Wpis z mikrobloga

Tradycji stało się zadość. Znów w październiku zamiast latem, ale jest – przegrany Superpuchar. Zgodnie z wzorem… za chwilę powinna nastąpić poprawa gry i wyników, ale na razie jest tak samo fatalnie.

To nie była gra w piłkę. Ludzie znajdujący się na boisku prawie w ogóle nie zdradzali, jaki zawód uprawiają na co dzień. Nie ma co się dziwić, że jedna z tych drużyn odpadła z Europy znów najszybciej jak się dało, a druga dostała tam oklep czwarty rok z rzędu. Ten mecz pokazał ogromną różnicę pomiędzy piłką krajową a międzynarodową. Tam wystarczy, że przyjedzie solidny zespół, nie musi grać nic wielkiego, a zwycięstwo ma w kieszeni. Tutaj natomiast przyjeżdża zespół na podobnym poziomie, albo nawet na słabszym, co ciężko jest sobie wyobrazić. Będąc w takiej formie, możemy być pokonani właściwie przez każdego, więc jak świadczy to o tych, którzy z nami przegrywają lub tylko remisują?

Piszę właściwie tylko o 90 minutach, bo rzuty karne nie powinny zmieniać oceny tego meczu. Ich wynik był mi w zasadzie obojętny – nawet jakby nastąpiło przełamanie, to nic by to nie zmieniło. Nadal mielibyśmy za sobą obejrzenie zbrodni na futbolu. Tak samo nic nie zmieniły wymęczone zwycięstwa z Wisłą Płock i Dritą. Dopóki nie zaczniemy grać w piłkę, szkoda się tym ekscytować, choć nawet jakbyśmy zaczęli, to też ciężko wyobrazić sobie euforię z tego powodu.

Nie ma tu mowy o żadnych wymówkach. Odwołane mecze niczemu nie szkodzą, bo nadal zachowany jest tygodniowy rytm gry. Reprezentanci pewnie przydaliby się, ale to nie znaczy, że nie możemy wymagać więcej od tych, którzy wystąpili. Nieobecność trenera na pewno nie pomogła, ale nie sądzę, że gdyby został, to byłoby diametralnie lepiej. Tym bardziej nie można mówić o pechu w rzutach karnych – powtórzę, że ich wynik nie był aż tak istotny. Najgorsze jest to, co stało się wcześniej, bo choćby przeciętny zespół powinien poradzić sobie z taką Cracovią bez problemu.

Najgorzej w zespole Legii ma ten, który ma piłkę. Na ogół nie ma w ogóle opcji do podania i jest zdany sam na siebie. Najczęściej musi grać 1 na 1 w niebezpiecznym miejscu lub nawet to przeciwnicy mają przewagę. Oni sami też sobie nie ułatwiają, bo zanim przyjmą, poprawią, rozejrzą się i dopiero spróbują coś zrobić, to już dawno nie mają w ogóle swobody. Uderzający był wyraz twarzy Lewczuka, który po szybkim wypadnięciu Wieteski próbował coś zrobić od tyłu, ale był bezradny. Widać było, że zawodnicy naprawdę chcieli uniknąć ciągłego lagowania do przodu, ale nie mieli innego wyjścia. Zostawali sami w takich miejscach, że ewentualna strata skończyłaby się dramatycznie i nic dziwnego, że nie podejmowali w takich sytuacjach ryzyka.

Znacznie więcej oczekiwałem od środka pola. Martins dobrze zaczął, wtedy jeszcze się pokazywał, ale potem przestał. Kapustka, gdy tylko schodził bliżej któregoś z kolegów do rozegrania, od razu było groźniej – jako jedyny potrafił wypuścić kogoś na niezłą pozycję. Niestety to miało miejsce zdecydowanie za rzadko. W życiu bym nie pomyślał, ale po jego zejściu i wejściu Antolicia było o wiele gorzej. Zaczynaliśmy powoli przejmować kontrolę, ale Chorwat nie był w stanie wygrać walki w środku.

