Wpis z mikrobloga

Chciałam się pożalić na wrocławski rynek pracy....Wiem że wielu wykopków to królowie życia. pracujący w super firmach za 15 k, ale blondynkom z dużym biustem takie "fuchy" się raczej nie zdarzają. Tak więc zainwestowałam czas w studia i pracę w budżetówce za naprawdę marne grosze. Najpierw w trakcie studiów odbyłam staż w ARR, następnie "kelnerowałam" u Wietnamczyka za 7 zł/h, byłam referentem w DUW (rok czasu), i protokolantem w sądzie na zastępstwo (1500 zł/msc). Szkoliłam się jako archiwistka, aktywnie szukając kuszących ofert we Wrocławiu, jednak rynek asystentów/archiwistów/sekretarzy jest przesycony, a rozmowy odbywają się po kilka dni, gdzie dziennie na rozmowy przewija się kilkunastu jak nie kilkudziesięciu kandydatów. Stwierdziłam więc że wezmę "byle jaką" pracę, byle za 2500 netto, by mieć za co żyć i zrobić dodatkowy certyfikat z angielskiego albo księgowości. Tak więc chciałam powiedzieć wam o ofertach życia, jakie dostałam w przeciągu tygodnia (oraz pracę na Bielanach, którą rzuciłam bez żalu po jednym miesiącu).
Godzina 8 rano, ja śpię od jakichś 4 godzin, dzwoni telefon. Jakaś kobieta każe mi już, teraz jechać na Bielany, bo oni na cito potrzebują kobiety "na wydawkę" w Kantynie.
Kojarzę to ogłoszenie, obiecana w nim była umowa o pracę i widełki 2500-3000 na rękę. Pojechałam tam z dwie godziny później, kierowniczka zaprosiła do swojego "biura", mówiła jak to u nich panuje przyjacielska atmosfera, wszyscy się lubią, nie ma obgadywania, przychodzimy na luzie i z uśmiechem. Na razie oferuje mi na jeden miesiąc umowę zlecenie, jako że nocki są dodatkowo płatne to powinno mi wyjść 2500 na rękę, a później się zobaczy. Przywołała jakichś ludzi , zapytała kto będzie podajże we wtorek, skrzywiła się że niejaka Dorota bo nie chce by tamta mnie uczyła... Umowa cyk podpisana, dostałam koszulkę, fartuszek i czepek- do moich zadań należeć miało robienie kanapek, sałatek, odgrzewanie jedzenia, robienie "fast foodów" (dot dogi, zapiekanki ) i pieczenie gotowych już i zamrożonych ciastek. Miałam tez dbać o czystość wydawki. A teraz jak było naprawdę:
- praca niby zmianowa, ale jako że nie mam bombelka, najczęściej dostawałam nocki 22-6 i popołudniówki 14-22. Raz może zdarzyło się że miałam wolne dwa dni pod rząd, tak to np. poniedziałek i czwartek wolne, z tym że przed dniem wolnym często była nocka
- Miałam sprzątać także zaplecze, pokój socjalny, biuro i kibel. Oprócz tego robić pizzę, piec ciasta na nocce by rano sprzedać, zmywać naczynia mimo że zatrudniało się osobę na zmywak, ale ona pracowała 10-18 a kucharze nie mieli zamiaru swoich garów ani patelni myć. Mieli za to czas by palić fajki i siedzieć na zapleczu przez połowę zmiany.
- Jeden kucharz uważał się za asystenta kierowniczki, potrafił drzeć ryja na klientów kantyny (bo raczyli np. w czasie przerwy południowej kulturalnie zapytać czy mogą coś kupić/zamówić) jak i młodszy zespół pracowników (bo np. wg niego zle układają pozmywane i czyste naczynia na półkach, w sensie powinny być od najmniejszych po największe, a oni robią to nierzetelnie xD, albo raz zapytałam gdzie jest cukier bo się na sali skończył i czy ponieważ z winy dostawcy jeszcze go nie ma to mogę klientowi trochę odsypać cukru z tego co było w pokoju socjalnym). Wystarczyło się go o coś zapytać, a odpowiadał takim tonem, że człowiekowi się odechciewało. W ogóle był chamski, wspomniana wcześniej Dorota płakała przez niego PRZY MNIE co najmniej trzy razy, bo krzyczał na nią o jakąś głupotę. Była z tym problemem u kierowniczki, ale ta nic z tym nie robiła.
