Wpis z mikrobloga

Oto trzecia, ostatnia część przygód Zbyluta i Chadosława.

Część pierwsza jest tutaj
https://www.wykop.pl/wpis/51937321/zamknij-oczy-nabierz-gleboko-powietrza-wyobraz-sob/
A druga tutaj
https://www.wykop.pl/wpis/52219347/kontynuacja-czesci-pierwszej-zawartej-tutaj-https-/

A tutaj część trzecia

Lubomiła jednakże nie wyszła z uczty niezauważenie. Radosława, młoda i urodziwa córka kasztelana, której krótkie spotkanie z rycerzem Chadosławem nie mogło wyjść z głowy, dostrzegła zniknięcie przyjaciółki.
"Być może słabość nagła ją dotknęła" - pomyślała.
Nieważne! Musi, po prostu musi jej opowiedzieć o spotkaniu z tym rycerzem! Jaki piękny, szlachetny, wykwintny! A potem, gdy go ujrzała na pojedynku! Istny Święty Jerzy, patron rycerzy!
Wyszła zatem z sali śladami przyjaciółki.

Słuszne było porównanie rycerza Chadosława do świętego Jerzego: Lubomiłę zatem należałoby przyrównać do owego żmija! Kąsała i połykała spiżową lancę rycerza, lecz bez skutku; wciąż krztusiła się, aż ślozy ciekły po jej krasnych licach, lecz z godnym podziwu zapałem ponawiała swoje ataki! Chadosław natomiast w swojej potężnej prawicy dzierżył złote warkocze księżniczki i zgodnie z fantazją to przysuwał, to oddalał iście anielskie liczko pięknotki do swego obnażonego łona.
- Dostatecznym to znajdujesz, wszetecznico babilońska? - spytał Chadosław, puentując wypowiedź sążnistym plaskaczem na mokre od łez policzki Lubomiły.
- Ach! Jeszcze, panie, jeszcze! Pozwól sobie służyć! Radam każde pragnienie twoje spełnić!
- Zatem spełniaj, ladacznico! Chyba tego cię nie uczyli w klasztorze, toteż ochoczo przyczynię się do twej edukacji!

- Przyjaciółko najmilsza, cóż za sekret pragnę ci zdradzić! - zawołała Radosława, wpadając nagle do komnaty. Młoda kasztelanka stanęła jak wryta, szeroko otwartymi oczyma spoglądając na Lubomiłę i owego rycerza Chadosława, którego wspomnienie ją tu przywiodło. Kasztelanka, wychowana w surowej obyczajności, nawet nie imaginowała sobie, iż mąż i białogłowa mogą oddawać się takim bezeceństwom.
Chadosław wyciągnął z ust Lubomiły zaślinioną swą lancę i skłonił się dwornie kasztelance. Oniemiała Radosława gapiła się na umięśnione, wspaniale rasowe ciało boskiego rycerza, teraz widoczne w całej okazałości.
- Nuże, rozdziewaj się! - polecił Chadosław. - A żwawo aby, bo morgensztern mój nie lubuje się w świeżym powietrzu.
Cóż uczynić mogła cnotliwa dziewica, wychowana w czystości i bogobojności, gdy wzywał ją sam Chadosław? Jednym ruchem zdarła swe wykwintne odzienie, żałując, iż jeno trzy dziury podarować może owemu cudownemu mężowi.

Trójka pięknych, młodych wybrańców losu - jakże mogą przepędzać wspólnie czas w wykwintnej komnacie, sami? Płonęli wręcz w ogniu pożądania, lubieżnych uścisków, całunków zdrożnych, pieszczot najwymyślniejszych! Jeno wzdychania, a szloch, a jęki, a mocne ciosy rycerską dłonią odbijały się echem po alkowie, a w nagle gorącym powietrzu począł unosić się zapach kosztownych perfum i cielesnych wyziewów. Sprośności a bezeceństwa bez wszelkiej miary wyczyniała trójka urodziwych kochanków, miłosne sposoby jakim się z dziką chciwością oddawali były chyba z czterech stron świata zebrane. Dwie panny, choć skromnie wychowane, przy Chadosławie wręcz prześcigały się w bezwstydnościach, i ciała ich wciąż nienasycone spełniały najbezecniejsze imaginacje rycerza. Mijały kolejne godziny, a lubieżnicy nie mieli dość, wciąż pełni nowych a jeszcze wymyślniejszych rozkoszy. Gdy jednak drugi kur zapiał a gościom księcia właśnie podano wyszukane przysmaki wieńczące ucztę, gościnny Chadosław nie chciał, by dwie jasne panienki były deseru pozbawione. Dlatego też zrosił ich twarze swym przeobfitym nektarem rozkoszy, który szlachcianki poczęły zachłannie zlizywać z siebie niczym najsłodsze miody.
Ot, taki dzień jak co dzień z życia wybrańca!

- Jeno kawałek słoniny otrzymałeś za pracę? - zdziwiła się matka, gdy Zbylut wrócił do domu.
- Małoś się starał, a przestrzegałem: służ panu wiernie, a sowitą zapłatę otrzymasz - dodał ojciec.
- Ojcze, na mą duszę, doprawdy ciężej pracować byłoby niepodobna - zaprotestował nieśmiało Zbylut. - Czy... czy wieczerza będzie wnet?
- My już po wieczerzy, ostało ci się w saganie nieco krup z lebiodą - odparła matka. - Synu mój, zdecydowaliśmy z ojcem, że czas ci na żeniaczkę.
- Już z rodzicielami panny żeśmy zmówieni, swaty dogadali wszystko - wtrącił ojciec.
- Cóż to, co za dziewica zgodziła się zaszczycić mię? - Zbylut nie wierzył własnym uszom.
- To Kaśka Pietrkowa.
- Kaśka od Pietrka?! Doprawdy, czy krotochwile czynicie sobie? - Zbylut złapał się za głowę.
- Żadne krotochwile! - ojciec walnął pięścią w stół. - Respektu dla rodziców nie przepomnij, bo wnet kija zasmakujesz!
- Lecz ojcze, wszystkim we wsi wiadomo, Kaśka ledwo na dwóch morgach siedzi, jedno ramię ma wyżej, zęby krzywe... A przepomnieliście te historie z żołnierzami, co to im dogadzała... Tfu na taką!
- Pomnij się, Zbylut! - parsknęła matka, aż się ośliniła. - Ludzie zawsze gadają, czy to dziewka z kamienia jest że ma nie zobaczyć czego innego... Cóż ty taki przebierny nagle! Albo bierzesz ją za żonę, albo oddamy cię na terminatora do szewca!
Zbylut zastanowił się. Kaśka była dziewką ubogą, szpetną, i pono z niejednych portek kuśkę chapała, któż by się z taką żenił? Pójdzie do miasta, sam, czegoś się nauczy, życia pozna, ludzi, a nie w tej jednej wsi, na jednym polu... A nuż czeka go tam lepszy los, odmieni swój żywot nędzny? Ale tutaj wszystko jest znajome, nie musi robić nic ponad to co już robił... Westchnął.
- To kiedy nasze zaślubiny?
Ot, taki dzień jak co dzień z życia przegrywa!

#harlekinydlaprzegrywow #incel #chad #piszzwykopem ##!$%@? #przegryw #stulejacontent
  • 1