W drugiej połowie przyzwoicie potrafił znaleźć się Wszołek – porobiły się wolne korytarze przy coraz słabszej grze Szymonowicza, dopiero kiedy zszedł z urazem, ta strona znowu się zamknęła i Wszołek już nie był w stanie wiele zrobić. Niestety nie wykorzystaliśmy tego krótkiego fragmentu, kiedy rzeczywiście można było coś tą stroną zrobić. Mam wrażenie, że właśnie te dwa momenty zakończyły ten dobry fragment i nastąpił powrót do biedy – zmiana u nas w środku wyszła na minus, a Cracovii na boku obrony na plus.

Zawiedli też bardzo boczni obrońcy – Rochę widziałem może dwa-trzy razy, gdy rzeczywiście wniósł coś w grze do przodu. Z Juranoviciem było jeszcze gorzej, cały czas byli niekorzystnie ustawieni względem siebie z Wszołkiem. Nie było jak podać, nie było nawet jak dośrodkować! W poprzednich meczach, słusznie krytykowanych za styl gry, przynajmniej szły jakieś podania w pole karne – słabe i nieefektywne, ale były. Teraz jest ogromny problem z podawaniem do przodu, nie mówiąc o strzałach. To już jest degradacja do poziomu totalnie bezzębnego. A przecież to samo było już z Karabachem. Żeby się nie okazało, że jeszcze zatęsknimy za dośrodkowaniami…

Pozostali zawodnicy ofensywni zagrali mniej więcej tak jak zwykle. Luquinhas szarpał w środku, był w stanie rozegrać kilka kontr od połowy boiska, ale najczęściej się przewracał, niezależnie czy był faulowany czy nie. Tak naprawdę od dłuższej czasy czekam na udaną jego akcję od A do Z, bo jak na pochwały, które dostaje, to niewiele do tej pory zrobił. Oczywiście Cracovia jak zwykle faulowała na potęgę, ale nawet stałe fragmenty po tych faulach nic nam nie dały. Valencia na skrzydle wyglądał dramatycznie, wszystko robił zdecydowanie najwolniej na boisku, jedynie w defensywie można go ocenić na plus. Po przejściu do środka było minimalnie lepiej, ale on jest teraz zdecydowanie słabszy nawet od Kapustki. A jakoś to miejsce w składzie trzeba wypełnić…

Napastnicy też tak jak zwykle – Pekhart jeszcze na początku próbował uczestniczyć w grze, ale potem zniknął. Jak widać, ta przypadłość dotknęła kilku zawodników i ciężko ją wytłumaczyć. Dałoby się jeszcze mu odpuścić, ale w kluczowej sytuacji nie przypilnował spalonego. Lopes kolejny raz pokazał jeszcze mniej, musiałem się upewniać, że gra w tym meczu. Ktoś powie, że się przyczepiłem, ale na razie naprawdę jest dramat z jego strony.

Teoretycznie można by pochwalić zespół za grę w defensywie, ale to wszystko byłoby na nic, gdyby Cracovia wykorzystała jedną z długich piłek posłanych za linię obrony. Czyli niby było ok, ale były też standardowe wylewy, które lepszy zespół by wykorzystał. Ja mimo wszystko zauważę bardzo dobry mecz Lewczuka (w końcu), a Astiz po wejściu, o którego też można było mieć obawy, właściwie też dawał radę. Biorąc pod uwagę okoliczności ,a więc m.in. poziom przeciwnika, nie jest to żaden optymistyczny sygnał, bo równie dobrze może to nic nie oznaczać.

Co mnie martwiło, to duża liczba kontuzji. Prawdopodobnie nie są one poważne, ale zawodnicy ewidentnie nie wytrzymali tempa (które przecież wcale nie było zawrotne) oraz agresywnej postawy Cracovii. W drugiej połowie gaśliśmy w oczach, to jest naprawdę niepokojące. Oni serio chcieli grać co trzy dni przez całą jesień? Na razie nie są w stanie wytrzymać 90 minut co tydzień w tempie spacerowym.

