Wpis z mikrobloga

Jest z nami dobry lekarz? ;)

Panie doktorze / pani doktor. Zapomnij proszę o wszelkich dupochronnych formułach typu "musisz zrobić badania, musisz iść do lekarza, nie mogę powiedzieć". Możesz. A ja i tak nie pójdę. Raczej. Chyba, że mnie przekonasz.

Od 20 lat mam piszczący kaszel. W zasadzie odkąd palę, może troszkę krócej, bo jednak paliłem dłużej.
2 lata temu rzuciłem palenie, ale kaszel pozostał. Chyba się nawet nasilił. Nic nie odksztuszam. Może czasem bezbarwną flegmę. Jak paliłem szlugi, odksztuszałem czarną smołe. Mam nadzieję, że to była smoła, a nie krew.

No nic, dobrze wiemy, że 20 lat bym z rakiem płuc nie pożył, prawda? Bez szans.

Więc kaszlę jakbym połknął gwizdek. Nie jakoś często, w sumie rzadko. I nie jest to męczący kaszel. Prawdę mówiąc to w ogóle mi ani trochę nie przeszkadza, aczkolwiek ten pisk mnie trochę niepokoi.

Zanim rzuciłem palenie przeszedłem z normalnych fajek na e-papierosy.

Ale zaraz, co mnie popchnęło do tej decyzji? Zacząłem się dusić. Czułem narastające problemy z dusznościami. Wtedy przeczytałem właśnie na Wykopie pierwszy raz o e-papierosach i ucieszyłem się, że jestem uratowany. Pierwsze e-fajki to była lipa straszna, ale... Mimo wszystko przeszedłem na nie bardzo szybko, zacząłem też spożywać wielokrotnie większe dawki nikotyny niż w normalnych fajkach. I... moje problemy z dusznościami się jeszcze nasiliły. Dusiłem się coraz bardziej, dusiłem się przy najmniejszym wysiłku.

Jakieś 2 lata temu rzuciłem e-papierosy. To była najtrudniejsza rzecz w życiu, coś potwornego, katorga porównywalna z odwykiem z twardych narkotyków.

Niestety po roku z hakiem niepalenia, z powodu wielu niesamowitych ciężarów życiowych sięgnąłem po fajkę. Tradycyjną. Z czerwonej paczki, żadnego tam oszukańczego lighta. Stary, dobry, ŚMIERDZĄCY dym. I tak już będzie niecały rok jak się bujam paląc dokładnie 3 papierosy dziennie. Przestrzegam tego z dość dużą surowością, żeby nigdy nie spalić więcej. Najwięcej przekroczyłem o jeden, parę razy o pół papierosa. Bo dzielę sobie na mniejsze części. Każdą fajkę na 2 do 3 części. Bo smakują mi tylko pierwsze machy, potem to już się pali "żeby się nie zmarnował". Więc dzieląc na 3 smakują mi wszystkie machy. Niektórzy pomyślą "pojara - fuj". A mi smakuje bardziej pojara, niż końcówka fajki wypalonej w całości.

Mniejsza o to. Czas na pytania: jak bardzo mi to szkodzi? Czy jest sens rzucać się w wir walki z tym teraz, kiedy mam masę innych bardzo trudnych wyzwań w życiu? Bo ja wychodzę z założenia, że nie wszystko na raz, bo inaczej można wszystko spierdaczyć, a jak się bierze po jednej rzeczy, to ta jedna ma szansę się udać. Ale jeśli to ma mnie serio zabić, to może powinienem to postawić na pierwszym miejscu - rzucanie. Proszę o rzetelną odpowiedź, a nie pouczanie jak dziecko. Wiem, że palenie szkodzi. Pytam - jak bardzo szkodzą mi 3 papierosy dziennie?

Ważna sprawa. Biegam. Długie dystanse, mój ulubiony - 10km. Mniej więcej 2 razy w tygodniu teraz. Nie mam żadnych problemów z oddychaniem czy dusznością podczas biegów. Jedyne ograniczenie na jakie napotykam to bóle mięśniowe i drobne kontuzje.

Ale od czasu do czasu, zwłaszcza rano, jak wbiegnę po schodach, czuję intensywną duszność, na granicy zemdlenia. Serce wali jak durne, słyszę łomot krwi w głowie i łapię powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. 3 piętra. Tyle mam od piwnicy do mojego pokoju (duży dom na wsi). To samo wieczorem i nawet mi brewka nie pyknie. Żadnego zmęczenia, duszności, przyśpieszonego pulsu.

Co to do cholery jest z tymi dusznościami rano? Czy to może mieć związek z tym piszczącym kaszlem? Czy raczej z sercem i naczyniami krwionośnymi? Czy to jest od palenia, czy to jest od czegoś innego, dajmy na to siedzącej pracy i wysiłku "zrywami". Czyli przez większość dnia siedzę na dupie, a czasem mam zryw ogromnego wysiłku fizycznego, jak robię sobie trening. Trenuję regularnie (bieganie, hantle, trochę kalisteniki), aczkolwiek pomiędzy treningami nie mam zbyt wiele ruchu.

Na koniec minimum danych medycznych. Ostatnie "świadectwo homologacji" czyli komplet pełnych badań kontrolnych mam sprzed jakiś 5 lat. Wszystko poza jednym w idealnym porządku. Jedna rzeczy wyszła mi dwa razy źle, ale lekarz ogólny powiedział, że to prawdopodobnie nic takiego, ale mógłbym zapisać się do kardiologa na sprawdzenie. Otóż dwóch lekarzy wykryło mi "szmery na sercu" podczas osłuchiwania. Nie mam pojęcia co to jest. Żaden nie wykrył mi arytmii, którą ma moja mama. A jak mierzę sobie ciśnienie to aparat pika alfabetem Morse-a. Taki nieregularny puls mam.

Dobra, na coś trzeba umrzeć, z umieraniem na serce nie mam problemu. Aczkolwiek raka się boję.

#choroby #housemd
  • 1
  • Odpowiedz