Wpis z mikrobloga

Mirki, opowiem wam takie #storyofmylife. Zanim zacznę, to muszę zaznaczyć, że raz na jakiś czas palę marihuanę, jednak nie palę fajek i jestem ich przeciwnikiem, gdyż już po jednym większym zaciąnięciu się, mój organizm bardzo źle po nich reaguje, czyli mam bóle i zawroty głowy, nudności (kiedyś rzygałem w krzakach po wyjaraniu zielska ze skruchą), nogi jak z waty, zimne poty i drgawki. Piszę to, bo ma to związek z dość nieprzyjemną rzeczą, jaka wczoraj mi się przytrafiła. No a więc tak, wczoraj miałem jaranie, to postanowiłem, że kolegę zaproszę. On oczywiście zaproszenie przyjął, no bo kto by odmówił darmowego jaranka z ziomkiem. Ja sobie walnąłem dwa wiadra na początek (wiem, że to taki menelski sposób na jaranie, ale mniejsza o to), a on dwie lufki wyjarał. My byliśmy już porobieni jednak jako, że zostało jeszcze baki akurat na jednego jointa, to postanowiłem, że takowego skręcę i sobie wyjaramy, jednak on mi zaproponował "bogdana" (muszę w tym momencie zaznaczyć, że paliłem już z bonga nieraz i nigdy nie miałem z nim żadnego problemu, poza pierwszym razem), którego posiadaczem jest jego znajomy (w sumie mój też, jednak nie widziałem się z nim ze 6 lat). Ja przystałem na jego propozycje i poszliśmy z buta zjarani ze 2km do jego znajomego na chate (mimo, że mogliśmy jechać autobusem). Gdy doszliśmy do jego domu, zapukaliśmy a otworzył nam jego znajomy (spizgany tak samo jak my) i zaprowadził nas do pokoju, w którym unosił się zapach palonego zielska, gdzie siedziało jeszcze ze 3 typa, z czego jeden ewidentnie był pijany. Mój kumpel powiedział, żeby wyjmował bongo, bo chcemy zajarać, po czym jego znajomy (nazwijmy go Marek) sięgnął za drzwi po "bogdana", a potem poprosił nas o towar, żeby nam je nabić. Zgrindował je, a następnie zapytał nas, czy chcemy ze "styksem" czy czyściocha? Mój kolega przekonał mnie, żebyśmy wzieli ze styksem "bo lepszy haj wtedy jest", wtedy ja sobie przypomniałem, jak kiedyś rzygałem po spliffie, jednak stwierdziłem, że to było dawno i napewno teraz nic mi nie będzie. Przystałem więc na jego propozycję i zgodziłem się na zmieszanie zioła z tytoniem, po czym Marek sięgnął po tackę z plastikowym, przeźroczysty woreczkiem, na którym było tylko napisane coś w cyrylicy i nadrukowany jakiś niewyraźny obrazek, oraz ze starą nabijarka na korbkę, z wyraźnymi oznakami używania. Gdy znajomy ziomka już nabił bongo, to wręczył mi je i powiedział "na zdrowię" (o ironio), a ja ładnie podziękowałem i zacząłem robić "mleko" zatykając sprzęgło, lekko wciągając powietrze i opalając cybuch (zawsze tak robię, żeby nie było). Po zrobieniu już dosyć gęstego dymu, puściłem sprzęgło i gwałtownie wciągnąłem zawartość fajki, a następnie napadł mnie gwałtowny atak kaszlu i drapania w gardle. Kilkanaście sekund po tym, wystąpiły u mnie objawy, które opisałem na początku (zawroty głowy, nudności, poty, drgawki i nogi z galarety), następnie ledwo dobiegłem do kibla (ledwo, bo prawie się po drodze #!$%@?łem i zrzygałem), jednak udało mi się. Dusiłem się i krztusiłem przez kilka minut nad muszlą klozetową, aż wyrzygałem moje śniadanie. Serce mi waliło (jakby mi zaraz miało stanąć), zalał mnie zimny pot, w uszach mi piszczało, głowa mnie #!$%@?ła i było mi na przemian zimno i ciepło. Chciałem już im mówić, żeby dzwonili na karetkę, bo pierwszy raz w życiu czułem, że umrę, jednak postanowiłem, że zaryzykuję, żeby nie robić im problemów. Marek i jego ziomki jednak okazali się być spoko typami i zamiast lać ze mnie beke oraz mnie nagrywać na telefonach, to przybiegli do mnie z wodą i ręcznikami papierowymi, a następnie zapytali mnie, czy wszystko ze mną w porządku. Leżałem na zimnych kafelkach w kiblu, opaty o pralkę, popijając wodę i tak z 5 minut, po czym mój oddech i serce się uspokoiło, a ja się czułem, jakby na moją głowę spadło kowadło (jak w bajkach). Haj nie był hajem, tylko przytłaczającą i nieprzyjemną fazą, a ja ledwo mogłem się na nogach utrzymać, jednak wstałem i wróciłem do pokoju. Wszytsko działo się z jakieś 10 minut, od mojego rzygania, aż po wyjście z kibla. Gdy wróciłem wszyscy, palili papierosy i się ze mnie śmiali, po czym się zapytali, czy "mogą po mnie dokończyć". Ja się zgodziłem i stwierdziłem, że już dzisiaj nie jaram, bo za bardzo miażdżyło mi łeb. Usiadłem sobie na taborecie pod ścianą i gapiłem się w okno, zapominając o mruganiu (nie mrugałem chyba ze 3 minut). Potem jeszcze siedziałem tam ze 2 godziny, działy się różne śmieszne rzeczy, jednak to nie o tym chce pisać. Po dwóch godzinach, czułem się nadal jak zombie oraz głowa mnie okropnie bolała (lewe oko i cała głowa), więc postanowiłem wrócić do domu (jakieś 1,5 km). Wróciłem autobusem do mieszkania i wyszedłem z psem na spacer. Gdy wróciłem ze spaceru, zgłodniałem i zrobiłem sobie mielone z ziemniaczkami, z bułką i ogórkami kiszonymi, zjadłem to, po czym poszedłem spać. Po 2 godzinach (była wtedy 20 z minutami), obudziły mnie bóle brzucha a ból głowy nasilił się do jeszcze bardziej nieznośnego poziomu (akurat wtedy nie miałem żadnych leków przeciwbólowych), potem przez 10 minut próbowałem zasnąć, jednak moje ciało mi na to nie pozwoliło. Po tych 10 minutach zebrało mi się na wymioty, więc pobiegłem do łazienki z ręką na mordzie, obrzygując po drodze podłogę. Gdy dobiegłem do kibla, mój żołądek zaczął zwracać wszystko, co zjadłem ze 2 godziny temu. Rzygałem i ustami, i nosem i miałem wrażenie, jakbym miałe jeszcze wyrzygać swoje wnętrzności. Po wszystkim opłukałem usta i obmyłem twarz zimną wodą, wskoczyłem w piżamę, i tak o godzine 20, czując się jakby mnie ożywili i z grobu wyciągneli, poszedłem spać. Na następny dzień (czyli dzisiaj), obudziłem się o 10 i czułem się zupełnie normalnie, bez żadnego przybicia i bólów głowy czy brzucha. Po tym co mnie wczoraj spotkało, przyrzekłem sobie, że już nigdy nie wezmę szluga do ust i Wam też tego nie polecam. #420 #marihuana #pasta #zycie
  • 2