszcza. Kawałek tkanin pozostał jednak na swoim miejsc. Wsunął rękę w otchłań.
A ta miała oczy. Krwista czerwień rozbłysła ostro. Kolejne sekundy uciekły bardzo szybko. Miał tylko sekundę na odruchowy odskok w bok, tuż przed oczami przeleciała stal okazana w długich pazurach. Inny chłop nie miał już takiego szczęścia. Jego głowa opadła mu pomiędzy nogami, cała zakrwawiona. Inni rzucili się do walki już chwilę później. Ciemna postać odbiła ich ciosy i uderzenia nie pałaszem, nie szablą, a pazurami. Kolce z jej palców z sykiem wbiły się w ich kości, rozszarpując skórę jak zwykłe masło. W górę rozniosły się okropne krzyki.
- Bogowie! - Krzyknął ktoś. - Wiedźma!
Radzim nie potrafił wyrzucić z siebie choćby słowa. Prędko wstał z podłogi, podniósł topór i cisnął nim przed siebie. Wiedźma uniknęła także i jego próbę ataku, po czym odrzuciła go w bok. Musiał wstać i to szybko, ale... ale nie mógł. Błagające ryki zaczęły się w tej samej chwili, wszystkie wykierowane w jego stronę. W głowie zapanowały majaki. Nie mógł ich słuchać.
Starczyła mu chwila i dlatego z niej skorzystał, wyskoczył przez krótkie okienko. Ból stopy odezwał się niedługo potem. Chyba zahaczył o kawałek szkła, który teraz był wbity głęboko w skórę. O mało co nie wyzionął ducha, poczłapał ręką dalej. Nie uniósł jeszcze głowy, gdy poczuł zapach krwi i dymu. Las wokół palił się jak zapałka.
- Pomóżcie! - Krzyknął. - Ejże...
Jego krzyki nie zostały wysłuchane. W puszczach nikt nie słyszał jego krzyków, nikt z wyjątkiem drapieżców.
A on nie był już łowcą.
- Panie! - Usłyszał wreszcie.
Podniósł oczy wyżej. Z obrazu ognia i dymu wysunęła się samotna sylwetka otoczona tylko przez popiół. Młody parobek wciąż żył, w pośpiechu podbiegł pod niego i pomógł mu wstać.
- Coście zrobili? - Zapytał łakomie. - Gdzie reszta?
Młodzieniec z włosami jak ogon klaczy rozdziawił tylko usta. Spomiędzy zębów wylatywały strużki krwi. Wziął go na ramię, a potem zaczęli biec. Radzim nie dostrzegł nikogo więcej. Nikogo, prócz ciał.
- Oni... oni... - Nie powiedział nic więcej.
Krew rozlała się mu z gardła i ust. Wcześniej usłyszał cichy świst z otchłani puszczy. Próbował wyrzucić z siebie coś jeszcze, byleby choć jedno słowo. Parobek zadrżał cały na nogach, spojrzał na Radzima z obojętnością w oczach i runął na kolana. W szyi mieścił się grot strzały.
- Czort... - Wziął kolejny oddech.
Od tyłu poczuł uderzenie wiatru. Tarcza słoneczna, wcześniej widziana gołym okiem, została przykryta płaszczem mroku. Z trudem potrafił oddychać, nie mówiąc już o biegu. Chciał uciec, prychnąć jak najszybciej. Tak, był tchórzem, żałosnym tchórzem. Zostawił ich na śmierć, lecz jak? Jak to wszystko się zdarzyło?
Wówczas miał czelność obrócić się wokół. Ze spalonych drzew wyłoniły się postacie. Wszystkie z nich kobiety. Wiedźmy.
Miał już ruszyć przed siebie, w obłąkanej szarży pomścić innych i swój honor. Wtem coś uderzyło o jego nogi, poturlało się wzdłuż zakrwawionej trawy. Radzim dobrze wiedział, o co chodzi. Głowa łowczego leżała tuż obok. Twarz, cała zbrudzona krwią i strachem, zastygła w martwym spojrzeniu. Za sobą usłyszał kroki.
Otaczały go. Z występu śmierci wystąpiła jedna z nich, chyba najmłodsza. Włosy miała ucałowane dziką jesienią, twarz blada, choć dotknięta miejscami przez słońce. W oczach widział krew. Miała na sobie błękit opończy.
Nawet nie poczuł jak topór wyśliznął się z rąk. Radzim spróbował się ruszyć, uciec krok wstecz albo po prostu zacząć biec naprzeciw nadchodzącej kobiety. Nie potrafił i tego.
Wiedźma przystanęła bliżej, obrzuciła go wzrokiem, który przeszył skrawki jego myśli. Z długich paznokci, nie, z wrośniętych pazurów skapywała krew, barwiąc trawę.
- Ktoście wy? Kimże jesteś... - Głos urwał mu się w połowie.
Radzima ogarnął paraliż. Kobieta otworzyła usta.
- Twoją śmiercią. - Rzekła wiedźma. - Najpierw ty, później wasze wioski, a na końcu wasze królestwo.
I nie widział już nic więcej. Ból trwał mniej niż sekundę. Zalały go ciemności.