Wpis z mikrobloga

#wiedzmin #piesandaluzyjski (tag z moimi recenzjami, dawno nic nie wrzucałem :P) #telewizja #netflix #kino #witcher #seriale #kultura

W końcu obejrzałem. Jest w miarę okej. Wizualnie bardzo mi się podobał, walki, brud, kolory - wszystko na swoim miejscu. Castingowo Yennefer i Geralt się zdecydowanie obronili. Z Triss ciężko powiedzieć, bo nie miała zbyt znaczących scen w całości, ale ogólnie jednak czarodziejki to porażka jeśli chodzi o wygląd i to najbardziej mnie ubodło, a nie murzyny everywhere, co jakoś mocno nie przeszkadza. Pomysł na adaptację z trzema głównymi wątkami i oddzielnymi liniami czasowymi się broni, ale to zdecydowanie nie moja bajka. Nie ma tam błędów, wszystko ma sens, ale skakanie po czasie mocno wybija z rytmu i utrudnia wczucie się w historię. Szczególnie raziło mnie to w pierwszym odcinku, gdzie chciało się oglądać wątek Geralta, a tu wchodziły inne rzeczy. No ale rzeź Cintry zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

Mimo tych wszystkich małych zalet, spory cień kładzie to jak dokonano adaptacji opowiadań. One są dosyć "losowe" i rozumiem, że ciężko je połączyć w całość, tak aby zachować logiczny ciąg wydarzeń, modyfikacje są potrzebne, ale tutaj niestety utracono całkowicie ich ducha i wymowę. Na przykład wyobrażam sobie, że historia z diabłem dla kogoś kto nie czytał opowiadań może być idiotyczna. Uproszczono to na maksa, wycinając po drodze pół historii i w rezultacie dostajemy tak naprawdę historię o niczym. Na ekranie oryginalne opowiadanie nie ma książkowego przesłania, kompletnie nie czuć tego konfliktu ludzi i elfów, mimo że dostajemy na twarz przemowy o uciśnionej elfickiej rasie. Ale samo mówienie o tym w poważny sposób przez bohatera, którego poznaliśmy kilka minut temu, nie ma w ogóle żadnego oddziaływania na widza. I tak, zgadzam się, że trudno w kilkanaście minut na ekranie pokazać całą historię konfliktu, wszelkie niuanse, niesnaski, nietolerancję i nienawiść, która toczy ten świat od koniunkcji sfer, ale właśnie tutaj można się pobawić historią i ułożyć ją tak, żeby na ekranie działała, tak samo jak w piśmie.

Tak samo w pierwszym odcinku nie czułem zbytnio tego ciężaru wyboru, który ciążył na Geralcie. Wszystko potoczyło się szybko, a całe tło historii nie było zbudowane na tyle mocno, żebyśmy jako widzowie odczuli sytuację w jakiej znalazł się wiedźmin. A wszystko przez to, że plan brygady Renfri nawet się nie rozpoczął i nie był widzowi znany, bo kawałek o tridamskim ultimatum postanowiono wyciąć z serialu. Najmocniejszą rzecz w tym opowiadaniu. Jeżeli już chcieli popędzić z tą historią, to mogli zmodyfikować ją tak, że Renfri i koledzy zaczynają zabijać ludzi, a Geralt jest sam i musi w dramatycznej sytuacji dokonać wyboru. Tak jest niestety z większością historii Geralta - wszystkie dylematy i niuanse kryjące się pomiędzy słowami kompletnie wyleciały. O wątkach Yen i Ciri nie piszę, bo nie czytałem sagi.

