Wpis z mikrobloga

Bardzo szybko to poszło. 31 marca Legia miała pięć punktów straty do Lechii, a w bilansie bramek różnica wynosiła 10 na korzyść Lechii. Trzy tygodnie i cztery kolejki później, to Legia jest trzy punkty nad Lechią, a różnicę bramek mają taką samą. Już w trakcie 30. kolejki była możliwość wyprzedzenia Lechii, co w tamtym momencie brzmiało niewiarygodnie.

To mi przypomina kilka rzeczy. Po pierwsze, dwa sezony temu Lechia po 23 kolejkach miała 7 punktów przewagi nad Legią – dokładnie tak samo było w obecnych rozgrywkach. Wtedy Legia odrobiła tę stratę… w trzy kolejki. Było to więc jeszcze bardziej spektakularne niż teraz. Mało kto zresztą wierzył, że uda się to odrobić nawet na dłuższym dystansie, powstawały nawet specjalne artykuły pod tezę. Lechia zaczęła przegrywać, a Legia wygrywać dopiero w kwietniu, ale nadal do końca sezonu jeszcze trochę zostało i ostatnie co można w tej sytuacji zrobić, to położyć się i czekać na wręczenie trofeum.

Druga rzecz to sytuacja sprzed roku. Lech też nie przegrał przez całą rundę zasadniczą ani jednego meczu u siebie, w rundę finałową wchodził jako lider, po czym… przegrał w niej wszystkie mecze u siebie, w tym z Legią. Na razie Lechia zrealizowała tylko część tego scenariusza, ale gdyby to się powtórzyło… to tylko przypomnę, że jej następny mecz u siebie to ten z Legią. Lechia grała teraz z bardzo wymagającymi przeciwnikami i te wyniki nie do końca mogą być zaskoczeniem. Bardziej to jak została stłamszona przez Cracovię w drugiej, a przez Piasta w pierwszej połowie.

Należy wyznawać zasadę, że każdy kolejny mecz jest ten najważniejszy i najtrudniejszy, ale ja mam wrażenie, że to właśnie mamy już za sobą. Cracovia była w wielkim gazie, do tego jakby nauczyła się grać z Legią, co po dwóch remisach 0:0 udokumentowała wygrywając przekonująco przy Łazienkowskiej. Wreszcie mogę powiedzieć, że Legia wygrała mecz z drużyną o wysokim jak na tę ligę poziomie. Wcześniej mieliśmy też zwycięstwa w dobrym stylu, przede wszystkim to z Jagiellonią. Na to właśnie czekałem tej wiosny i to daje nadzieję, że sezon skończymy na pierwszym miejscu. Na eliminacje europejskich pucharów żadnych gwarancji to nie daje, ale niestety z tą myślą trzeba oswajać się od dłuższego czasu.

Wygranie tego meczu po bramce w ostatniej minucie z karnego wzmaga wrażenie, że Legia to zwycięstwo wymęczyła. Biorąc pod uwagę klasę przeciwnika, uważam, że Legia przez większość czasu spisywała się całkiem nieźle, wypracowując sobie przewagę i kilka sytuacji. Cracovia to jednak głównie się broniła. Godny podkreślenia jest też charakter zespołu – prawdopodobnie nie udałoby się tego wygrać, gdyby nie zryw Nagya, który przebiegł przez pół boiska z nadzieją, że uda się jeszcze coś zrobić. Jest walka do końca i nie jest to czcze gadanie, bo trzy ostatnie mecze pokazały, że zawodnicy robią to, czego od nich oczekujemy – przynajmniej walczą.

Ogólnie mecz oglądało się nieźle, choć było sporo momentów chaosu. Cracovia udowodniła, że ciężko jej strzelić gola. Zwłaszcza, że ma czołowego bramkarza ligi. Pesković niemalże nie miał prawa obronić strzałów Martinsa i Medeirosa, a jednak to zrobił. Warto zwrócić uwagę, że cała czołówka (5 pierwszych miejsc z wyjątkiem nas) ma słowackich bramkarzy, którzy bardzo często ratują im punkty. Z kolei u nas warto podkreślić, że to jeden z niewielu sezonów, w których bramkarz nie należy do najlepszych w zespole. Wcześniej Malarz, Kuciak i inni regularnie ratowali nam skórę. Teraz tak naprawdę wszystko jedno kto gra, decydują detale oraz sytuacja zdrowotna, ale dużej różnicy nie ma. Cierzniak zasłużył na szansę, ale to samo można mówić o Majeckim, który jej nie marnował. Malarz był jak dotąd najmniej przekonujący i nawet po powrocie do pierwszego zespołu nie zanosi się, aby wrócił na boisko.