- Dorota miała przewalone, już od pierwszego dnia kierowniczka i reszta ferajny nadawała na nią przy mnie bez skrępowania. Że gruba, że śmierdzi, że jest najgorszym pracownikiem (ale o dziwo trzymają ją tam ponad 3 lata, niesamowite, nie?). Często robili jej na złość, np nie wyciągali zmrożonego ciasta na pizzę, by się denerwowała że na konkretną godzinę nie zdąży zrobić pizzy. Szkoda mi było dziewczyny, sama byłam kozłem ofiarnym w gimbazie więc starałam się być neutralna i nie brać udziału w linczu. Winą dziewczyny było to że zmagała się z kilkoma niewesołymi chorobami (cukrzyca, która wymagała wstrzykiwania insuliny i wysokie ciśnienie to dwie z nich). Była naprawdę sympatyczna, no ale wyróżniała się wyglądem i tym że męczyła się szybciej.
- Już pierwszego dnia kierowniczka zaprosiła mnie do znajomych na fb. Codziennie do mnie pisała, chcąc mieć rozeznanie z dnia. Co robiłam, jak tam relacje z innymi pracownikami, pełen wywiad. Było to dziwne, ale domyślałam się że rozmawia tak z wszystkimi codziennie. Mówiła żebym nie przejmowała się Dorotą, bo ona ciągle płacze? No przeze mnie ani razu nie płakała, jedynie kucharz który wydzierał się na nią jak ojciec, który wraca z wywiadówki i dowiaduje się że dziecko ma trzy zagrożenia na semestr.. Serio, raz była inba o to, że paczkę mąki czy cukru postawiła wg niego nie tak, jak trzeba (bo mógł spaść na jego pusty łeb z pułki, ale jakimś cudem nie spadł).
- Miałam nockę, wtedy trzeba wydrukować raport dobowy i po północy się zalogować. Okazało się że jakaś idiotka nie dokończyła transakcji na innym komputerze i się wylogowała, w związku z tym ja nie mogłam wydrukować raportu dobowego. Ponieważ moje "szkolenie" wyglądało tak- patrz, wchodzisz, klikasz drukuj raport, wychodzisz, bez przedstawienia mi co by było gdyby, spanikowałam i zaczęłam dzwonić z telefonu służbowego, który zawsze był w biurze do kierowniczki i dwóch dziewczyn z pracy. Kierowniczka odrzuciła moje połączenie, mimo świadomości że to moja pierwsza nocka, druga koleżanka miała wyłączony telefon, odebrała tylko Dorota. Niestety ona nie miała nocek i nie wiedziała co zrobić, więc nie wydrukowałam tego raportu i sprzedawałam obiady ludziom normalnie. To był pierwszy krok do zrobienia ze mnie drugiej Dorotki.
- Drugi krok był dość nieprzewidziany. Otóż w rozmowie z jedną z "koleżanek", powiedziałam że zależy mi na umowie o pracę i minimum 2500 na rękę, bo za mniej ciężko się tu utrzymać, dodatkowo wynajmując pokój. Byłam zdziwiona że musimy tu piec placki, robić pizzę i sprzątać kible czy zaplecze, skoro nie ma tego zawartego w umowie. W rozmowie nazywałam kierowniczkę "szanowną kierowniczką", baba starsza ode mnie o kilkanaście lat, tak więc może trochę na wesoło się o niej zwracałam. Po tej sytuacji zostałam wezwana na dywanik. Bo mieliśmy przejazdy pracownicze, i ponoć byłam głośna i wulgarna (nieprawda) w autobusie, i mówiłam na głos że chcę umowę o pracę i 2500 (prawda) na rękę. Nie sądziłam że moje oczekiwania to zarzut. Dodatkowo ona wie że zwracam się o niej per szanowna kierowniczka, i że to ironiczne. Kiedy zaczęłam odpowiadać na te zrzuty, powiedziała tylko że "nie będzie rozmawiać na tym poziomie", po czym powiedziała że MI WYBACZA i daje kolejną szansę. Machnęłam ręką, i tak miała to być tylko praca na kilka miesięcy.
