Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #postpunk #joydivision #70s

Gitarowe Openery - playlista

#2
Joy Division - Disorder

cyk pyk. dywizja szczęścia :-). miejmy to za sobą...

gdybym był złośliwy, to bym po prostu wkleił jednego z dwóch tysięcy stu trzydziestu siedmiu memów zainspirowanych Ianem, albo twórczością tego pociesznego zespołu. ale mimo wszystko, warto żebym coś skromnego skrobnął. bo jakby nie patrzeć, mało było kapel, które wywarły równie duży wpływ na te "ciemniejszą" stronę muzyki co Joy Division. a nie wiem czy mi się jeszcze nadarzy okazja do wrzucenia jakiegoś ich kawałka(wiecie, to nigdy nie było "my tempo", za mało dziwnych akordów ¯\(ツ)_/¯, a śmierci i przemijania już się nie boję).

ok, zatem.
oryginalność i wyjątkowość eksplorowania mroku, który Curtis z ekipą sobie upodobali, wraz z manchesterskim rodowodem, doprowadził ich do odnalezienia azylu w apatycznie roztrzęsionej, dźwiękowej hipnozie, zwizualizowanej na legendarnej okładce
Unknown Pleasures.

właśnie tym pierwszym albumem będącym oszczędnym, wręcz szkicowym w brzmieniu testamentem spisanym za życia, udało im się przedstawić namacalny i w pewien sposób wzruszający dowód dla oklepanego frazesu - "życie z depresją to nie sama czerń, tylko tysiące odcieni szarości". wówczas gdy Closer, dla którego debiut pełnił coś w rodzaju fundamentu i przecierającej szlaki wprawki, jest już pełnoprawnym, paranoidalnym tańcem jednego aktora, który poczuł co to znaczy umrzeć za życia, nie dostrzegając już żadnej z barw. a z jakiegoś powodu, ta nieskomplikowana, oschła i oszczędna forma "Unknow P...", przez intuicyjność jej odczuwania, wydaje się mi być bliższą drogą komunikacji. bo dociera bezpośrednio do tłumionej codziennymi rytuałami, beznadziejności każdego z nas.

i tak w ramach
historyjki z talii kart_ - doskonale pamiętam mój pierwszy kontakt z UP. pech chciał, że wtedy miałem jedne wakacji życia, słońce grzało jak nigdy przedtem, oczy nigdy nie były tak rozbiegane, a ja kompletnie nic nie wiedziałem o życiu. jednak pierwsze sekundy Disorder, jak sama nazwa wskazuje, zaburzyły ten stan i w głowie, dla odmiany, wypaliła się jakaś żarówka. pustostan pobrzmiewający w automacie perkusyjnym, monotonny bas Petera Hooka, przyćmione riffy, fałsz na fałszu w głosie Curtisa i te nieporadne świsty przechodzenia w czwarty wymiar, uświadomiły mnie, że w życiu musi być też miejsce na odrobinę smutku i cierpienia...
  • 2