Oprócz groźnych strzałów z dystansu Legia potrafiła też rozegrać piłkę i celnie podać w pole karne. Jednak przede wszystkim Hamalainen i Szymański nie potrafili zrobić z tego użytku. Ten drugi, w ciągu dwóch minut, najpierw nie wykorzystał idealnej sytuacji, a potem był tak ustawiony, że gol Medeirosa nie został uznany. To był jeden z naszych lepszych fragmentów meczu, kiedy trzeba było udokumentować przewagę, ale nie udało się tego zrobić. Tak naprawdę, gdybyśmy tego meczu nie wygrali, to Szymański byłby jednym z głównych winnych. Kolejny raz też bardzo źle bił stałe fragmenty – Medeiros w końcówce pokazał, jak należy to robić. Do Szymańskiego trzeba mieć anielską cierpliwość, nie mam wątpliwości że dużo potrafi, ale jego forma jest bardzo nierówna. Dziś był bardzo irytujący i powinien zejść nawet wcześniej.

Z każdym meczem przekonuję się coraz bardziej do Medeirosa, którego gra ma jednocześnie wady i zalety. Jest dość przewidywalny, ale jednocześnie robi to na tyle dobrze, że trzeba to określać bardziej jako powtarzalność. Strzał z lewej nogi ma znakomity i bardzo precyzyjny. Bardzo krótko prowadzi piłkę, widać po prostu, że ma „to coś”. Podobnie jak Martins i Carlitos, czasami za długo holuje piłkę, a oprócz tych zejść do środka najgroźniejszy jest właśnie wtedy, gdy szybko ją oddaje i próbuje rozegrać. Vesović zaczął koszmarnie, od kilku prostych strat oraz problemów w defensywie, ale im dalej w mecz, tym bardziej pomagał Iuriemu i dawał mu możliwość zagrania. Vesović też bardzo poprawił jakość podań w pole karne, dziś mógł mieć minimum ze dwie asysty i jedno przedostatnie podanie. Również Rocha dawał dużo w rozegraniu.

Może to ja jestem ślepy albo nienormalny, ale w tym meczu widziałem bardzo dobrą grę Antolicia. Momentami przyćmiewał nawet Andre Martinsa. Był bardzo skuteczny w odbiorze, zebrał mnóstwo odbitych piłek dzięki odpowiedniemu ustawieniu. Co ważne, próbował grać do przodu i napędzać grę ofensywną. Oczywiście podawał też piłkę do najbliższego, ale nie robił tego częściej niż inni. W zasadzie nie bardzo rozumiem, czemu nie gra częściej tak jak dzisiaj. Można było zrozumieć, że większość tego sezonu spędził na ławce, ale teraz wyraźnie odżył, jedynie mecz z Górnikiem ewidentnie mu nie wyszedł. Dla mnie to chyba większe zaskoczenie nawet niż odkurzenie Hamalainena.
Antolić niemal na pewno zagra też z Lechem, bo nie będzie mógł wystąpić Martins. Było jasne, że ktoś w końcu wypadnie przy tylu zagrożonych, niestety padło na dwóch kluczowych piłkarzy naraz. Lepiej aby pauzowali z Lechem niż z Lechią, ale z Astizem nie bardzo to widzę, a Martinsa w środku pola nawet Cafu nie będzie w stanie w 100% zastąpić. To na pewno komplikuje nam sytuację, ale trzeba sobie radzić i nie narzekać. Już i tak mieliśmy kiepską sytuację kadrową i udało się wygrywać, więc nie powinno to przeszkadzać w kolejnych meczach.

Akurat dziś to Remy zagrał lepiej od Jędrzejczyka, ale i tak naszą postawę w defensywie trzeba ocenić przyzwoicie. Cabrera zdołał się urwać może ze dwa razy, a tak to był dobrze pilnowany, podobnie z Piszczkiem i Hernandezem. Większe problemy były po bokach, gdzie Rocha i Vesović radzili sobie z różnym skutkiem, a też często zostawali sam na sam z przeciwnikami, znikąd wsparcia. Przeważyła chyba przede wszystkim nasza lepsza postawa w środku pola.

