Wpis z mikrobloga

Byłam dzisiaj w sklepie, ponieważ mama robiła ciasto i to już moja trzecia wizyta w biedrze w ciągu godziny. Standardowo moja genialna rodzicielka nie może sobie sprawdzić co ma w domu, a czego jej brakuje i za każdym razem, po każdą pieprzoną rzecz wysyła mnie osobno. Tym razem padło na kakao w proszku, za pierwszym razem było to mleko, a za drugim margaryna. Babsztyl za kasą dziwnie się na mnie patrzył, może się zastanawiała ile jeszcze moich wizyt ma się spodziewać. Wkurza mnie to, muszę robić jakiś głupi maraton do tego cholernego sklepu z czerwonym owadem w kropki i na dodatek jeszcze znosić spojrzenia jakiejś kobiety z jakimś paskudnym pryszczem między wyskubanymi brwiami. Ciekawe skąd pomysł, żeby nazwać sklep biedronka. Pewnie, że niby takie fajne itp. Jak byłam mała też myślałam, że biedronki są słodziutkie, dopóki ta mała franca nie wleciała mi prosto do oka. Teraz mam ochotę tępić wszystkie te małe wredne #!$%@?. Wszystkie. Zarówno biedronki, komary, muchy, pająki, a nawet uwaga motyle. Tak dobrze słyszeliście, motyli też nie znoszę. Jedynym wyjątkiem są pszczółki. Pszczółki robią miodek, więc jakoś naprawiają swoją reputację bycia paskudnym owadem. Uważam, że pszczoły mają prawo żyć. Wracając do sytuacji. Podczas gdy ja kasowałam swoje kakao ( ͡° ͜ʖ ͡°), baba z pryszczem niby tak miło, niby tak żartobliwie pyta „Ooo widzę, że pani ciasto szykuje”. No #!$%@?, jeszcze czego. Jak ja nienawidzę jak obcy ludzie zadają durne pytania, miałam ochotę jej odpowiedzieć „nie #!$%@?, kupuje mleko, margarynę i kakao, ponieważ mam ochotę się tym wysmarować, iść do jakiejś biednej dzielnicy i uprawiać dziki seks z menelami, którzy będą zlizywać ze mnie margarynę – oczywiście zrobioną z oleju palmowego, żeby się otruli i kurna umarli”. Muszę powiedzieć z wielką dumą iż jako, że posiadam wysoką pewność siebie, a także odpowiednią dawkę #!$%@? na wszystkiego udało mi się odpowiedzieć „Tak, murzynka”. I wtedy się zaczęło. Nie zauważyłam, że w kolejce zaraz za babą z płaczącym gówniakiem stał murzyn. I to nie taki zwykły murzyn. Miał tak ciemną skórę, że pewnie jak robi kupę, to ta kupa jest jaśniejsza od niego. Chyba, nie słyszał poprzedniego dialogu, ale jego trigger załączył się na słowo „murzynka”. Zwrócił się do mnie całkiem dobrą, ale z dziwnym akcentem polszczyzną. „Czy pani coś o mnie mówiła? Proszę w takim razie powiedzieć mi to w twarz, a nie obgadywać mnie z kasjerką”. Ja już się obsrałam, kurde wkurzyłam murzyna, przepraszam afropolaka (chyba), jest jakieś pół metra ode mnie wyższy i w sumie patrząc na wzrost byłby w moim typie, ale czarna skóra kasowała go na starcie. W każdym razie byłam sama, nie wzięłam nawet telefonu czy chociażby czegoś by się bronić, może gdyby padało to wzięłabym parasolkę i potem wymachiwała ją jak jakiś zorro czy inny zawisza czarny. Nie kurde nie czarny, wystarczy tego koloru. Pewnie jak tylko wyjdę ze sklepu ten koleś mnie zaatakuje. Pewnie weźmie kolegów. Nie chce umierać tak młodo. Uciekanie też raczej nic nie zdziała. Czarni przecież biegają szybciej. Wtedy kasjerka się odezwała „spokojnie proszę pana, nie obgadujemy pana tylko pytałam o ciasto, a jedno tak się nazywa. Nie chciałyśmy w żaden sposób pana urazić”. Wtedy wyżej wspomniany afropolak powiedział „aaaa jak ciasto to wszystko spoko, powodzonka.” I tak się to skończyło, potem wróciłam do mamy i opowiedziałam jej całą historię i śmiałyśmy się do rozpuku. Ciasto potem i tak nie wyszło. Zrobił się zakalec. W każdym razie ta historia nauczyła mnie, że nie każdy bohater nosi pelerynę. Dzięki Ci kasjerko z pryszczem.

  • 1
  • Odpowiedz