Kolejny kamyczek do ogródka to relacja Geralta i Jaskra. W ogóle trochę to rozczarowujące, że Jaskier nie nosi tego swojego kapelusika z piórkiem, ale okej, to jest nic nie znacząca pierdoła. Przeczytałem tylko dwa tomy opowiadań (no i grałem w trzecią część wiedźmina, ale specjalnie nie porównuję, bo to oddzielne medium i oddzielna interpretacja historii), ale odniosłem wrażenie, że relacja tych dwóch działa trochę na zasadzie przyciągania się przeciwieństw i wzajemnego zrozumienia. Jaskier lubi Geralta za to, że jest tym słynnym herosem, idealnym bohaterem jego ballad, a przy okazji człowiekiem uczciwym, z własnymi zasadami. Geralt lubi Jaskra za to, że pod płaszczykiem śmieszka kryje się inteligentny facet, który jest przeciwieństwem większości ludzi zamieszkujących uniwersum - tolerancyjny, racjonalny. Jest dla Geralta bratnią duszą i potrzebuje go pewnie bardziej niż Geralt jest w stanie się do tego przyznać. Nie jest to typowy bromance jakich było wiele w literaturze czy filmie i twórcze rozwinięcie tej relacji byłoby czymś świeżym, oryginalnym w serialowym światku. Nie wiem czy taki był zamysł twórców, ale odniosłem wrażenie, że Geralt traktuje Jaskra trochę jako zło konieczne w swoim życiu, takiego upierdliwca. Przez to scena jak wiedźmin chce uratować uszkodzonego przez dżina barda wypada trochę dziwnie. Nagle ten irytujący typ stał się na tyle ważny dla Geralta, że nie dość, że szuka mu lekarza, to jeszcze jest zainteresowany jego losem. Jestem ciekaw co o tym myślą ludzie, którzy nie czytali pierwowzoru. Jedyne co może usprawiedliwić takie odchodzące od oryginału podejście do tematu, to chęć twórców do rozwijania tej relacji w kolejnych sezonach. W opowiadaniach znajomość Jaskra i Geralta była dość ukształtowana i "stabilna", być może twórcy chcą z tego zrobić swoisty "character arc" (łuk postaci?) dla tej dwójki.

Najgorsze jest to, że tych decyzji podjętych na samym początku nie da się już zmienić. Maszyna ruszyła. Być może nie trzeba było na siłę wpychać wątków Ciri i Yen? To są oczywiście bardzo bardzo ważne postacie dla sagi, ale czy faktycznie byłoby to złe, gdybyśmy ich nie poznali od razu? Twórcy serialu chcieli mieć wszystko od razu w pierwszym sezonie: najważniejszych bohaterów, najważniejsze wydarzenia, najwyższą stawkę i gierki polityczne. Ale jak tu docenić te rzeczy jak je dostajemy od razu na tacy? Większość z wydarzeń, które zobaczyliśmy zagrałyby o wiele lepiej, gdyby je dawkować. Tym bardziej, że Geralt z zasady nie mieszał się w takie historie. Czy nie byłoby to lepsze, gdyby w dalszej części los wrzucałby prostego zabójcę potworów, którego poznaliśmy w 8 pełnych odcinkach, w wir tych wielkich wydarzeń? Odbierać mu kawałek po kawałku wiedźmińską strefę komfortu i oglądać jak sobie radzi z tymi wszystkimi rzeczami, które na niego spadają? Gdzie potwory i pusta sakwa, to jest najmniejszy problem? Szkoda, że nikt tu nie chciał pograć klimatem i powoli wprowadzić widza w świat wielkiej polityki i obrzydliwych potworów. Nic już tutaj nie może narastać, bo wszystko zobaczyliśmy. Pozostało tylko opowiadanie historii i niewiele więcej.

To są największe wady serialu, a nie murzyny (chociaż Fringilla Vigo to porażka, ale nie z powodu rasy aktorki, a jej nieczarodziejskiej atrakcyjności, zerowej charyzmy i braku jakiegokolwiek magnetyzmu), brak słowiańskości czy innych pierdół. Odnoszę wrażenie, że twórcy za bardzo skupili się na pojedynczych rzeczach wizualnych i scenariuszowych (jak zaadaptować opowiadania, żeby miały sens) i przez to umknęło szersze spojrzenie na całą produkcję. Bo owszem - jest klimat, jest mrok, jest brutalnie i okrutnie. Ale nie ma w tym magii i czegoś ulotnego co przyciąga i każe od razu obejrzeć następny odcinek. Ten serial sporo opowiada, ale nic nie buduje i to jest przykre. Nie ma za bardzo jak się związać z postaciami, bo nie ma kiedy ich pokochać. I pół biedy jeżeli się czytało Sapka i zna się ich z kart książek, ale jak ma się w tym odnaleźć nowy widz? Każdy kto porównuje serial i gry jest skończonym idiotą i jełopem, ale jedno trzeba zaznaczyć - CDPR potrafili sprawić, że na postaciach nam zależy. I ten słynny klimat gry to nie ta osławiona słowiańskość, ale coś więcej (:D) czego nie da się ubrać w słowa. Wydaje mi się, że zdecydowanie było to możliwe do uzyskania w medium jakim jest film/serial, ale niestety w pierwszym sezonie się nie udało.
  • 1