Wpis z mikrobloga

Miałem we wczesnej podstawówce ziomka - taki wychudzony brunet - harataliśmy po lekcjach długimi godzinami w gałę, uwielbiał polski rap i jarał się graffiti (do tego stopnia, że maział tanimi sprayami jakieś szlaczki na ścianach bloku). Czasem zapraszał mnie do siebie, żeby pograć wspólnie w GTA albo Need for Speeda. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ byłem dzisiaj w galerii i wpadłem na sekundę do Sephory, żeby znaleźć jakiś zapach na święta. I wtedy poczułem zapach, którego nie doświadczyłem o kilkunastu lat. Pokój tego kumpla pachniał dokładnie tak jak Viktor Rolf Spicebomb. 1:1, to ten sam zapach. Nie mam pojęcia, czy jego mama używała płynu do płukania tkanin o podobnych nutach, czy to może kwestia jakiegoś odświeżacza powietrza. W każdym razie, zupełnie nie spodziewałem się takiej reminescencji i nagłych flashbacków z 2003 r.

To, co stało się chwilę później było równie niespodziewane - psiknąłem sobie również na blotter nieco Erosa i w tym momencie cofnąłem się jeszcze dalej w otchłań wspomnień. Versace Eros przywołuje na myśl zapach pasty to zębów, której używałem w dzieciństwie. To jest kompozycja na miarę Bobini czy jakiegoś zbliżonego produktu dla przedszkolaków. Delikatna, syntetyczna mięta połączona z owocami - ostatnia rzecz, która kojarzy mi się z bogiem miłości i namiętności. Zapach zdecydowanie rekomendowany grupie wiekowej 4-8 (przynajmniej na papierku).
#perfumy
  • 3