- Ukrainki, sztuk dwie. Jedna starała się zabawić w kucharza i wymuszać na mnie pewne rzeczy krzykiem (np miałam ustalony plan dnia przez kierowniczkę, a ta chciała bym dodatkowo skakała co chwila by ją wyręczać w jakichś rzeczach, bo musi pilnie wyjść na fajkę, bo nie chce obsługiwać kasy, bo coś tam), mimo że była na równie niskim stanowisku jak ja, dodatkowo zatrudniona przez agencję pracy tymczasowej. No więc pokazałam jej że ja też potrafię podnieść głos, z tą różnicą że zgaszę ją logicznym kontrargumentem. Szybko przestała nawet na mnie patrzeć, a aby ulżyć bólowi że jakaś Polka nie daje się wykorzystywać, obgadywała mnie z drugą po ukraińsku, ciesząc się że nie do końca wiem o czym konkretnie pie*dolą, ale mogę się domyślać. Druga młodsza, wpatrzona w starszą koleżankę zaczęła bardzo patrzeć mi na ręce, i komentować że a to za wolno (mimo że przygotowanie śniadania miało być zrobione do konkretnej godziny, i zawsze się z czasem wyrabiałam), a to miałam wystawić dwie sałatki, no ale kolorystycznie dałam dwie białe a ładniej jak są różne kolory, itd) a potem szła do kierowniczki i mówiła że sobie nie radzę.
- z czasem zaczęłam się buntować, bo dlaczego niby mam robić rzeczy spoza listy? Kazano mi np w nocy obierać i oczkować ziemniaki, mimo że to zadanie kucharza albo pomocy kucharza (którym była ukrainka, ale ona nie godziła się na nocne zmiany), albo przygotowywać ziemniaki i kiełbasy pod zapiekanki rano. Kucharz nie mówiąc do mnie, ale tak abym usłyszała zaczął komentować że jak tutaj się pracuje, to się robi wszystko. Chyba nie słyszał o tym że po to jest umowa, by mieć ustalone w niej czynności do roboty.
- Grafik był z tygodnia na tydzień, co było mega wku*wiające, bo dopiero w niedzielę wieczorem dostawałam grafik na przyszły tydzień. Oczywiście kierowniczka i jej świta pracowała od 6 do 14, na popołudniówki i nocki była jedna osoba na zmianie. Bałam się tych nocek, po stronie drzwi wyjściowych, przez które przyjmowana jest dostawa był las, a budynek otoczony podajże 2 metrowym płotem. Każdy mógł wejść tylnym wejściem, monitoring owszem był ale raczej przy głównym wejściu, pilnowany przez dwóch dziadków. Dwukrotnie było tak że jakiś osobnik wlazł mi na zaplecze, a bo to chciał mi jakiś widelec oddać (zamiast położyć na tacy i na wózku, który stał tuż przy wejściu na zaplecze) a to że chciał o coś zapytać. Był dzwonek na wydawce, więc to nie to że czekał i nie mógł się doczekać, nie wiem czy był tak tępy by nie wiedzieć że nie włazi się na zaplecze, czy może chciał się dorwać do utargu (w nocy możliwa jest tylko płatność kartą i kasę chowamy do "biura", klucz w drzwiach non stop tam wisi, co za problem podejść i przekręcić xd.
- Kropką nad i była zmiana nastawienia do mnie, bo nie chcę wykonywać obowiązków poza tymi, za które mam płacone. To takie dojrzałe, kiedy kierowniczka stoi z młodszymi pracownikami, patrzy na ciebie i coś o tobie gada, a reszta się śmieje. Co prawda stoi w takiej odległości i mówi takim głosem bym za bardzo nie wiedziała o czym mówi, no ale jeśli ktoś był w podobnej sytuacji to wie o co chodzi. Była też zmiana tych w miarę sympatycznych osób, które z dnia na dzień zaczęły się ode mnie dystansować. Przykre to było, stwierdziłam że tu panują naprawdę januszowskie zasady, a ja nie chcę być tym naiwnym pracownikiem, który za grosze daje się gnoić.
- Kierowniczka stwierdziła że nie potrzebuję umowy o pracę, którą w sumie po miesiącu mi obiecała. Bo przecież na zlecenie mogę pracować więcej i zarabiać więcej, a w umowie o pracę nie zarobię 2500. Co z tego że na początku była inna gadka, przecież jestem (hehehehe) młoda i mogę z rok na zleceniu robić. Otóż nie, nie mogę i żegnam szanowną Panią Grażynkę.

Ogłoszenie- praca na Orlenie. Widełki 2800-3400 (jakoś tak)
Dzwonię, bardzo niesympatyczny i obrażony głoś kobiecy po drugiej stronie słuchawki pyta o co chodzi. Mówię że o pracę, umawiamy się na rozmowę.
Co się okazuje?
- 2000 netto na rękę plus dodatkowa kasa za nocki i jakieś tam premie sprzedażowe, wtedy może i wyjdzie na rękę to 2800.
- pani mówi że mam przyjść w weekend na dwie nocki po 11 godzin, jak im się spodobam to podpiszą umowę i mi zapłacą, a jak nie to będę na dniach próbnych harowała za free. Dziękuję, postoję.

Pomoc techniczna, a w sumie to opieka nad dziećmi od 8 miesięcy do roku. Pani zna moje CV, zaprasza na rozmowę ale twierdzi nagle z *upy że mam iść na studia podyplomowe na Pedagogikę, bo inaczej to mnie nie zatrudni. Ona ze swojej strony oferuje 2100 na rękę i umowę na trzy miesiące xD. Nie wiem jakim sensem jest zapraszać ludzi z ekonomicznym wykształceniem, skoro i tak chce się zatrudnić kogoś z kierunkowym o zupełnie innej specyfice?

Kameralny hotel, miałabym być pokojówką, pomocą kuchenną, czasami kelnerką. Praca tylko od 14 do 22, także w weekendy i święta. Umowa zlecenie i 2300 netto.

Na szczęście mam w przyszłym tygodniu kilka rozmów odpowiadających mojemu doświadczeniu i wykształceniu, mam ogromną nadzieję że w końcu dostanę pracę którą będę mogła spokojnie wykonywać do emerytury. Tylko czasem wkurza, że niby we Wrocławiu praca leży na ulicy, ale w większości przypadków oferty wyglądają właśnie tak jak powyżej...
  • 31
  • Odpowiedz
@Stereotypowa-Blondynka: ciekawe przygody :) Ja nigdy nie miałem problemów z pracą i nie wiem jak to wygląda od strony osoby która szuka czegoś pomimo trudów i złych ofert. Chcę Ci powiedzieć, że to jest bardzo otwierający oczy tekst dla takich osób jak ja, o tym jak wygląda większość rynku pracy, i dzięki, że zechciałaś tak opisać swoje przygody :) Mam nadzieję, że Ci się uda znaleźć pracę, która będzie Tobie
  • Odpowiedz
@kacper3355: wiesz ja właśnie chcę doszkalać język, ale potrzebuję pracy tymczasowej przynajmniej na pół roku, rok by mieć za co żyć i jeszcze się rozwijać. Jakakolwiek praca w ludzkich warunkach i za w miarę przyzwoite pieniądze ( już nie mówię o 3000 ale coś koło tego) byłoby dla mnie na rękę. Ale nie wytrzymam tam, gdzie nie dość że mnie kłamią prosto w oczy, narzucają obowiązki których nie ma w
  • Odpowiedz
@Stereotypowa-Blondynka: a myślałaś o tym żeby zacząć wysyłać cv do normalnych firm a nie stacji paliw hoteli i gastronomii gdzie wiadomo że jest ostra patologia? Znajoma szukała pracy od sierpnia, od listopada pracuje w normalnej firmie w biurze. Jedyne wymagania jakie mieli to żeby ktoś oganiał excela i miał łeb na karku. 3k netto na początek. U znajomego szukali asystentki to biura, wystarczyło znać podstawy pracy biurowej i mieć spoko
  • Odpowiedz
@thewickerman88: ależ ja szukam od x czasu pracy w biurze. Wysyłam CV do firm, urzędów korpo. Tylko mój angielski jest na poziomie średnio zaawansowanym, co już mnie dyskwalifikuje to pracy za więcej niż 2 tys netto. Do tego jest duża konkurencja na rynku, stwierdziłam że najłatwiej znaleźć pracę w gastro, by zostać we Wrocławiu, mieć za co opłacić pokój i zrobić kurs/certyfikat. Nie straszna mi ciężka praca, tylko traktowanie mnie
  • Odpowiedz
@Stereotypowa-Blondynka: A ja przeczytałem. Sam jestem w bardzo podobnej sytuacji i zgadzam się ze spostrzeżeniami.
Dobra praca niestety rozchodzi się w wewnętrznym kręgu i ogłoszenie nawet nie trafia do reszty świata. Ogłoszenia w internecie albo oblegane jak coś fajnego, albo gównopraca, której nikt nie chce. Może pomyśl o czymś swoim ?

Powodzenia :)
  • Odpowiedz
@Stereotypowa-Blondynka: tak czy siak spróbuj. Jak poszedłem do pierwszej normalnej roboty to miałem kiepsko z językiem, rozumiałem wszystko, coś tam wydukałem w rozmowie ale kompletnie nie ogarniałem pisania i klepnięcie maila to była dla mnie czarna magia. W jednej firmie potrzebowali ludzi to mnie przyjęli, powiedzieli tylko że liczą na to że będę się uczył i rozwijał, że poprawię język we własnym zakresie bo widzą że to mój słaby punkt.
  • Odpowiedz