Ten mecz i te drużyny nie zasługują na to, aby specjalnie rozwodzić się na ich temat. Szkoda, że to wszystko tak wygląda. Najgorzej, jeżeli nadejdzie zobojętnienie. Ja już się na tym złapałem przy rzutach karnych. Kolejne porażki już nie robią takiego wrażenia. Potrafię być naiwny, jeśli chodzi o piłkę, więc jestem w stanie uwierzyć, że oni jeszcze zaczną grać. Tylko że łaski w ten sposób nikomu nie zrobią. Od kilku miesięcy znajdujemy się w formie poniżej wszelkiego akceptowalnego poziomu. Nawet gdybyśmy mieli skład na poziomie Cracovii, gdzie zwożony jest wszelkiej maści szrot, nie wypada tak grać. To dotyczy obu klubów, które totalnie przewalają swój potencjał, zwłaszcza finansowy. Oczywiście Cracovia zdobyła w tym roku dwa trofea, ale ciężko być optymistycznym o rozwój tego klubu, patrząc na to, jak tworzą kadrę. Już nawet nie chodzi o narodowości, ale o poziom tych zawodników. No ale my nie jesteśmy lepsi, bo na razie nazwiska absolutnie nie mają żadnego przełożenia na boisko. Mamy obietnicę tego, że zagrają jeszcze tak jak kiedyś, ale żadnej pewności.

Kierownictwo klubu powoli wychodzi z ukrycia po kolejnej kompromitacji. Radosław Kucharski oczywiście wybiela się w wywiadzie, twierdząc, że on zrobił co mógł, ale zawiedli inni (piłkarze i trenerzy). Jedno jest prawdą – nie miał za bardzo pieniędzy na transfery. Jednak właśnie w takiej sytuacji wymagany jest jakiś pomysł, sposób, aby trochę oszukać system. Sprowadzenie tu sześciu przeciętnych zawodników nie zdało egzaminu. Kadra jest dużo szersza, ale w tej chwili w takich rozmiarach nie jest ona potrzebna. Nie ma też nikogo, kto realnie by ją wzmocnił. Nie chcę też przesadzać w drugą stronę, bo już tydzień temu wszyscy byli mądrzy i zauważali, że przecież Legia mogła wziąć tych grajków, którzy zamiast do Warszawy poszli do Karabachu za niewielkie pieniądze. Szkoda, że teraz na to wpadli, a nie wcześniej. Latem nikt nie miał sensownego pomysłu, jak to okno przeprowadzić, a ocena ruchów Kucharskiego była w większości pozytywna.

Dyrektor w tym samym wywiadzie wspomina o tym, że młodzież musi być cierpliwa i czekać na swoją szansę. Przy tak szerokiej kadrze ja tego nie widzę. Trzeba by kogoś wyciągnąć i stuprocentowo na niego postawić, a nie wiem czy ktoś (Michniewicz) się na to odważy. Na razie młodzi uciekają, bo widzą, że tutaj nie pograją, a na poziomie ligowym mogą dawać radę (potrzeba jeszcze trochę czasu aby sprawdzić, czy na pewno tak jest). To będzie twardy orzech do zgryzienia, bo niekontrolowane wypuszczanie perspektywicznych zawodników może być dla klubu jeszcze bardziej bolesne niż porażki sportowe.

Przypomnę jeszcze, że następne dwa mecze gramy u siebie. To… koszmarna wiadomość. Zagramy łącznie aż sześć meczów z rzędu u siebie, a z dotychczasowych siedmiu przy Ł3 wygraliśmy tylko dwa. To, co dzieje się na naszym stadionie, jest tak żałosne, że aż szkoda słów. Wiecie, kiedy ostatni raz było aż tak źle, a nawet gorzej? W sezonie z Ligą Mistrzów. Besnik Hasi nie wygrał siedmiu kolejnych meczów u siebie we wszystkich rozgrywkach, a ze wszystkich 10 u siebie wygrał tylko jeden. Miał też serię trzech bezbramkowych remisów na swoim stadionie. Potem Jacek Magiera przegrał u siebie tylko z Ruchem, ale i tak zdecydowaną większość punktów zrobił na wyjazdach. Pociesza to kogokolwiek? Bo mnie kompletnie nie.

W każdym razie przed nami mecze ze Śląskiem i Zagłębiem, które ostatnio wyglądały przyzwoicie. Logicznie rzecz biorąc, powinniśmy zebrać kolejne baty. Będę dość zaskoczony, jeżeli tak się nie stanie.

#kimbalegia #legia

Kimbaloula - Tradycji stało się zadość. Znów w październiku zamiast latem, ale jest –...

źródło: comment_1602289734VYC1gQrByXfMjPg86yKBHH.jpg

Pobierz