Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Jak się nazywa stan w którym to #rozowypasek jest takim trochę #betabatkomatem Wybaczcie się ale cały wpis to trochę #zalesie
Zarabiamy z mężem naprawdę przyzwoicie. Plus minus każdy około 15 tyś. Tylko że mój mąż jest w stanie wydać dosłownie każde pieniądze jakie mu wpadną w ręce. Przez pierwsze dwa lata ja sprzątałam sama nasze mieszkanie, ogarniałam wszystko, prałam, prasowałam, gotowałam itd.. jedyne czego od niego oczekiwałam to umycia podłogi bo naprawdę nie lubię. Co zrobił mój mąż - on sprzątać nie będzie wcale bo nie, zatrudnił sprzątaczkę. To jeszcze był luz, miałam trochę poważniejszą operację, nie gotowałam kilka dni, liczyłam że chociaż zupę mi zrobi - nie, chcesz coś zjeść to sobie zamów. On gotować nie lubi i tyle. Wszystko tak wygląda łącznie z nalaniem płynu do spryskiwacza. Jedzie na stacje benzynową tak gdzie ktoś mu naleje. Idziemy gdzieś, myślicie że mój mąż poszuka w szafie i wyprasuje sobie koszule (ba nawet większość jest uprasowana przez Panią sprzątającą) albo wyczyści buty- nope. Idzie do sklepu kupić nowe. Tak jest z dosłownie ze wszystkim. Powiedziałam stop- ja się niczyim niewolnikiem nie urodziłam, sprzątać i gotować jaśnie Panu nie będę skoro on mi nigdy przez 5 lat nawet j****ej kanapki nie zrobił. Tak więc mój mąż od roku stołuje się we wszystkich okolicznych restauracjach. Na żarcie wydaje średnio 5-6 tyś miesięcznie (bo on dużo pracuje i musi dobrze zjeść..). Za utrzymanie mieszkania płacimy wspólnie - rachunki oraz dokładam się mu połowę do kredytu bo mieszkanie kupił zanim się pobraliśmy. To nic że jak przed ślubem mieszkaliśmy w moim, ja za swój kredyt płaciłam sama.. no ale przecież teraz jesteśmy małżeństwem. Takim oto sposobem ma na koniec miesiąca ma zero na koncie i tyle samo oszczędności. Ja od lat odkładam minimum połowę pensji. Wiec sytuacja jest taka że jak wyskoczy niespodziewany wydatek - płacę ja bo on nie ma. Wakacje - płacę ja albo sama bym musiała jechać bo on nie ma. Pies zachorował - oczywiście ja.. Tysiące razy z nim rozmawiałam że tak nie można żyć, że naprawdę można lepiej budżetem dysponować itd. Jedyne co usłyszałam że on wydaje swoje a nie moje więc mam się nie wtrącać lub uwaga - on będzie sobie żył tak jak żyje a ja mogę ze swoich dla nas oszczędzać bo mi lepiej to idzie. No krew mnie zalała. Czyli ty sobie odmawiaj tego czy tamtego, ja nie muszę. Nigdy nie myślałam ze pieniądze i lenistwo będzie powodem do mojego rozwodu ale poważnie się nad tym zastanawiam. Wiem że on niby trochę racji ma, to są w sumie jego pieniądze. Ale z drugiej strony ja nie umiem tak żyć. Bez zabezpieczenia minimalnie przyszłości. Z dnia na dzień. Spłuczkę w kiblu ja też ostatnio naprawiałam. Bo oni nie umie i nawet nie spróbuje. No ja też nie umiem ale przecież nie może to być aż taka filozofia więc sprawdzam co u jak i wymieniam. Jestem trochę bankomatem, trochę złotą rączką i trochę ogarniaczem wszystkiego. Zastanawiam się czy może ze mną jest coś nie tak, czy ja się czepiam i wymagam za dużo? Jego rodzice mają po 60 lat- zero oszczędności mimo że super oboje zarabiają - zyją od 30 lat w bloku z wielkiej płyty na 11 pietrze (winda tylko do 10) w 2 pokojowym mieszkaniu. Jego mama choruje od lat na stwardnienie rozsiane ale bardzo wolno postępujące, od 3 lat coraz słabiej chodzi, wychodzi na to że to znowu ja będę musiała wyłożyć kasę na jakiś dom dla nich albo mieszkanie na parterze bo oni nie mają.. Ewidentnie mój mąż taki tryb życia wyniósł z domu. Przez pięć lat nie udało mi się praktycznie nic zmienić w tym temacie. Powoli się poddaje. Mamy po 32 lata a ja się nie mogę zdecydować na dziecko z nim bo się zwyczajnie boje że albo całkowicie sama się będę nim zajmować albo max co mi mąż zaproponuje w ramach pomocy to nianię..

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Eugeniusz_Zua
Dodatek wspierany przez: Nie siedź w domu w ferie i w wakacje
  • 22
  • Odpowiedz