Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
33/100

Mousou Dairinin (2004), TV, 1-cour
studio Madhouse

Do produkcji p. Satoshiego Kona zasiada się zazwyczaj zaczynając od filmów, po czym ogląda Paranoia Agent jako jakieś postscriptum. Istotnie, jest to jedna z ostatnich produkcji artysty i przy okazji jego jedyny serial, ale z tego na mój rozum wynika – Paranoia Agent to konizmów najbardziej kompletny destylat. Dla widzów nieco zawiedzionych Papriką, Paranoia Agent to wręcz ostateczne dzieło p. Kona, przed jego przykrą śmiercią w wyniku raka. A przy tym jest to pozornie bardzo solidny dreszczowiec, zaś w istocie psychodrama obijająca się od jednej obsesji autora do drugiej, każdej poświęcając nieco czasu antenowego mniej dogłębnie niż filmy, ale też z większej liczby perspektyw.

Motorem napędowym fabuły jest SHOUNEN BAT – na poły jakiś chuligan napadający ludzi z kijem bejsbolowym, na poły legenda. W miarę postępowania serialu, przerodzi się wręcz w jakieś apokaliptyczne bóstwo, nękające głównych bohaterów. Między innymi; Tsukiko Sagi, nieco dziecinną ilustratorkę, twórczynię popularnej maskotki; Harumi Chono, korepetytorkę, której wyjątkowo źle z sobą samą; Yuichiego Tairę, ucznia podstawówki, któremu życie idzie jak z płatka; a także Masamiego Hirukawę, policjanta w średnim wieku, któremu mało co w życiu wychodzi. Wyczyny Shounen Bata śledzi dwójka policjantów – młody i zapalczywy, stary i cyniczny.

Oś fabularna daje p. Konowi wspaniały pretekst, by zrzucić na karki bohaterów rozmaite ciężary codziennego życia, z którymi mało sobie radzą i z których usiłują się jakoś wymigać. Zgodnie ze sztandarowym stylem twórcy, problemy te są przyziemne i wynikają bezpośrednio z podejmowanych przez postacie wyborów, a zarazem zerkamy na nie przez szkiełko odrealnienia i sennych fantazji (nachalność tego ostatniego odrzuciła mnie od Papriki). Autor kontestuje optymizm rodaków i wydłubuje na światło dzienne ich brud spod paznokci, pokazuje wszystko, co brzydkie i niewłaściwe. A zarazem ma w sobie na tyle otwartego serca, że wyborów bohaterów właściwie nigdy nie potępia – potępia wyłącznie ucieczkę od ich konsekwencji.

Skoro p. Kon, to i Madhouse w pełnej krasie, produkujący w zasadzie Konowski film o długości sezonu anime. Rzecz jasna, nie ma skrajnych wodotrysków, ale też zupełnie się na niczym w tworzeniu oprawy nie skąpi. Dla kogo pierwszy to p. Kon, ten może odbić się od modelów postaci, rozpiętych szeroko między urodziwymi paniami, a koszmarnie brzydkimi, żabowatymi mężczyznami. Nie zabraknie krajobrazów miejskich, przy czym miasto u autora to niemal zawsze jakieś ponure, zaśmiecone zaułki. Nie zabraknie także krajobrazów odrealnionych, ze świata fantazji, czy raczej – paranoi.

Muzyka to kompozycja p. Hirasawy, i stanowi chyba wprawkę przez Papriką, bowiem ten czy inny muzyczny trik się ewidentnie pomiędzy produkcjami powtarza. Nie wybiegając tak daleko naprzód – kawał solidnej roboty. Również gra aktorska ma się bardzo w porządku, a casting sięga garściami po weteranów branży. Chyba najbardziej podobał mi się nieco prześmiewczy w wydźwięku monolog w wykonaniu p. Kazue Komiyi (wcielającej się w żonę starszego z detektywów), odegrany w późniejszych partiach serialu. Kto p. Noto kojarzy raczej z ról pewnych siebie i kobiecych, tego niewątpliwie zdziwi jej zahukana Tsukiko.

Ostatni (dobry) p. Kon to autora styl kompletny, oszczędnie rezygnujący z ambitnych wizualnych metafor jego debiutanckiego Perfect Blue, zamieniający je na jeszcze kwaśniejsze spojrzenie na kraj, iście sumienie Japonii. To moralistyczny serial, choćby się fani zaklinali, że wcale nie. Można do niego zasiadać z czarnym humorkiem (jak choćby do odcinku o samobójcach), chociaż nie jest to koniecznie wymagane. Ciężkie tematy zmierzają jednak do zaskakująco żywiołowego katharsis i z seansu wyjdziecie raczej mało posiniaczeni. Warto, Papriki nie warto.
Pobierz
źródło: comment_sCh22jR1VcAgkaTa6cwaejyjQtvdzGbO.jpg