Wpis z mikrobloga

Dzień dwudziesty.
Znów spałem bardzo krótko. Obudziłem się z bólem głowy o piątej po około czterech godzinach snu. Przez godzinę leżałem starając się nie angażować myśli na jakikolwiek temat. Gdy ból trochę ustał wyszedłem z namiotu aby otrzepać go z wody. Niebo było zapełnione chmurami a po wczorajszej nawałnicy wszędzie było mokro i wiedziałem, że nie uda mi się w pełni go wysuszyć.

Śniadanie zjadłem na kolację więc rano tylko wszystko złożyłem i pojechałem. Nawiązując do słynnej sceny z filmu "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" poczułem się jakbym miał dogodne połączenie.

Pojezdziłem trochę po dobrze mi znanych uliczkach elbląskiego starego miasta, zrobiłem zakupy i skierowałem się na drogę będącą dawnym przebiegiem trasy nr 7. Chcąc dojechać dziś do Gdyni bez większych przygód postawiłem na drogi asfaltowe. To szybko okazało się słuszne bo niedługo po opuszczeniu Elbląga zaczął wiać wiatr i padać deszcz.

Przeskakujący od wczoraj na tylnej zębatce łańcuch i brak możliwości korzystania z biegów większych od trzeciego wymusił znalezienie kogoś kto ma klucz w rozmiarze 21 i jej wymianę. To udało mi się dość szybko bo trafiłem na zakład produkujący zawiesia linowe i byłem pewny, że narzędzia mają.

Z nową zębatką podążyłem w stronę Jantaru aby wjechać tam na szlak R10 i nim podążyć w stronę Gdańska. Deszcz padał nieprzerwanie choć z różną
intensywnością. Po wczorajszej szybkiej jeździe do Elbląga nogi nie pozwalały mi nabrać prędkości. Nie czułem w nich bólu, nie miałem wrażenia, że są z drewna a mimo wszystko nie miałem w nich mocy.

Gdy dojechałem do przeprawy promowej na Wiśle kupiłem sobie gofra z owocami a około półgodzinny odpoczynek związany z przeprawą przywrócił mi siły bo mogłem już stabilnie utrzymać ponad 20 km/h na drodze rowerowej przez przedmieścia Gdańska. Rozwinięcie prędkości to często dobry sposób na pokonywanie przedmieść. Szybciej wtedy mijają ponure widoki niezgrabnych zabudowań i reklam. Ta reguła w tej podróży się nie sprawdzała. Niestety tu już tak, choć z mniejszą intensywnością niż przywykłem zwiedzając nasz kraj.

W Gdańsku zatrzymuje się na stacji paliw na kawę i szybkie jedzenie. Gdy kończę, kieruję się na stare miasto. Nie wiem czy jest taka liczba odwiedzin po której znudziłyby mi się te widoki. Tu deszcz zmienia się w intensywną ulewę a ja nie mam innego wyjścia jak jechać dalej. Zależy mi na jak najszybszym przedostaniu się do Gdyni. Muszę jeszcze tylko wejść do sklepu sportowego. Jadąc mam możliwość poobserwowania słynnych falowców których jeszcze nie widziałem. Za kazdym razem odkrywam kolejny zakątek miasta. Chciałbym móc przejechać każdą uliczką każdego miasta na świecie jednak godząc się z niemożliwością pozostawiam siebie łudowi szczęścia na co natrafię. Falowcami szczególnie zachwycony nie jestem ale na tym etapie udaje mi się przynajmniej jechać drogami rowerowymi.

W Sopocie popełniam błąd bo sugerując się jedną z nagranych kiedyś scieżek wjeżdzam w drogę przez las a ta kończy się stromymi, drewnianymi i długimi schodami o czym nie pamiętałem. Wtedy miałem inny rower i bez sakw. Wchodzę, nie chcę cofać. Na górze mam drogę rowerową po czym muszę jechać chodnikami wzdłuż ruchliwej drogi. Co chwilę słyszę mewy a myśli przenoszą się na brzeg zatoki.

W Gdyni nadal pada. Jest ciemniej. Tam wjeżdżam na Euro Velo która prowadzi po ruchliwej drodze. Wjeżdzam na chodnik. Pędzący po mokrej nawierzchni tabun samochodów chwilami zwyczajnie mnie ogłusza, widoczność jest słaba, w powietrzu unosi się wzniecona przez koła mgła, płynąca po chodnikach brudna woda napawa pesymizmem a droga dłuży się w nieskończoność.

Gdy dojeżdzam na miejsce wskazane przez google jako camping ten okazuje się bazą wojskową a ja mam już dość i pojawiają mi się myśli o spędzeniu nocy na dworcu lub pod wiatą przystanku autobusowego byle nie musieć już niczego szukać i walczyć z samochodami o skrawek jezdni.

Cały dzień miałem wilczy apetyt. Nie było takiej ilości jedzenia którą mogłem się nasycić. Co chwilę kupowałem jakieś owoce, warzywa, zapiekanki, falafele i gofry. Na co tylko trafiłem. Nie wiem czy to przez niedospanie czy jechałem ostatnio na deficycie kalorycznym. Ciężko mi oszacować ile dziennie potrzebuję w mieszanym terenie z sakwami i tak odbijam się od głodu do przejedzenia. Marzyłem o jakimś bistro ale nie miałem na to czasu.

Gdy w końcu udało mi się znaleźć kemping, który był źle oznaczony na mapie, właściciel który mnie zobaczył dał mi trzyosobową przyczepę, cztery herbaty i kawę w cenie niewiele większej niż rozłożenie namiotu.

110 kilometrów a niemal każdy był trudnym.

Wczoraj szybko zasnąłem i nie opublikowałem postu więc robię to z jednodniowym opóźnieniem.

#podroze #rower #rowerovsky
Patrick_Rowerovsky - Dzień dwudziesty. 
Znów spałem bardzo krótko. Obudziłem się z bó...

źródło: comment_1593548535uEVd1aIiHFglL3hIunUWpv.jpg

Pobierz
  • 1
  • Odpowiedz