Jak już wspominałem sytuacje z zeszłego i jeszcze poprzedniego sezonu, to przyszedł mi też na myśl jeden mecz z sezonu 2014/15. Wtedy też graliśmy z ekipą Probierza i wygraliśmy 1:0 po karnym w ostatniej minucie. I tam również było sporo kontrowersji z zagraniem ręką. Do tej pory uznaje się to za przekręt w stosunku do Jagiellonii, choć było tam zagranie ręką do odgwizdania. Tutaj sytuacja z rzutem wolnym po ręce Rapy nie wiem czy nie jest jeszcze trudniejsza. Na niekorzyść obrońcy Cracovii świadczy fakt, że do końca próbował zablokować zagranie Nagya, a ostatecznie zrobił to ręką. Nie mam też jednak wątpliwości, że to był główny cel naszego zawodnika – aby nabić, najlepiej właśnie w rękę. Sytuacje z zagraniami ręką nie są łatwe. Ten zamiar zablokowania piłki może tu być decydujący, nie podpierał się ręką, tylko miał ją trochę w powietrzu. Ale czy to jest rzut wolny? Jak widać może być i ewidentnym błędem bym tego nie nazwał.

Gorsze jest co innego. Wbrew pozorom nie mamy aż tak tragicznych sędziów, jak się mówi. Kilku jest nawet na dobrym poziomie europejskim. Ale Bartosz Frankowski na pewno do nich nie należy. Gdzie by nie sędziował, a w naszych meczach dzieje się to nagminnie – nie ma kontroli nad meczem. Zero konsekwencji w decyzjach, raz puszcza wszystko, nawet ewidentne faule, by zaraz potem kartkować za każdy kontakt, ale tylko tych, których sobie upatrzy. Jakim cudem mecz dokończył Wdowiak – nie wiem, Jędrzejczykowi pokazał kartkę nie wtedy kiedy powinien. Helikowi pokazuje na palcach trzy faule, ale na tym się kończy, też jakimś cudem uchował się bez kartki. Ten chaos, o którym pisałem wyżej, to też przez sędziego. Nawet dość łatwą sytuację z nieuznanym golem dla Legii musiał sprawdzić na VAR-ze. Tu akurat decyzja była słuszna, ale po co to jeszcze oglądać? Naprawdę bardzo kiepskie sędziowanie w obie strony.

Zauważyłem, że praktycznie nic nie napisałem o strzelcu decydującego gola. Carlitos zachował się podobnie jak Orlando Sa te cztery lata temu i wytrzymał ciśnienie w bardzo trudnej sytuacji. Za to plus, bo wcześniej grał tak sobie, do pola karnego jeszcze ok, ale piłka go dziś nie szukała w szesnastce. Obecnie ma już 15 goli w lidze, a już tydzień temu przebił wynik Niezgody z poprzedniego sezonu. W ostatnich 10 latach tylko dwóch zawodników strzeliło dla Legii w jednym sezonie ligowym więcej goli od niego – byli to Chinyama oraz Nikolić i obaj zostali królami strzelców. Do Węgra się nie zbliży, nie wyrówna też swojego wyniku sprzed roku (24 gole w Wiśle), ale wynik Chinyamy? (19 goli) Czemu nie? Na Carlitosie można polegać i łapie formę na najważniejsze mecze. Mnie to bardzo cieszy, od początku próbowałem bronić tego zawodnika, ale dopiero teraz on robi to na boisku – swoją grą i poprawianymi regularnie statystykami.

Vuković na razie notuje jeszcze lepsze wyniki niż Klafurić i pewnie to go coraz bardziej przybliża do scenariusza sprzed roku, kiedy tymczasowy trener został na kolejny sezon (a właściwie na jego początek). Robi co do niego należy, a może nawet więcej, bo jednak cztery zwycięstwa z rzędu trzeba docenić (to nasza najlepsza taka passa w tym sezonie). Jednak czy znowu wszystko skończy się tak samo, to znaczy mistrzostwem, klęską w eliminacjach pucharów oraz zwolnionym szkoleniowcem? Nie chciałbym aby tak było, jednak Mioduski rok temu miał dwa miesiące na znalezienie trenera i nie udało mu się, teraz minęły trzy tygodnie i nawet spekulacje ucichły. Ale tutaj już dawno przestałem już liczyć na normalność, więc co ma być, to będzie.

Gramy już w środę z Lechem, który spróbuje wtedy wykonać swoje ostatnie podrygi w tym sezonie. Podchodzę do tego meczu podobnie jak do naszego poprzedniego w Poznaniu – niewygranie będzie kompromitacją, a porażka w kiepskim stylu – mega kompromitacją. Pogoni oraz Cracovii zrewanżowaliśmy się. Teraz mamy do wyrównania rachunki z Lechem i choć o piąte zwycięstwo z rzędu będzie trudno, to są podstawy, aby go oczekiwać.

#kimbalegia #legia
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach